Hotori

The End of the World, again.

Wersja do czytania

Hotori
The End of the World, again.
Wersja do druku

The End of The World , again.

Ludzie odchodzą, ale miłość pozostaje.


Palce. Gorącą, gładką skórą- ocierają. Łzy, toczące się po policzkach. Zaciśnięta pięść. Usta. Krwawiące wargi. Czerwień i czerń. Urwany oddech. Czuć to w powietrzu. Kurz i pył, pokrywający serce świata. Jeszcze tylko parę chwil do lata...parę chwil na deszcz, parę chwil na gniew. A potem, mogę zapomnieć.

Umrzeć jest czasem łatwiej niż żyć...

Krzyk co się rozdziera w kształt bezradny. Co rodzi się gestami, i umiera spojrzeniami. Na rękach krwią zbrukanych, zatrzymuje zawiść . Wyrzuca uczucia, a po nich zieje pustką, która parzy. Wróć, mówi. Wróć. Zatańcz ze mną, jeszcze raz się zacznij. Jeszcze raz się skończ. Mój świecie z papieru. Mój świecie z róż , utkany z pajęczyny. Jeszcze dziś. Jeszcze raz się skończ.

Miłość nie umiera, nawet w płomieniach...

Zachowaj duszę. Zachowaj to co we mnie najlepsze i nie pozwól mnie zabić. Będę kochać. Będę dotykać. Śmiać się. Płakać. Chcę żyć. Jeszcze raz. Twoja twarz. Ją czuć. Zachować. W głowie wyryć i zamknąć. Na wieki. Śpij. Zamknij oczy.

*Najpierw zastanów się, czym będziesz.
A potem zrób to, co musisz zrobić...

Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz. Musisz.

Max. Liz. Tess. Musicie jeszcze raz, przeżyć koniec świata...swój, koniec świata.

Liz oparła twarz na suchym brzegu poduszki. Łzy ciekły z jej oczu, a ona je ocierała. Palcami, których skóra była ciepła i gładka...a to powinny być przecież palce Maxa ! To one powinny osuszać jej łzy ! Zacisnęła powieki. Ból. Te słowa, Boże jak one musiały go zranić !
'' Nie chcę dla ciebie umierać''. Boże. Boże. Ale przecież musiałaś. Musiałaś. Musiałaś..

Max patrzył na gwiazdy. Wszystkie miały twarz Liz. I jej błyszczące oczy, zupełnie takie, jak w tamtym dniu...kiedy umierała, a on przywracał ją do życia. I miały takie oczy, w których widział poświęcenie. Najwyższe. Poczuł się słabo. Czy te oczy, te same, mogły to powiedzieć? Czy mogły powiedzieć : '' Nie chcę dla ciebie umierać'', skoro już dawno za niego umarły ?

Tess przejechała ręką po zimnym blacie stołu. Max. Będzie mój, pomyślała. Na zawsze, mój. Nareszcie. Pamiętała jego pocałunki, i jego dłonie. Tam w niebie. A tu ? Ten krzyk, ten nieuzasadniony strach ? Max na Ziemi nie był tym, którym powinien być. Ale, poradzę sobie...poradzę. A Future Max, mi pomoże. Pomoże mi, bo kocha Liz !



Maria potrząsnęła głową, a następnie otoczyła troskliwym ramieniem przyjaciółkę. Liz wyglądała strasznie. Blada cera, zapłakane oczy. Ale w końcu trudno było się dziwić- pomiędzy nią a Maxem nie było najlepiej. Właściwie było gorzej niż kiedykolwiek mogło być. Maria doskonale wiedziała czyja to wina- oczywiście Maxa, który zabawiał się z Tess. Dziewczyna nie mogła uwierzyć jak Max, taki chłopak- marzenie jest zdolny to czegoś takiego ! Czy nie widzi jak rani Liz ? A poza tym, przecież on ją kocha ! No a do tego postawa Liz, która obwiniała się o to wszystko ! Maria nie potrafiła tego pojąć.
— Powiesz mi co się stało wczoraj, że ty i Max chodzicie jak struci ?- spytała.
Liz usiadła na łóżku, podciągnęła kolana pod brodę. Spojrzała na Marię szklanym wzrokiem i po raz kolejny tego popołudnia wybuchnęła płaczem.
— Liz ! – Maria potrząsnęła nią- Jak mi nie powiesz zabiję Maxa !
Parker podniosła głowę i przez chwilę na jej twarzy widniał leciutki, pełen pobłażliwości uśmiech.
— Maria, ty nie skrzywdziłabyś nawet muchy !- odezwała się.
— No dobrze, może i nie...- Maria miała wielce poważną minę, jakby siedziała z Liz na jakiejś konferencji. – ale istnieje ktoś, kogo nie wahałabym się poćwiartować !
Liz wzięła chusteczkę i osuszyła oczy.
— Kto taki ?- spytała, jeszcze z drżeniem w głosie.
— Tess ! – wykrzyknęła blondynka. – To przez nią płaczesz, tak ?
Liz wstała , podeszła do toaletki i przypudrowała twarz. Następnie odwróciła się, oparła się o komodę i spokojnie popatrzyła Marii w oczy.
— Maria, ja...prawda jest taka, że płaczę przez siebie.
— Ależ co ty wygadujesz ! Ona zrobiła ci pranie mózgu ?!
— Maria...- Liz już zbierała się do kolejnych wyjaśnień, kiedy przerwał jej dzwonek komórki Marii- Save Ferris '' Late me in ''.
— Tak ?- Maria odebrała, nie spuszczając wzroku z Liz.
— Cześć.- usłyszała głos Michaela. – Pamiętasz o naszym spotkaniu ?
Maria złapała się za głowę. Kompletnie zapomniała, że dziś była umówiona z Kosmicznym Chłopakiem na randkę ! A przecież zamęczała go o to od miesiąca !
— Która godzina ?!- krzyknęła w stronę Liz, spanikowana.
— Za dwadzieścia czwarta...- odparła Liz.
— No to muszę lecieć !- rzekła i dodała do słuchawki – Zaraz będę ! Pa.
Schowała telefon, złapała torbę w dzikim pędzie, ale zatrzymała się jeszcze przed drzwiami i rzekła do Liz :
— I tak się dowiem, Chica !
Drzwi zatrzasnęły się. Liz odetchnęła z ulgą. Chciała być teraz sama, i szczerze mówiąc modliła się, żeby stało się coś, by Maria wyszła, gdyż sama by jej nie wyprosiła. Nie chodziło o to, że jej nie potrzebowała. Liz po prostu wiedziała, że Maria nie może jej pomóc. Nie cofnie czasu, nie cofnie tego, co wydarzyło się wczoraj. A wczoraj , kiedy był u niej Future Max...skończył się jej świat. Jej i Maxa...I już nigdy się nie odrodzi.

Tess poprawiła wargi szminką. Uśmiechnęła się triumfalnie i zadzwoniła do drzwi domu Maxa Evansa. Po krótkiej chwili ujrzała go na progu. Miał rozczochrane włosy i nie wyraźną minę.
— Cześć- odezwała się.- Nie przeszkadzam ?
— Nie...- Max mówił bardzo cicho- Wejdź.
Tess poszła za nim do salonu. Usiadła na fotelu. Max zajął miejsce na przeciwko. Wyglądał na wyjątkowo przybitego.
— W porządku ?- Tess podeszła do niego.
Max milczał. Jego oczy wydały się Tess wrogie.
— Max, co się dzieje ?
— Nie wiesz ?- przemówił łamiącym się głosem.- Nie wiesz ?!
— Nie.- wzruszyła ramionami.
Max ukrył twarz w dłoniach.
— Liz...jest z Kylem. – wydusił.
— Co ? ! Jak to !? – Tess udała '' oburzoną'.
— Widziałem ich wczoraj...razem.
— Razem ? – Tess zainteresowała się.
— Razem...razem. – teraz głos Maxa był martwy.
Spojrzał na Tess. Z jego pięknych, bursztynowych oczu spłynęły dwie łzy.
— To już koniec...koniec- wyszeptał.
Kosmitka zbliżyła się powoli. Kucnęła koło Maxa. Dotknęła dłońmi jego policzków, a potem przytuliła go. Przeczesywała palcami jego włosy.
— Już dobrze, już dobrze..- powtarzała.
Spojrzała w przestrzeń. Jej blado błękitne oczy zabłyszczały w zadowoleniu. Uśmiechnęła się pod nosem. To była jej szansa. Postara się, żeby Liz już na zawsze zniknęła z życia Maxa. I z jego serca.


— Liz !- głośny krzyk rozległ się na szkolnym korytarzu – Liz !!
Liz Parker zamknęła swoją szafkę i zobaczyła pędząca ku niej, uśmiechniętą od ucha do ucha Marię Delucę.
— Liz ! – Maria rzuciła się na jej szyję. – Powiedział to !
— Co ? Kto ?- Liz roześmiała się.
— Michael ! Powiedział, że mnie kocha !- zapiszczała Maria, podskakując parę razy do góry.
— Myślałam, że to oczywiste, jak dwa dodać dwa.
— Och, Liz !- Maria zmarszczyła brwi- Przecież to Michael ! Wiesz jak ciężko przychodzi mu powiedzieć coś takiego...
— Opowiadaj. – Liz wzięła Marię pod rękę i ruszyła do przodu.
— A więc wieczór był cudowny. Poszliśmy do UFO na kolację, a potem do niego i...
— I...?- Liz wyczekująco zawiesiła głos. – Co się wydarzyło ?
— Liz !- Maria zirytowała się – Po prostu oglądaliśmy Scooby'ego, a ja zasnęłam przed telewizorem !
Teraz obydwie wybuchnęły śmiechem. Liz pewnie miałaby tak dobry humor przez cały dzień, gdyby nie to ,co ujrzała przed sobą.
— Żmija na piątej !- powiedziała Maria.
Liz odwróciła głowę. Tess stała z Maxem przy automacie z napojami. Rozmawiali. Wtem Max spojrzał na Liz. Ich oczy skrzyżowały się. Dziewczyna spuściła je momentalnie. Poczuła gwałtowny przypływ krwi i skurcz serca. Postanowiła stłumić w sobie to uczcie i dzielnie wróciła do codzienności.
— Zobaczymy się na historii.- rzuciła do Marii.
— Okey. Jeszcze nie skończyłam ci opowiadać. – odrzekła Maria, i poszła do swojej klasy.
Liz zaś , skierowała się do pracowni chemicznej. Zajęła stanowisko, bacznie obserwując wejście. Chciała wiedzieć jak zachowa się Max. I Tess. Serce zabiło jej mocniej, gdy kosmita bez słowa ją ominął i usiadł przy stanowisku z Tess. To było do przewidzenia. Ale Max wcale nie był zadowolony. Liz ciągle widziała jego spojrzenie. Pełne bólu i zawodu. Miała ochotę złapać go za rękę i powiedzieć, jak bardzo go kocha...tak, że aż poświęciła ich miłość dla świata. '' Tylko czy miałam prawo poświęcić ją bez jego zgody ?''- zadała sobie pytanie.
— Panno Parker -głos pana Seligmana wyrwał ją z rozmyślań.- Nie ma pani partnera, który jest niezbędny do przeprowadzenia dzisiejszego doświadczenia. Proszę dołączyć do pana Douga Madisona.
Liz pokiwała głową , zebrała narzędzia i usiadła koło niskiego bruneta, o bezpośrednim uśmiechu. Doug był z pewnością miłym chłopakiem.
— A więc dziś zajmiemy się badaniem zachowania tlenku magnezu w procesie spalania- kontynuował Seligman. – Osoba pierwsza przygotuje próbkę, a druga...
Liz wzięła probówkę i podchodząc do zlewu dokładnie ją wymyła. Urwała kawałek papierowego ręcznika , wytarła ją , a następnie odwróciła się by wrócić do ławki i właśnie wtedy wpadła wprost na Maxa.
— Cześć Ma...- zaczęła, ale natychmiast urwała, kiedy popatrzyła w oczy kosmity.
A te jego oczy, te oczy, które zawsze były dla niej pełne miłości, te same oczy, pierwszy raz patrzyły na nią z zawodem.


Mój świat się skończył . To koniec. Wiedziałam o tym już od wczoraj, kiedy razem z Future Maxem do niego doprowadziłam. Sama. Własnymi rękami. Ale dopiero dziś, zaczęło boleć. Dziś, kiedy zajrzałam w oczy Maxa. I zobaczyłam, jak nasza miłość umiera w jego pięknych źrenicach, jak gaśnie, jak krzyczy z bólu.
Teraz siedzę na balkonie. Na tym samym, na którym siedziałam tamtego dnia, dnia kiedy Max Evans mnie uratował. Wtedy zaczynałam pisać ten pamiętnik. Miałam wiarę, miałam przed sobą pasjonującą przygodę, której byłam częścią. A wczoraj ją zniszczyłam. Tak po porostu. Słowem i czynem. Nie to jednak boli najbardziej. Nie to, ale sposób w jaki to uczyniłam. Rozerwałam Maxowi serce. I on nigdy się nie dowie dlaczego.
Liz odłożyła długopis. Znowu zbierało jej się na płacz. Nakryła się kocem, cicho łkając. Wtem usłyszała silny grzmot. Wychyliła głowę zza fałdu materiału i ujrzała białe, oślepiające światło. Zupełnie jak wczoraj, gdy...O nie ! Ciarki ją przeszły, kiedy wszystko ucichło, a tuż przed nią stał ponownie Future Max. Spojrzała na niego, gwałtownie wstając. Uniosła ręce w geście obronnym.
— Proszę...-szepnęła.- Odejdź, nie pozwalaj cierpieć mi jeszcze bardziej...
Future Max postąpił krok do przodu. Na jego twarzy wciąż widniał smutek.
— Liz...przepraszam. Muszę prosić cię o jeszcze jedno.- przemówił łagodnie.
— Nie !- dwie łzy spłynęły jej po policzkach.- Nie ! Odejdź ! Nie jesteś prawdziwy ! Nie muszę cię słuchać ! Nie muszę !
Future Max zbliżył się do niej na tyle, że czuła na sobie jego oddech. Ujął jej rękę. Delikatnie. Jego dotyk, a nawet sama świadomość tego, że to jednak Max, jej ukochany Max przyprawiły ją o dreszcze. Przestała krzyczeć i na chwilę oboje trwali wpatrzeni w siebie.
— Liz nie udało nam się uratować świata.- odezwał się Max.
— Co ?- Liz patrzyła na niego błędnym wzorkiem.- Co ?!
— Zaraz ci wyjaśnię.
— Nie chcę ! Nie rań mnie już...- zniżyła ton.- Max ! Nie rań siebie...
Ucichła. Patrzyła na jego zrezygnowanie, i zrozumiała, że on cierpi tak samo jak ona. I ciągle odważnie to wytrzymuje. Cały Max.
— Opowiedz mi.- położyła dłoń na jego ramieniu.
Future Max zatrzymał na niej przeszywająco smutne oczy. Podszedł do barierki i oparłszy się o nią, spojrzał na granatowe niebo.
— Nasz wczorajszy plan zdołał przesunąć koniec świata tylko o parę godzin. – zaczął.
— Dlaczego ?- Liz stanęła koło chłopaka.
— Nie przewidziałem trudności.
— Jakich ?
— Liz posłuchaj mnie uważnie. – Max odwrócił twarz ku niej.- W naszej rzeczywistości istnieje parę wymiarów czasowych. W każdym z nich żyjemy my, tacy sami ludzie, tylko trochę starsi. To znaczy, że przyszłość ma parę wymiarów, rozumiesz ?
— Chcesz powiedzieć, że w jakiejś innej przestrzeni mam osiemdziesiąt lat ?
— Coś takiego.
— To niedorzeczne.
— Liz, myślałem, że to słowo nie istnieje już w twoim słowniku. – Future Max słabo się uśmiechnął.
— Okey, mów dalej.
— A więc z wczorajszym dniem okazało się, żeby uratować świat we wszystkich wymiarach musi wydarzyć się to samo...czyli w każdym z nich ja muszę...
— Przestać mnie kochać ?- Liz popatrzyła obcemu prosto w oczy.
Future Max westchnął.
— Liz, nawet nie wyobrażasz sobie...
— Ja nadal nie rozumiem.- ucięła. – Ile jest tych wymiarów ?
— Jest wymiar przeszłości, przyszłości i teraźniejszości. Wszystkie one razem nakładają się na siebie tworząc naszą strefę czasową. Teoretycznie wczoraj, ze zmianą głównego wymiaru teraźniejszości , czego dokonaliśmy, pozostałe wymiary powinny zmienić się automatycznie, na zasadzie przekazywania sobie sygnałów między komórkami czasowymi...
— Chwila- Liz zmarszczyła brwi- Nawet jak na mój umysł to jest zbyt niejasne.
— Głównym wymiarem jest teraźniejszość. To ją zmienialiśmy. Granilith jednak zasygnalizował, że wystąpił błąd w odczycie sygnałów w wymiarze przyszłości. Teraz musimy tam wrócić, i to naprawić.
— Wrócić do przyszłości ?
— Wiem, to brzmi paradoksalnie. Nie jest to jednak dokładnie to o czym myślisz. Wymiar przyszłości, to jej obraz zidealizowany. Krótko mówiąc to przyszłość, której nie kształtowały zawirowania teraźniejszości.
— Nie mam pojęcia o czym mówisz...
— Liz...- w jego glosie odbiło się zakłopotanie.- Nie mogę do końca zdradzić ci przyszłości...
Dziewczyna odgarnęła kosmyki włosów.
— Czy to jest...to dzieje się po naszym ślubie ?
— Tak. Musimy go cofnąć.
— Jak...?- Liz zamrugała powiekami.
— Liz, musisz wymazać z mojej pamięci swoje wspomnienie. Wtedy tamta Liz zniknie, a wraz z nią wszystko co było z nią związane.
— Max, ty chcesz żebym przestała istnieć...
— Liz...
— Chcesz żebym sama siebie unicestwiła...
Kosmita zajrzał w jej brązowe oczy, mocno ściskając jej delikatną dłoń.
— Nie Liz, nie chcę. Ja muszę.

Cosh Tsue przypięła zamówienie do obrotowego okapu i potoczyła po Crashdown nieprzychylnym spojrzeniem. Parszywa robota, pomyślała obserwując rozmawiające nieopodal Marię Delucę i córkę szefa- Parker. Też by sobie ucięła przerwę jak one. Pokręciła głową aż zatrzęsły się srebrne antenki na jej głowie, po czym ruszyła z tacą zbierać brudne naczynia. Mijając Liz i Marię, nie omieszkała rzucić im wściekłego spojrzenia.
— Masz zamiar wyjechać na dwa dni i to beze mnie !? – Maria jęknęła, opierając się o bar i ignorując Cosh.
Liz podrzuciła ścierkę do góry.
— Maria przepraszam. Potrzebuję trochę samotności.
— Rozumiem, ale dlaczego nie możesz powiedzieć chociaż gdzie jedziesz ? To nierozsądne...
— Nic mi nie będzie !- Liz zaprotestowała- Poza tym bez obrazy, ale gdybym ci powiedziała Max wiedziałby o tym już po godzinie. A tego nie chcemy , prawda ?
Parker uśmiechnęła się dobrotliwie będąc pewna, że za chwilę usłyszy z ust Marii deklarację wierności.
— No nie ! A więc zawsze chodzi o Maxa ! – powiedziała Maria.
— Nie. Po prostu nie mam zamiaru nikomu się tłumaczyć. Choć raz chcę uciec, rzucić wszystko bez żadnych konsekwencji.
— Czy ja się nie przesłyszałam ?- Maria podparła się pod boki.- To powiedziała Liz Parker, najlepsza uczennica z Roswell High School ?
— Przestań !- Liz rzuciła w przyjaciółkę ścierką.- Lepiej ruszmy się z zamówieniami.


Future Max oglądał właśnie zdjęcie swoje i Liz, kiedy dziewczyna wyszła z łazienki. Chłopak odwrócił się gwałtownie. Liz patrzyła na niego przygnębiającym wzrokiem. Podeszła do komody i schowała zdjęcie do szuflady.
— Nie rób tego Max. – odezwała się.- Przecież musisz o mnie zapomnieć.
Pokiwał głową.
— I tak jestem niefotogeniczny...jesteś gotowa ?
— Chyba tak.
— To jedziemy.
— Poczekaj...mam pytanie.
Chłopak usiadł na łóżku. Uniósł głowę do góry, wypuścił powietrze.
— Nie rozumiem jak mam to zrobić. Jak mam nie dopuścić do naszego ślubu, skoro on się odbył ? I dlaczego świat nie zginął, skoro w wymiarze przyszłości byliśmy razem ?
Liz osunęła się na podłogę. Czekała na odpowiedz.
— Liz, byliśmy razem tylko w tym wymiarze. Resztę udało się zmienić. Dlatego świat ciągle jeszcze istnieje. Trzeba zerwać jednak całą więź jak między nami istnieje, żeby dalej mógł trwać. Wystarczy tylko, że przekażę ci odpowiednie moce, podejdziesz to tamtego Maxa, przyłożysz dłonie do jego skroni i...
— I to naprawdę takie proste ?- Liz nie mogła zapanować nad emocjami w głosie. – Max...my się zabijamy...
Odwrócił twarz. Poparzył na nią krótko. Płakał.

Liz podniosła się na łóżku. Włosy przykleiły się jej do karku, ciało było spocone. Oddech miała ciężki, urywany. A więc to były wizje. Sen. Sen, który się ziścił. Odebrano jej miłość. Wyrwano ją brutalnie, boleśnie, krwawo. Wbiła wzrok w ciemność. Oto co zostało z jej świata. Ciemność. Kształt strachu i bezsilności. Tak, to jej pokój. Tak, to jej dom. Roswell. Ale to już nie ma znaczenia. Bo to jest puste. Bez Maxa...Nie będzie ślubu. Ich palce nie złączą się w tańcu, nie poczują swoich włosów ślizgających się po skórze. Nie przeszyje ich dotyk nagości...nawet wspomnień już nie ma. Nawet i to zostało jej odebrane...
Dziewczyna sunęła się na dywan. Był miękki. W kolorowe wzory. Układały się w mozaikę. Jak się z góry patrzyło, można było odnieść wrażenie, że to jest trójwymiarowe. Głębia, w którą się wpada. Liz przylgnęła do chodnika. Czuła, że nadszedł czas by się spaliła. Ruch, krzyk, wewnętrzna szarpanina, obrazy nieba, które pokryło się purpurą. A potem szkło, kawałki ostrza, krople krwi, łzy...coś gęstego, wygięte drzewa. Nic. Zasnęła.

Tess...ta chwila...jedna...zwycięstwo czy upadek ? Złoty znicz.

Max podszedł do okna. Księżyc jaśniał swym mlecznym blaskiem. A on wpatrywał się w szybę. W przezroczystą przestrzeń. I nagle to ujrzał. Za lustrem , za szybą. Twarze. Liz. Jej ciemne włosy i oczy. Stała po drugiej stronie. Krzyczała. Jej dłonie położone na gładkiej powierzchni chciały jakby dotknąć jego. Jego. Widział łzy, które zastygły w krople żywicy. Chciały go dosięgnąć. Wystarczy zbić szybę i będzie z nią. Wystarczy...''Liz ! ''- popatrzył w jej martwe źrenice-.'' Tu jestem ! Po drugiej stronie ! Tu !''. Umilkł. Obrysował palcem kontry jej twarzy. Zrozumiał. Odsunął się po woli. Stawiał stopy ostrożnie, żeby się przewrócić. Żeby nie popełnić błędu. Błąd...już go popełnił ! Zatrzymał się. Przed nim ukazała się Tess. Anioł z czarnymi skrzydłami. Uśmiechnęła się. Fałszywie. ''Nie !''- wydusił. Zaczął biec. Potknął się. Drewno przecięło mu skórę. Nie zważał na ból. Płynął do swej ostatniej przystani.
Zatrzymał się. Ciągle stał przy oknie, w swoim pokoju. Niebo nie było tej nocy takie same jak zwykle. Kłębiło się czernią i niepokojem. Przesuwało po wargach, gorzko smakując. Gwiazdy spadały, ciągnąc za sobą świetliste ogony. Tak płakało niebo. Maxowi wydało się, że to na niego spadały te gwiezdne łzy. Parzyły go, przepalały, niszczyły. Nie potrafił udźwignąć ciężaru. Skulił się. Sam, jeden, mały, zbolały...samotny. I płakała ziemia. I płakały niebiosa. Świat się skończył. Znowu.

Koniec
By Hotori






































































Wersja do druku



Wersja do czytania