Tess

NIE JESTEM ANIOŁEM (11)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

NIE JESTEM ANIOŁEM

Część XI: Trochę wyjaśnień.

30.IV.2000 rok. – Silver City.

Kyle i Tess dojechali do Silver City wieczorem, w końcu nie było ono aż tak bardzo blisko. Jednak ze względu na to że oboje lubili jazdę samochodem, to Tess wybrała właśnie to miasto. Oboje nie byli jakoś specjalnie zmęczeni, wręcz przeciwnie. Oboje byli podekscytowani tym weekendem, bo spędzali go razem i to daleko od Roswell. Jednak wiedzieli oboje że z samego rana będą musieli wracać. Kyle’a trochę to dziwiło, bo to tak trochę bez sensu jechać tyle żeby za moment wracać. Tess wcale nie była tym zmartwiona, wręcz odwrotnie, uwielbiała podróże samochodem i to że przejechali tyle kilometrów tylko żeby spędzić tu kilkanaście godzin nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Byli sami, z dala od Roswell, całego kosmicznego zamieszania, rodziców i przyjaciół. Teraz liczyła się dana chwila, a nie oglądanie się za siebie i analizowanie każdego kroczku przed postawieniem kolejnego w przód. Mogli nacieszyć się sobą nawzajem i to było najważniejsze. Nie to żeby nie lubili spędzać czasu z pozostałymi, ale ciągłe chodzenie razem każdego by zanudziło. A i tak w obecnej sytuacji było to niemożliwe ze względu na wczorajszą kłótnię z Max’em w CrashDown. Każde z nich potrzebowało czasami pobyć ze swoją drugą połówką lub z którymś z przyjaciół sam na sam. Szczególnie Tess i Kyle bo u nich ostatnio trochę się działo, choćby odmienne zachowanie Tess. Zmieniła się i to dość znacząco. Najpierw ta postawa odnośnie ich związku, bo wcześniej byli parą ale na etapie raczkującym można by powiedzieć. Tess na wszelkie sposoby unikała jakichkolwiek czułości, pocałunków, tylko co najwyżej buziak i nic więcej, a teraz taka zmiana. Ich związek wszedł w całkiem nowy etap i zdecydowała o tym Tess. Bo w gruncie rzeczy to od niej zależało. Kyle cierpliwie czekał aż jej się odmieni i będzie gotowa na bardziej zaawansowany etap, chociaż do Max’a i Liz to im była jeszcze daleka droga. Tylko Kyle nadal nie wiedział co spowodowało u jego dziewczyny tę odmianę, ale nie będzie jej przyciskał. Tess nienawidziła gdy ktoś stawiał ją pod murem, zaraz atakowała, skutecznie odpychała bądź zamykała się w pewien specyficzny dla niej sposób jeszcze bardziej. Kyle tego nie chciał więc nigdy jej nie naciskał, nie zmuszał do wyjaśnień, tłumaczeń, zwierzeń. Na nią to nie skutkowało, tylko całkiem inaczej. Może sama kiedyś mu powie o ile będzie czuła taką potrzebę. Teraz zaczął się jak dotąd najlepszy okres w ich związku i nie miał zamiaru tego psuć. Może wreszcie zacznie się dziać pomiędzy nimi coś więcej i nie będą tkwili w martwym punkcie. Miał taką nadzieję i starał się jej nie naruszyć w jakiś sposób. Wyczuł że Tess ostatnio jest inna, bardziej nieobecna a zarazem obecna. Do tego jeszcze ten pomysł wokalistki w zespole Alex’a, to już całkiem zbiło Kyle z piedestału. Chciał móc zrozumieć postępowanie i zachowanie Tess, ale nie za bardzo mu się to udawało. Tak się zmieniła, była nową osobą w jakiś sposób, choć nadal była dawną Tess. To było dziwne uczucie, ciężkie do opisania i wyjaśnienia w jakimkolwiek sensie. Nigdy nie podejrzewał że Tess zainteresuje się muzyką i to w dodatku hip hopem. To było i nadal jest totalne zaskoczenia, choć już to dotarło do Kyle’a. Bardzo się ucieszył gdy usłyszał że to Liz i jego dziewczyna będą tymi rymującym laskami w zespole kumpla. Choć Alex nie wydał się jakby to był jakiś jego pomysł, raczej spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Jednak Tess zawsze potrafiła przekonać i to naprawdę skutecznie. I namówiła do tego jeszcze Liz. Kyle kiedyś chodził z Liz i bardzo dobrze wspomina tamte czasy. Jednak z perspektywy czasu nie pasowali do siebie nawet w cząstce tak jak Liz do Max’a, czy teraz Kyle i Tess. Byli bardzo różni, a co najważniejsze nie byli sobie przeznaczeni. Liz jest stworzona dla Max’a i on dla niej. Kyle nie wiedział jak to będzie w przyszłości z nim i Tess. Jednak nigdy nie spotka już takiej wspaniałej dziewczyny, miał nadzieję że jednak będą razem, ale nie można przewidzieć co się wydarzy w przyszłości nawet tej najbliższej. Tess była wyjątkowa i to pod każdym względem, ale i nieprzewidywalna. Kyle zdawał sobie świetnie sprawę z tego że to przez Naseda jest jaka jest. Chociaż Nasedo nie był dobry według niego, a Tess była. Nie udało mu się z niej wypłukać uczuć, sam nawet nie wiedział dlaczego myśli w ten sposób, dlaczego Nasedo miałby sprawić żeby Tess była w pewnym sensie nieludzka. Może dlatego że Nasedo sprawia wrażenie niewrażliwego i zimnego jak stal. Biło od niego coś co nie mógł wyjaśnić, ale nie mógł się przełamać i mu zaufać, a przecież był po ich stronie, chronił. No może nie ich ludzi, a w jakimś stopniu także bo nie miał właściwie wyboru, postawiono go przed faktem dokonanym. I znowu Naseda nie było, ciągle gdzieś wyjeżdżał, ale nigdy nie mówił dokąd się udaje konkretnie i w jakim celu. Po prostu znikał często nawet nie powiadamiając ich o tym, tylko przekazując to przez Tess. Ponąć szukał tej czwartej kosmitki, jak jej tam było jakoś Vilandra. Dziwne imię, wszyscy mieli dziwne te swoje kosmiczne imiona. Pytał się kiedyś Tess żeby opowiedziała coś o tym ich prawdziwym domu jak to mówiła Antarze. Jednak nie była zbyt wylewna, nie powiedziała nic szczególnego same głupstwa i nie znaczące rzeczy. No za dużo też nie pamiętała, ale Kyle czasem odnosił wrażenie że ona najzwyczajniej nie chce mówić. Widocznie ma jakieś powody, zresztą samo to co im powiedziała to był dla nich wszystkich szok. Nie wiedzieli czy jej wierzyć, czy mówi prawdę, bo myśleli że kłamie. Ale okazało się że ma rację, jest taka jak Michael i Max. Ale to co wtedy powiedziała to najbardziej trafiło w Liz i Max’a, nic dziwnego chodzili już wtedy ze sobą. Kyle jak i pozostali myśleli że Tess i Liz raczej nie będą się przyjaźniły, trudno było mówić o koleżeństwie a co dopiero o czymś większym. Michael był także w niezłym szoku, no i jemu też była pisana ta czwarta obca, a on jej nawet nie znał! Tess i Nasado na samym początku też byli zdumieni (można by rzec że w lekkim szoku) gdy dowiedzieli się że tej Vilandry nie ma z nami, że nie ma jej w Roswell. Ale wracając do Tess i Liz to ku zdziwieniu i osłupieniu nas wszystkich się skumplowały. A było to tym dziwniejsze że Tess starała się z początku zbliżyć do Max’a, przetłumaczyć mu że są sobie pisani, tak jest już zapisane, nie mają wyboru. Powiedziała tylko tyle, ale dlaczego to już nie wiadomo. Stwierdziła że się dowiemy więcej w swoim czasie, bo teraz jest za wcześnie i czegoś tam jeszcze nie mają, a musi mieć to czwarta obca. Że jest to prawdopodobne że ona ma dowody na to że mówią z Nasedem prawdę. Ale później się jej odmieniło, przestała drążyć ten temat, nachodzić Max’a i go przekonywać do swoich racji. Kyle sam sobie nie zdawał do końca sprawy, a raczej zdawał ale nie wiedział jak to możliwe że pomimo nieudanego początku i spięć ich wszystkich z Tess i Nasedem to ona tak dobrze zaaklimatyzowała się w paczce. Wszyscy ją polubili i zapomnieli prawie że początki nie wróżyły nic dobrego, tylko same spięcia i konflikty. Ale teraz było bardzo dobrze i to już od dawna. Nie było żadnych problemów, no oprócz tego wczorajszego. Tak tylko gdy Max się dowiedział że był królem to coś się w nim zmieniło. Stał się zbyt zaborczy wobec Liz, chciał nami wszystkimi rządzić, ale może się opamięta. Zdecydowanie wszyscy woleli dawnego Max’a Evans’a, który był lojalny, szanował ich i ich zdanie i był naprawdę dobrym kumplem. Tylko początki też nie zapowiadały nic ciekawego jeśli chodzi o Kyle’a i Max’a. Było wręcz fatalnie, ale z czasem wszystko się ułożyło. I tak było do momentu gdy Maxwell nie dowiedział się że był królem na Antarze, wtedy nastąpiła w nim dziwna zmiana. Zaczął uważać siebie za naj, a wszyscy pozostali powinni mu podszczekiwać że ma rację. Ale wczorajsza rozmowa go przytkała i chyba wyciągnie z niej właściwe wnioski. Dużo znaczyło że Liz mu powiedziała tak dużo, a ona zawsze była dla Max’a jego muzą. Tak więc powinien znowu powrócić na swoją dawną drogę, bezkonfliktowego i porządnego Maxwell’a Evans’a. Taką mieli wszyscy nadzieję. A Tess i Kyle udali się do hotelu. Było już po dwudziestej i nadszedł czas na skonsumowanie kolacji.

30.IV.2000 rok. – Marshall.

Maria i Isabell przed dziewiętnastą były już w Marshall. Były zadowolone jak zawsze z całodziennej jazdy. Tylko trochę brakowało im imprez w gronie ich paczki. Poza tym ojciec zablokował karty kredytowe i miały tylko gotówkę. A to już ograniczało większe zakupy i szaleństwa, choć miały coś przez co karta nie była wcale potrzebna. Zdolności Isabell często przydawały się w różnych sytuacjach. Teraz tylko miały nadzieję że do ojca to trafi co zrobiły i nie wyśle ich do Roswell. Były jeszcze inne sposoby, ale nie będą ich stosowały na ojcu! Tak więc pozostała wiara w jego rozumowanie i trzeźwość umysłu. Ale obie wiedziały że ojciec czasami jest nie do przebicia. Jak dotąd wykręcały mu przeróżne numery ale jak się uprze na ten popieprzony pomysł to choćby zrobiły wszystko a i tak go nie przekonają. Poza tym dla niego praca to było jego zarazem największe hobby. Uwielbiał wspinać się po szczebelkach na kolejne szczyty kariery, co jak dotąd nie sprawiało większych problemów. Często wyjeżdżał na tydzień, czasami dłużej, ale nigdy na rok! I do tego nie miał zamiaru zabrać ich ze sobą. W Europie byłoby z pewnością lepiej niż w Roswell w New Mexico. Ale perspektywa rozdzielania się z przyjaciółmi i tak ich nie zadowalała. W dodatku w Roswell mieszkają UFO maniacy co jest wprost straszne! Zwracając drobny szczegół na to że Issy nie ma pojęcia kim jest, dlaczego jest, kto ją stworzył i w ogóle nie ma pojęcia o swoim pochodzeniu. Ta wycieczka mieszkania rok w tej dziurze już wcale nie była pozytywna. Do tego matka Marii nie była za pozytywnie postrzegana przez siostry. I jak by tego było mało to Amy wyszła za mąż i to za szeryfa! To był mało prawdopodobny zbieg okoliczności, a jednak! I do tej całej miodowej sielanki dochodził jakiś przyrodni brat Kyle. Nie! Nawet nie przyrodni! I one dwie miałyby z nimi zamieszkać? Tylko w czyjejś wybujałej fantazji! Nie dość że tkwić w dziurze, to jeszcze z powaloną mamuśką, jej mężusiem i jego synkiem i do tego rok? Nigdy w życiu! Lepsza już by była bezludna wyspa! A one są na tyle inteligentne że zrobią wszystko by nie dopuścić do tego pojebanego pomysłu! Ojciec zawsze dawał się przekonać, więc i tym razem się uda. Już prędzej pojadą z nim do Europy, co by było całkiem niezłe. Zwiedzenie starego kontynentu mieszkając na nim przez rok to interesujący pomysł. No i by podszkoliły języki obce, co by się przydało. Jeszcze zobaczą jak będzie jak wrócą. Może ten pomysł już mu przejdzie do tej pory.

Ciąg dalszy nastąpi.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część