Hotori

Perły Pamięci (4)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Pamięć

„ Nie rób tego , musisz ich uwolnić”

„ Odejdź. Nie chcę cię słuchać !”

Czuł , że ciemność pożera go i chowa gdzieś na dnie. Widział w sobie obce myśli , które zabijały go z każdą sekundą. Komu zaufać ? Komu dać wiarę ? Był sam. Samotność.

„ Alex, musisz mi uwierzyć…Jestem tu dłużej niż ty. Ty wciąż masz namiastkę życia. Uwolnij ich…”

Głos nie miał zamiaru opuszczać jego mózgu. Zajęczał dziko.

„ Uwierzyć ?! Tobie… zabiłaś mnie Tess !”

Zatrzymał się w długim korytarzu szpitala. Lubił przebywać w takich miejscach. Mógł wtedy obserwować śmierć. Śmierć i cierpienie , które nieuchronnie prowadziły do narodzin dla innego świata. Spotykał dusze, dopiero co wchłonięte przez ten świat . Dusze uwolnione z kajdan niespełnienia…Zazdrościł im tej wolności. Gdyby mógł oddać tu ostatnią kroplę swojej krwi, zrobiłby to. I zakończył wszystko. Na zawsze. To wyrażenie przestało go przerażać, od kiedy odszedł.

„ Czemu…po co to robisz ? Nienawidziłaś nas, Tess.”

„ Nigdy nie chciałam cię zabić Alex, przecież wiesz…Musisz mi wierzyć !”

„ Nawet jeśli…robię to dla ich dobra”

„ Alex, ono tobą zawładnęło ! Nie dostrzegasz tego ?! Mną już nie może, tylko dlatego zostałam uratowana…”

„ Od kiedy ratujesz ludzi ?!”

„ Alex…Proszę. Ja wiem jak tu jest. I jak jest tam, dokąd chcą ich wysłać…Tam nie ma nawet śmierci !”

Usiłował skupić atomy w jednym miejscu. Usiłował poczuć samego siebie. Może jakiś znak, choćby błahy. Jakieś bicie serca, jakiś ból w klatce piersiowej, jakieś łzy. Nic. Nic. Był pusty. Powoli dopuszczał do siebie cienkie, śliskie macki Lustra.

„ Tess…? ”

Przywoływał ją z powrotem. Nie mogła jeszcze odejść. Zaczął się zastanawiać.

„ Alex wiem, że można na ciebie liczyć. Bo mogą, prawda ?”

„ Czy ty…przeszłaś przez Lustro ?”

„ Nie, ale je widzę…Znam je. Przez sny. Ava wciąż o nim śni. To koszmar jej życia.”

„ Myślałem …”

Ostry, przejrzysty ból zabrzęczał dookoła. Metaliczne połyski, przebłyski dawnego mroku zasłaniały go kurtyną, odgradzając od resztek życia. Walczył. Chciał się przebić, lecz zbita, mętna masa nieposkładanych kawałków nie pozwalała zbudować niczego, wręcz przeciwnie- systematycznie niszczyła pieczołowicie odtwarzane fragmenty pamięci.

„ Tess ! Tess ! Nie słyszę cię…nie zostawiaj mnie !”

Samotność. Czy przez te wszystkie dekady po drugiej stronie, była taka samo samotna jak on ?

„ Nie słuchaj go…Zan to koniec…”

Odpłynęła. Kiedyś chciałby tego tak, jak pragnął tańca z Isabel w dzień ich Promu. Ale kiedy pragnienia zbyt szybko się spełniają , rozczarowują. Jak życie, jak śmierć. Prozaizm. Przekleństwo.


***

Ciężki , mokry śnieg lepił się do szyb. Jutro Wigilia . Wigilia w Los Angeles niczym nie różniła się od Wigilii w Roswell. Jeśli chodzi o amerykańską ideę jej obchodzenia- światełka dookoła domów, dużo indyka i dużo puddingu. Ale fizycznie…nie sposób nie odczuwać różnicy. Isabel odczuwała ją aż za dobrze. Połowa jej serca zawsze była w Roswell, wraz z rodzicami. Słuchała Maxa jednym uchem, pobieżnie wyłapując oderwane od całości wątki i wciąż wpatrując się w świąteczną kartkę , którą zamierzała wysłać stęsknionej rodzinie.

— Isabel !- zirytowany ton Michaela zmusił ją do powrotu ze świata własnych myśli – Jeśli nie zaczniesz słuchać, z pewnością nie zdążysz na pocztę w tym życiu…

— Bardzo zabawne- wywróciła oczami- Czy coś opuściłam ?

— Taa, Maxsio właśnie opowiadał o swoim ostatnim śnie…
Max uniżenie spuścił oczy jakby nie potrafił się opanować.

— Szkoda tylko, że nie zależało mu na naszym zdaniu od początku- prychnęła Isabel- Gdybym nie wyszła z inicjatywą naszego wczorajszego spotkania, pewnie w ogóle bym się o snach nie dowiedziała…

— Chwila- wtrącił się Max- Ja tu jestem, okey ? Może byście tak przestali mówić o mnie w osobie trzeciej ?
Umilkli.

— Dobra Max, czy jest tam jeszcze coś, oprócz wspomnień z naszego poprzedniego życia ? – Michael wzruszył ramionami.

— Nie.

— Więc o co chodzi ? Olejmy to…

— Rada stulecia…

— Masz lepszy pomysł Isabel ?

— A ty nigdy nie masz innych ?

— Zamknijcie się !- Max wpił w nich zdeterminowane spojrzenie – Myślałem, że przyczyna II wojny antarskiej jest dla was ważna…

— Jakiej II …?

— Z tego co widziałem w śnie wynika, że były dwie wojny. Pierwszą zakończył jeszcze nasz dziadek. Druga wybuchła po moim… to znaczy po ślubie Zana i Avy…

— Co ma do tego Ava ?- Isabel zainteresowała się.

— Była z rodu Skorów…
Michael i Isabel wytrzeszczyli oczy.

— Zawsze myślałem, że była jedną z nas…

— Nie Michael- uciął Max- Nie mogła być jedną z nas. To był warunek ugody, warunek dzięki któremu żyjemy.

— Co masz na myśli ?

— Dziadek miał zawrzeć związek małżeński z Reą, księżniczką z I szczepu Skorów, szczepu Mendoga. Los chciał inaczej. Zakochał się w kimś innym , a za zerwanie obietnicy mariażu Mendog wypowiedział nam wojnę. Przegraliśmy ją i musieliśmy zgodzić się na wszystkie warunki podyktowane przez Skórów. Chcieli zadośćuczynienia. Dziadek w imię naszego życia, podpisał akt obietnicy…wedle której potomek Renvaldich miał ożenić się z tą, której historia wyznaczy rolę następczyni tronu Skórów. W ten sposób miało dojść też do złączenia naszych królestw w jedno mocarstwo…Mocarstwo, którego istnienie zapowiedziała Księga Przeznaczenia…

— Ty i Ava byliście tymi następcami- podsumował Michael.

— To niesamowite.- Isabel odezwała się niepewnym głosem- Tyle lat poszukiwań korzeni, tyle lat nadziei…i wystarczył ten jeden sen by wiedzieć wszystko…

— No, niezupełnie- stwierdził sceptycznie Michael- Nie wiemy wszystkiego. Max powiedział coś o drugiej wojnie, która prawdopodobnie spowodowała to, że utknęliśmy na Ziemi.

— To prawda…Jeszcze mi się nie przyśniła…i wcale nie wiem czy chcę…

— Nie chcesz…- wtrąciła kwaśno Isabel. – Bo wtedy musiałbyś oglądać moją zdradę.

— Izzy…my na pewno tego nie wiemy.

— Tak, nie wiemy i niech tak zostanie. Dlaczego akurat teraz, kiedy usiłujemy się pozbierać ?
Max wyłowił uchem zgrzyt zamka.

— Liz wraca z miasta.- zakomunikował- Zawieśmy to na czas świąt…

— Tylko nie rozumiem czemu ja i Isabel nie zostaliśmy obdarzeni sennymi wizjami- mruknął Michael zwijając kurtkę w kłębek.

— Wcale mu ich nie zazdroszczę- Isabel podniosła się z krzesła.
Wszyscy troje skierowali się do drzwi. Na progu stały Liz i Maria, objuczone siatkami.

— Nie mogłyśmy sobie darować…- zaczęła Deluca , ale natychmiast urwała , gdyż wyrósł przed nią Michael- A ten tu czego…- skonfundowała się.
Michael sinusoidalnie wygiął brwi .

— Też się cieszę, że cię widzę- powiedział bez cienia uśmiechu- I wesołych świąt- burknął, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część