Nan

Powrót do Domu (35)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz:

Któregoś dnia Maria stwierdziła, że powrót Maxa sprawił więcej kłopotów, niż można się było spodziewać. Być może miała rację, ale i tak obie wiedziałyśmy, że wszyscy zgodziliby się na te kłopoty po raz drugi. Zresztą, ja chyba najlepiej wiedziałam, że czasami przyszłość wcale nie jest lepsza pomimo tego, że się ją teoretycznie zmieniło. Poprzednim razem mieliśmy sześć lat temu wojnę i cały świat stał na krawędzi, teraz z kolei wszystko rozgrywało się w kameralnym gronie, bez osób postronnych. I pomimo wszystko, tak było chyba lepiej, nie było żadnej międzygalaktycznej wojny, jak z Gwiezdnych Wojen, nikt nie ginął, a jedynym celem zemsty Nicholasa byliśmy my, a nawet, ściślej biorąc, tylko część z nas. Nie wiem, kiedy zmarł Khivar, ale Nicholas najwyraźniej również nie miał ochoty wplątać się w kolejny konflikt zbrojny. Chyba zależało mu na utrzymaniu władzy, choć nie za wszelką cenę, bo miał za dużo do stracenia. Khivar nie miał nic do stracenia w poprzedniej wersji teraźniejszości, a że chciał raczej odzyskać niż zdobywać na nowo, to i nie miało dla niego znaczenia, czy wplątał swoją planetę w wojnę czy nie. Teraz miał w ręku Maxa i wiedział absolutnie wszystko o nas, i nawet nie bardzo było już co odzyskiwać. Nie było ani granilithu do zdobywania ani Vilandry do odzyskania, ani króla do zniszczenia. Tym razem byliśmy pozbawieni jakiejkolwiek ingerencji w przeszłość, nie było już granilithu, byśmy mogli wrócić i starać się naprawić, jeśli coś poszłoby nie tak. Z jednej strony czułam ulgę myśląc o tym, że nie uda nam się sknocić naszego życia po raz drugi, ale z drugiej to była swego rodzaju pułapka. Przyznaję, że do tego typu wniosków doszłam nieco później, gdy wszystko już ucichło. W każdym razie problem w postaci wojny mieliśmy z głowy, co jednak nie oznacza, że nasze życie było pozbawione kłopotów. Wręcz przeciwnie, i być może Maria miała rację. A jednym z moich doraźnych kłopotów, związanych bezpośrednio z powrotem Maxa, był Andrew.

Jennie miała całkowitą rację, że nie należało w ogóle pozwalać na jakikolwiek początek między nami, trzeba było zniszczyć wszystko jeszcze w zarodku. Ale rzecz jasna byłam mądra po fakcie. Należało pamiętać, kim była Jennie i należało wierzyć w jej kosmiczne talenty...

—Nie uważasz, że musisz z kimś pogadać, Liz? – zapytała Maria, dwa dni i pięćdziesiąt telefonów od Andrew po powrocie Maxa. Wiedziałam, że Drew łatwo nie popuści, toteż oddałam mój telefon Marii. Być może zwalałam wszystko na nią, ale chwilowo to Max był numerem jeden na mojej liście zajęć.

—Wiem, Maria – westchnęłam ciężko. – Ale nie mam teraz do tego głowy. Dopiero co odzyskałam Maxa, daj mi trochę czasu!

—Liz, im bardziej odkładasz to na później, tym trudniej będzie ci to załatwić – ostrzegła Maria. – Zadzwoń do niego i powiedz mu wszystko, to będziesz miała święty spokój. Poza tym mam już dosyć ciągłego powtarzania, że nie mogę poprosić Liz do telefonu i że nie ma jej nigdzie w pobliżu. No i może wtedy znajdziesz też chwilę, żeby zainteresować się Jennie, bo wydaje mi się, że coś się z nią dzieje.

Jennie? Nie, nie zauważyłam. Być może Maria jak zwykle przesadzała, zresztą, ona nawet nie znała mojej córki zbyt dobrze. Według mnie wszystko było w porządku.

—Istnieje coś takiego jak poczta głosowa – zauważyłam. – Nie musisz odbierać każdego telefonu.

—Liz, przecież wiesz, że nie o to mi chodzi – Maria przewróciła oczami. – Pogadaj z tym całym Andrew i to jak najszybciej, bo to po prostu nie ma sensu. Zresztą, i tak zrobisz, co będziesz chciała.

Tak, powinnam zadzwonić do Drew i umówić się z nim, żeby powiedzieć mu, że właśnie nastąpił koniec wszystkiego, ale szczerze mówiąc chyba trochę się tego bałam. Za każdym razem, gdy brałam do ręki telefon, miałam wrażenie, że czuję wpatrzone we mnie z uporem oczy Maxa. W końcu miałam zamiar zadzwonić do faceta, który usiłował znaleźć się na jego miejscu, z którym... o, cholera... tak, do faceta, z którym zdradziłam Maxa. Boże. Usiadłam bez tchu na oparciu fotela, ściskając kurczowo w ręku telefon, porażona tą myślą. Nie liczyło się to, że byłam przekonana, że Max nie żyje. Albo, że czułam się samotna. Co z tego? Max był jeszcze bardziej samotny niż ja...! Zdradziłam Maxa. Z całą premedytacją. Ja. Idealna Liz.

—Wszystko w porządku? – zapytał Max pojawiając się niespodziewanie za moimi plecami. Potrafił skradać się za człowiekiem bez najmniejszego dźwięku, który zdradzałby jego obecność. Nieco porażająca właściwość, którą być może wyniósł z Antaru. Widziałam oczami wyobraźni, jak stara się być niewidoczny dla strażników i swoich oprawców... W moich oczach natychmiast pojawiły się łzy. Nie, nie teraz, Liz.

—Tak – uśmiechnęłam się do niego z trudem. – W porządku.

Max popatrzył na mnie ze starannie ukrywanym powątpiewaniem.

—Nie wyglądasz, jakby wszystko było w porządku – zauważył. Być może szósty zmysł był teraz nowym darem Maxa, a być może to była tylko jego spostrzegawczość.

—Wiem, ale naprawdę... wszystko jest w porządku – upierałam się przy swoim.

—Pójdę na dół – powiedział po chwili. – Umówiłem się z Michaelem – dodał z lekką dumą w głosie. Skinęłam głową, a Max tak samo jak niezauważalnie pojawił się, tak i zniknął.

—Jeśli masz zamiar przy nim kłamać, to zapisz się do FBI, tam mają kurs wiarygodnego kłamania – powiedziała Cameron, pojawiając się nagle ni stąd ni z zowąd obok mnie. Matko boska, zawału można z nimi dostać – nikt normalny nie pojawia się tak nagle... – Byłam w łazience – wyjaśniła, jakby słysząc moje myśli.

—Dlaczego uważasz, że kłamałam? – zapytałam kwaśno. O co tutaj chodziło, do diaska? Nie, zaraz, do jakiego diaska, stanowczo spędzam zbyt wiele czasu z Michaelem...

Cameron popatrzyła na mnie z politowaniem.

—To po prostu widać, Liz – powiedziała spokojnie. – Ja to widzę i Max też to widzi. Zrozum, że on jest teraz bardziej... wyczulony. Kiedy zabrano mu całą pamięć, mógł polegać jedynie na swojej intuicji, nie na swojej wiedzy czy doświadczeniu.

—Jak to...? – zapytałam, nie bardzo rozumiejąc, co miała na myśli. Cameron westchnęła ciężko i przysiadła na drugim oparciu fotela. Jeszcze trochę tak na nim posiadamy, to już do reszty się rozwali.

—To był zupełnie inny człowiek. Słuchałaś go, jak mówił? – uśmiechnęła się jakby do siebie. – Pięknie mówi. Tak, jakby mówił od zawsze, jakby wszystko rozumiał. I nawet nie wpadłaś na to, że kilka lat temu nie rozumiał ani słowa po angielsku, nie potrafił nic zrobić, nie wiedział, co znaczą najprostsze słowa, jak „dom” czy „stół”. Nie pamiętał was, nie umiał mówić, nie rozumiał, co się do niego mówiło, nie wiedział, kim był. Nie doceniasz go i całej tej pracy, którą włożył, by tu wrócić. Byś znów go przyjęła.

Milczałam przez chwilę, patrząc na twarz Cameron i usiłując ją przeniknąć. Czyżby... matko, nie miałam pojęcia, co też on tam przeszedł! Ale wciąż nie rozumiałam, jak to się miało do początku naszej rozmowy.

—Ja... domyślam się, że naprawdę niezwykle mu pomogłaś i że to dzięki tobie Max jest tu teraz, ale nadal nie rozumiem, o co ci chodzi – powiedziałam z trudem.

—Nie rozumiesz? – zdziwiła się Cameron i w jej ciemnych oczach błysnęło coś dziwnego. – To ci wyjaśnię. Max był jak nowonarodzone dziecko, tylko bardziej nieszczęśliwy – nic nie wiedział i nic nie rozumiał. Żal mi go było i szczerze chciałam mu pomóc, co jakiś więc czas, w ramach badań, przychodziłam do niego i uczyłam go wszystkiego, od samego początku. Max nie miał pojęcia, komu mógł zaufać, ale czuł instynktownie, że ludzie, którzy go otaczali, wcale nie chcieli mu pomóc. Nauczył się korzystać z tego daru, i nauczył się by go nie głuszyć – Cameron podniosła nieco głos. – I ta wewnętrzna intuicja ani razu go nie zawiodła. Pamiętaj, że dla Maxa nie ma teraz półprawdy, jest tylko prawda albo kłamstwo. On to czuje, i pamiętaj, że tylko się tak wydaje, że łatwo do niego dotrzeć i zdobyć jego zaufanie, bo w gruncie rzeczy upłynie jeszcze dużo czasu, zanim on tak naprawdę komukolwiek zaufa.

—Ale ja nie... nie kłamałam – powiedziałam czerwieniąc się jednocześnie.

—Powiedziałaś mu, że wszystko jest w porządku – wytknęła Cameron. – A dla niego to wszystko jedno, czy kłamiesz, bo nie chcesz go martwić, czy kłamiesz, bo nie chcesz zdradzić tajemnicy państwowej. Kłamstwo to kłamstwo i tyle. Tylko weź pod uwagę – głos Cameron wyostrzył się – że ja będę cię obserwować, więc jeśli masz zamiar zranić Maxa, to powiedz mi to teraz, zanim cię za to zabiję. Nie pozwolę, by ktokolwiek stanął mu na drodze.

Nieco oszołomiona patrzyłam na kobietę, oszołomiona nowościami, które właśnie przede mną odsłoniła. Czyżbym się myliła...? Nie, nie w tym wypadku. Cameron zakochała się w Maxie. Byłam tego pewna.

Cameron wstała z miejsca i bez żadnego słowa wyszła z pokoju. Popatrzyłam za nią zaskoczona. Tak, rozumiałam, że można było zakochać się w Maxie, dla mnie było to jak najbardziej naturalne... Gdzieś w środku mnie pojawiło się uznanie dla Cameron. Jako kobieta czułam wyraźnie, że też go kochała, być może wyczuwałam to dlatego, że obie kochałyśmy tego samego mężczyznę. A jednak Cameron miała nade mną pewną przewagę, ona w końcu spędziła z nim kilkanaście lat, była przy nim cały czas. Mogła przecież nic mu nie mówić o nas, o mnie, mogła zatrzymać go tylko dla siebie. A jednak przywiozła go tutaj. Mogłam czuć do niej tylko podziw i mimowolną wdzięczność.

Popatrzyłam na telefon w ręku. Tak, Maria miała rację, należało to po prostu jak najszybciej skończyć. Im szybciej, tym lepiej, wolałam nie sprawdzać, czy Cameron mówiła prawdę czy nie. Wzięłam głęboki wdech i wybrałam numer Andrew.

—Andrew? Cześć, to ja – powiedziałam, gdy tylko usłyszałam, że odebrał telefon. – Tak, wiem, że musimy porozmawiać. Nie, nie przyjeżdżaj tutaj, spotkamy się w kawiarni na rogu Dziewiątej, dobrze? Powiedzmy, że za piętnaście minut, tylko błagam, pośpiesz się. Do zobaczenia.

Praktycznie rzecz biorąc, w ogóle nie dopuściłam go do głosu. Ale w sumie chyba nie miałam innego wyjścia. Dlatego też wybrałam kawiarnię na rogu Dziewiątej, bo zawsze były tam tłumy i być może Andrew nie będzie usiłował zrobić z siebie idioty, starając się mnie zatrzymać. Westchnęłam ciężko i odłożyłam telefon. Zeszłam na dół i stanęłam w drzwiach kafeterii. Maria gdzieś znikła, jedynie Jennie stała za barem i z beznamiętną miną wycierała talerze. Max i Michael siedzieli w jednym z boksów, pochyleni nie wiadomo nad czym. Podeszłam do Jennie.

—Posłuchaj, wychodzę teraz – powiedziałam do niej. – Jakby Michael albo ojciec pytali... to niedługo wrócę.

—Aha – mruknęła Jennie wpatrując się z uporem w talerze.

Popatrzyłam na nią uważnie, gdzieś z tyłu głowy mignęła mi myśl, że Maria miała jakieś obiekcje co do Jennie. O ile zaciętość w oczach i nieobecna mina o czymś świadczyły, to owszem, coś było nie tak.

—Wszystko w porządku? – zapytałam tak na wszelki wypadek.

—Tak – potwierdziła Jennie nieuważnie. Chyba jednak nie wszystko było w porządku, bo nie dorzuciła do tego suchego „tak” żadnego komentarza.

—Naprawdę? – uniosłam brew. – Ciotka Maria uważa, że coś się dzieje.

—Nic się nie dzieje – zniecierpliwiła się Jennie. – Nie przesadzaj, dam sobie radę.

No i co miałam zrobić? Z jednej strony córka, z którą najwidoczniej należało poważnie pogadać, z drugiej strony powinnam już lecieć i raz na zawsze skończyć wszystko z Andrew. Nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić, ale sprawa z Andrew była chyba pilniejsza. Z Jennie pogadam później.

—Pamiętaj, że możesz ze mną zawsze pogadać – rzuciłam tę chyba najbardziej wyświechtaną formułkę i nagle tknęła mnie kolejna myśl – mogłabym podpuścić Chrisa. – Gdzie Chris...? – zapytałam jakby od niechcenia. Jennie wzruszyła ramionami.

—Poszedł gdzieś z ciotką Isabel – odparła obojętnie. – Chyba z Langleyem też.

—Aha – mruknęłam. – To tego... to idę – dodałam, oczekując na jakąś reakcję z jej strony, ale nie doczekałam się. Tak, chyba istotnie będę musiała z nią porozmawiać. A póki co, naprawdę musiałam już lecieć i zakończyć chociaż jedną rzecz w moim życiu, bo do tej pory większość decyzji była podejmowana za mnie odgórnie.

Rzecz jasna spóźniłam się. Być może samochodem byłabym szybciej, ale za to pół godziny męczyłabym się, żeby go gdzieś zaparkować w tym objętym szaleństwem zakazów mieście. W każdym razie Andrew już czekał.

—Jak rasowa kobieta musisz pokazać, że świat jest twój – powiedział na przywitanie. Pewnie, po co komu jakieś głupie „dzień dobry” czy choćby „cześć”.

—Słucham? – zapytałam nie bardzo łapiąc, o co mu chodziło.

—Spóźniłaś się – wyjaśnił Andrew. – Choć na twoim miejscu to bym się nie spóźniał, w końcu jakoś musisz mi wynagrodzić to dwudniowe milczenie. Co to za Maria ciągle odbierała twój telefon, ukradła ci?

—Maria jest moją przyjaciółką – odparłam z godnością.

—Twoja córka zmieniła zdanie? – spytał Drew rozpierając się na krześle. – Czemu nagle zmieniliśmy lokal? Mogliśmy od razu pójść do mojego hotelu.

—Andrew, czy mógłbyś być poważny choć przez chwilę? – zapytałam z kamiennym spokojem. – Musimy poważnie porozmawiać.

—Ależ rozmawiamy poważnie – zdziwił się Andrew. – Coś się stało? Jennie jest w ciąży a ty jesteś kosmitką, tak? Czy też może chcesz mnie poprosić o rękę, co?

Rzuciłam mu lodowate spojrzenie. Na jego miejscu Max patrzyłby na mnie poważnie, słuchając jednocześnie każdego słowa, maksymalnie skoncentrowany na tym, co mówiłam, ale znów – miałam przed sobą nie Maxa, a Andrew. Być może Max miał ciekawość dziecka, jego łatwowierność i pewną naiwność, ale Andrew miał całkowitą mentalność małego chłopca, który nigdy nie dorośnie, bo taki ma kaprys.

—Bardzo zabawne – stwierdziłam z miną dziewiętnastowiecznej damy z towarzystwa, urażonej jakimś dosadnym określeniem. – Niestety nie trafiłeś. Chciałam ci tylko powiedzieć, że to nasze ostatnie spotkanie.

—E tam – Andrew rzecz jasna nie wziął moich słów poważnie. – Udajesz tylko. Dlaczegóż to niby miałoby być nasze ostatnie spotkanie, co? – zapytał nachylając się nieco ku mnie. – Znalazłaś sobie jakieś innego kretyna do spania?

Zaczerwieniłam się i momentalnie zezłościłam. Andrew miał w sobie coś takiego, co zawsze mnie jednocześnie przyciągało i odpychało.

—Nie – odparłam w końcu słodko. – Właśnie zostawiłam jednego kretyna do spania, używając twoich słów – nie zamierzałam mówić mu o powrocie Maxa. To była moja sprawa, i tylko moja. Andrew nie musiał być w to wmieszany, i znacznie lepiej będzie, jeśli oni obaj nie będą mieć o sobie nawzajem pojęcia. Ale rzecz jasna moje chęci to jedno, a życie to drugie... Gdyby to była bajka, Andrew powinien się rycersko wycofać, akceptując moją decyzję, życząc mi wszystkiego najlepszego albo proponując przyjaźń. Ale to byłaby bajka, a w bajki nie wierzą nawet małe dzieci, o ile nie występują tam zawrotne ilości pieniędzy, książę nie ma najnowszej bryki a księżniczka ciuchów od Coco Chanel. Wstałam od stolika z zamiarem dyplomatycznego wyjścia z kawiarni i zostawienia go w niepewności, ale był szybszy i złapał mnie za rękę.

—I naprawdę sądzisz, że pozwolę tak się traktować, bez żadnego słowa wyjaśnienia? – zapytał Andrew wpatrując się we mnie jak hipnotyzer w węża.

—Puść mnie – zażądałam. Dookoła nas przelewały się tłumy, ale, rzecz jasna, absolutnie nikt nie był zainteresowany.

—Nie – Andrew nie zamierzał najwidoczniej tak łatwo zrezygnować. – Najpierw wytłumaczysz mi te swoje głupie gierki, słyszysz?

Zadrżałam wewnętrznie – przyznaję, że nieco mnie przeraził jego stanowczy ton, nieruchome oczy wlepione we mnie i stalowe palce zaciskające się dookoła mojej ręki.

—Gierki? – zapytałam patrząc na niego z góry. – Wybacz, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz. Przecież sam dobrze wiesz, że nigdy nie mówiłam, że to będzie coś poważniejszego.

—Jesteś jak modliszka, wiesz? – powiedział ostrym tonem. – Przeżujesz i wyplujesz. Nie dziwię się, że twój mąż zaginął, też bym nie wytrzymał z taką zołzą, jak ty.

—Zołzą? – roześmiałam się nieprzyjemnie. – Cóż, tobie jakoś się to chyba podoba, bo to nie ja to wszystko zaczęłam. I jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, to Max właśnie wrócił – dorzuciłam jakby z rozpędu. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam, ale było już za późno i słowa opuściły moje usta. A naprawdę nie miałam zamiaru mówić Drew o powrocie Maxa! Naprawdę nie miałam pojęcia, co we mnie wstąpiło.

—Twój mąż wrócił? – zapytał Andrew zmienionym głosem, puszczając moją rękę.

—Tak – potwierdziłam i obejrzałam sobie nadgarstek. Nie byłam pewna, czy nie będę miała siniaków.

—Nie musisz być z nim tylko dlatego, że do ciebie wrócił – powiedział szybko Drew. – Nie masz pojęcia, co on robił przez cały ten czas, nie musisz przyjmować go z otwartymi ramionami, możesz mieć własne życie, mogłaś sobie wszystko ułożyć z kimś innym, jeśli twój mąż jest logicznym facetem, to powinien wziąć taką ewentualność pod uwagę...

—Ale sobie nie ułożyłam, rozumiesz? – przerwałam mu gwałtownie. – Ja go kocham i nie chcę z niego zrezygnować, bardzo mi przykro, jeśli myślałeś, że to coś między nami mogłoby się przerodzić w coś głębszego, ale to niemożliwe. I proszę cię, żebyś usunął się całkowicie z mojego życia.

Twarz Drew zmieniała barwy jak kameleon czy tam płaszczka, wszystko jedno. Od bladego poprzez siny i zielonkawy aż do czerwieni. Nagle roześmiał się tak jakoś nieprzyjemnie.

—Nie wierzę ci – mruknął. – Po prostu ci nie wierzę. Mówisz to tylko dlatego, żeby mnie zniechęcić, ale ja się tak łatwo nie dam przekonać. Słyszysz? Nie dam!

—Dobrze – powiedziałam z całym spokojem, na jaki mogłam się zdobyć. – Wobec tego chodź ze mną do Crashdown, przedstawię cię Maxowi.

—Jako kochanka? – zapytał cierpko, podnosząc się zza stolika.

—Jako kolegę z pracy – odparłam stanowczo. – A powiedz tylko coś głupiego, to będzie po tobie, słyszysz? – rzuciłam idąc w kierunku Crashdown.

—Ja wiem, co z tobą jest nie tak – zauważył Andrew starają się za mną nadążyć. – Ty po prostu boisz się nazywać rzeczy po imieniu, Elizabeth.

—Ty za to za dużo myślisz i to jest twoim problemem – odcięłam się natychmiast. – Masz przerost wyobraźni nad rzeczywistością.

—Lepsza wyobraźnia niż przeszłość – rzucił Andrew. Zazgrzytałam sobie cichutko zębami. Facet zawsze musiał mieć ostatnie słowo i trudno było go przegadać. Życie w jego towarzystwie było z początku nawet zabawne, ale po pewnym czasie stałoby się pasmem ciągłych udręk. Trzeba mi było słuchać Jennie, jajko miało swój rozum, w przeciwieństwie do kury, pozbawionej rozumu do cna.

—Zostawiłem tam swój samochód – przypomniał sobie Drew drepcząc za mną. Akurat był mi w głowie teraz jego samochód.

—Postoi – mruknęłam. Chciałam mieć to już definitywnie za sobą, żeby poszedł sobie w diabły i nigdy nie wracał. Jednocześnie uświadomiłam sobie, że coś będę musiała powiedzieć Maxowi. Nie powiem mu przecież, co tak naprawdę łączyło mnie z Drew, bo Max gotów jeszcze zacząć upierać się przy twierdzeniu, że wobec tego może powinnam jednak wybrać Andrew. Ale jeśli Cameron mówiła prawdę, to Max od razu wyczuje, że to, co powiem nie do końca będzie pokrywało się z prawdą. Nie miałam pojęcia, które rozwiązanie będzie dla mnie mniejszym złem – teoretycznie powinnam powiedzieć całkowitą prawdę, ale nie byłam w stanie walczyć z Maxem skłaniającym mnie do szukania szczęścia z Andrew. Postanowiłam teraz powiedzieć co innego, a wieczorem porozmawiać sobie szczerze z Maxem. O nas.

—Więc? – zapytał Andrew patrząc na mnie drwiąco. Nawet nie zauważyłam, że staliśmy przed Crashdown. Rzuciłam mu złe spojrzenie. Ciekawe, że w końcu tak niedawno byliśmy w jak najlepszych stosunkach, a teraz... relacje międzyludzkie jak widać potrafią się zmieniać w niezwykle krótkim czasie, ale szczerze mówiąc, jeśli miałabym wybierać, czy wolałam dobre stosunki bez Maxa czy złe z powodu powrotu Maxa, zdecydowanie wybrałabym to drugie.

—Pamiętaj, jedno głupie słowo, i potrafię się zemścić – syknęłam wchodząc do środka kafeterii.

—Och, nie bój się, potrafię być jak miód i ty o tym dobrze wiesz – odparł bezczelnie Andrew, przytrzymując drzwi jakiejś wychodzącej kobiecie.

Maria była już na posterunku kelnerki, ale rzecz jasna nie stała za barem, tylko siedziała przy stoliku okupowanym przez kosmitów. Michael i Max siedzieli obok siebie i widok miny Michaela był naprawdę bezcenny. Michael Kamienna Ściana Guerin rzadko pozwalał sobie na okazywanie uczuć, a tym razem wręcz promieniował radością i tryskał humorem na wszystkie strony. Bobby rzecz jasna wykorzystał obecność nowego wujka, którego przyjął jako rzecz najbardziej oczywistą na świecie i władował się między dwóch dorosłych facetów. Maria i Jennie siedziały po przeciwnej stronie – Jennie milcząca, a Maria rozgadana. Całe towarzystwo śmiało się wesoło co jakiś czas, ale mój wzrok był utkwiony w Maxie. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę tu był. Uśmiechał się lekko i słuchał uważnie słów Marii, poświęcając jej całą swoją uwagę. Wiedziałam po sobie, co taka uwaga robi z człowiekiem.

Aż nie chciałam podchodzić do tego stolika i psuć tej wspaniałej atmosfery, której wszyscy tak bardzo potrzebowali, by nadrobić stracony czas.

—Masz, to on tam siedzi – powiedziałam odwracając się do Andrew i wskazując dyskretnie na ich stolik. – Widziałeś, a teraz idź sobie i nigdy nie wracaj.

—Nie tak szybko, Betty – ostudził mnie Andrew wpatrując się jakoś zachłannie w osoby przy stoliku. – Najpierw porozmawiam sobie z nim trochę – zapowiedział i zanim zdążyłam go zatrzymać, po prostu podszedł do stolika.

—Dzień dobry – powiedział zwracając na siebie uwagę wszystkich, wpatrując się jednocześnie w Maxa. Podziękowałam Bogu, że Andrew nigdy wcześniej nie spotkał Maxa i teraz nie wpadnie na to, że tak naprawdę Max nikogo nie pamiętał z przeszłości.

Nad stolikiem zapanowała niezręczna cisza.

—Liz, po co przyprowadziłaś tu swojego.... znajomego? – zapytał z niechęcią Michael, przesuwając się nieco tak, jakby zasłaniał Maxa przed wzrokiem Andrew.

—Ja... Andrew chciał koniecznie poznać Maxa – wydusiłam z siebie. – Max, to jest mój znajomy z pracy, Andrew Fox – powiedziałam do Maxa, uśmiechając się mimowolnie do niego. Max również uśmiechnął się do mnie łagodnie, i byłam pewna, że w jego oczach naprawdę zapaliły się dwie iskierki radości. Ale po chwili skierował wzrok na Andrew i iskierki zgasły. – Max, mój mąż – powiedziałam do Andrew, nie odrywając jednocześnie wzroku od Maxa, na którego twarzy przez chwilę pojawił się jakiś cień. Nie spodobało mi się to. „Byle do wieczora, Max, byle do wieczora, wszystko ci wyjaśnię...” modliłam się w duchu.

—Miło mi – powiedział Andrew wyciągając do Maxa rękę, nie zważając na Michaela siedzącego pomiędzy nimi. Michael miał taką minę, jakby miał ochotę ogryźć mu tę rękę. Max popatrzył w milczeniu na wyciągniętą dłoń, ale nie uścisnął jej.

—Mnie również jest miło – odparł, ale widziałam, że wcale nie było mu tak miło. Boże, on wiedział, on się domyślił...!

—Podobieństwo córki do pana jest naprawdę... nieprawdopodobne – ciągnął dalej niezrażony Andrew, przenosząc wzrok na Jennie, która z wielkim zainteresowaniem oglądała sobie paznokcie.

Znów zapanowało niezręczne milczenie. Wiedziałam, że Maria i Michael wychodzą ze skóry by dowiedzieć się, po kiego czorta przyprowadziłam tu Andrew.

—Myślę, że będzie lepiej, jeżeli już sobie pójdziesz – odezwałam się znienacka, ujmując Andrew pod ramię i kierując w stronę drzwi. – Mówiłeś, że bardzo się śpieszysz, więc nie będę cię zatrzymywać – powiedziałam wypychając go z kafeterii. – Zaraz wrócę – rzuciłam przez ramię mojej rodzinie.

—Poznałeś Maxa, więc teraz po prostu zniknij – powiedziałam, stając z Andrew na zalanej słońcem i ludźmi ulicy.

—Jakiś dziwny jest, jakby nie z tej ziemi – mruknął Andrew. – Zastanów się jeszcze dobrze, Betty, czy chcesz z nim tkwić.

—Andrew, proszę – jęknęłam z rozpaczą. Czy on naprawdę nie rozumie, co do niego mówię? – Przecież wiedziałeś, że Max mógł wrócić! Jeśli choć trochę ci na mnie zależy, to uszanuj do diabła moją decyzję i zniknij z mojego życia, proszę cię. Zrób to dla mnie i pozwól, żeby moja rodzina miała szansę na normalne życie, dobrze?

—Jak chcesz – Andrew wzruszył ramionami. – Ale będziesz tego jeszcze żałowała, Elizabeth – dodał i pochylił się, żeby pocałować mnie w policzek.

—Proszę cię, idź już – odsunęłam się. – Proszę.

Andrew rzucił mi jakieś dziwne spojrzenie.

—Dobrze, jak chcesz – mruknął, wbił ręce do kieszeni spodni, po czym w końcu odwrócił się i odszedł powoli.

Stałam przed Crashdown, patrząc, jak Andrew Fox odchodzi definitywnie z mojego życia i wbrew sobie czułam ulgę pomieszaną z lekkim żalem. Być może, gdybym wiedziała na samym początku tego niewinnego romansu, co będzie dalej, nie zaczynałabym niczego. Ale cóż, nie miałam już zdolności przewidywania przyszłości, na moje nieszczęście

—Wszystko w porządku? – zapytał Max, znów pojawiając się niespodziewanie koło mnie. Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam z trudem.

—Nie bardzo – odparłam szczerze i impulsywnie przytuliłam się do niego. – Nic nie jest w porządku, Max – szepnęłam słuchając uspokajającego rytmu jego serca. – I szczerze mówiąc nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.

Max nic nie odpowiedział, patrzył tylko w milczeniu za znikającymi w tłumie plecami Andrew. Poczułam się w obowiązku powiedzenia czegoś.

—Chyba... chyba powinniśmy szczerze porozmawiać – zaczęłam nerwowo. – Chyba powinnam coś ci wyjaśnić i...

—Nie musisz – odparł spokojnie. – Mamy dużo czasu, zdążysz mi powiedzieć to, co chcesz.

—Ale... ja naprawdę powinnam – westchnęłam ciężko.

—A naprawdę tego chcesz? – zapytał patrząc na mnie uważnie. – Sądzisz, że jesteś na to gotowa?

—Nie wiem – jęknęłam. – Ja już nic nie wiem, nic...

—Mamy czas – powtórzył Max. – Wtedy, gdy oboje będziemy gotowi na różne rozmowy.

Skinęłam bez słowa głową. Może i miał rację, mieliśmy jeszcze dużo czasu, na tę i na wszystkie inne rozmowy.





Poprzednia część Wersja do druku Następna część