Nan

Powrót do Domu (23)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Jennie:

Jestem złą córką. Wiem, że nie powinnam się cieszyć z akcji wuja Michaela, ale to było zbyt piękne, a ja zbyt nie znoszę Foxa, żeby móc być obiektywną. Jednak w chwili, gdy do Crashdown wszedł mój anglista, myślałam, że dostanę szału. Jakim prawem moja matka go tutaj zaprosiła? Tutaj, do Roswell? Jakim prawem on tutaj wchodził, do kafeterii, gdzie mój ojciec kiedyś uratował matkę! Jakim prawem podwalał się do niej właśnie tutaj?! Usiadł przy jednym ze stolików tak, jakby wszystko należało do niego. Jeśli zażyczy sobie czegoś do picia, z prawdziwą radością dorzucę tam arszeniku.

—Jennie, na Boga, przesuń się trochę! – powiedziała matka. Czyżby jeszcze nie zorientowała się, któż to raczył nas odwiedzić? – No rusz się w końcu! – warknęła. Popatrzyłam na nią wrogo – jeśli nie odprawi stąd tego pajaca, to ja osobiście zrobię wszystko, żeby wyjechał stąd jak najprędzej. Nie miał prawa, po prostu nie miał prawa być w Roswell, zabierać matkę gdziekolwiek tam, gdzie mógł zabierać ją ojciec! Ja również miałam coś do powiedzenia, i nie zamierzałam pozwalać, by on plątał się tutaj, gdzie wszystko było tak bardzo związane z moim ojcem...!

—Hej – odezwał się Kyle patrząc ciekawie na mnie i na matkę. – Jesteście tu? Co jest?

Milczałam. Wahałam się – powinnam podejść do niego i odebrać zamówienie, ale z drugiej strony – nie miałam najmniejszej ochoty być jego służącą.

—Zostań! – warknęła matka. Czyżby domyśliła się, z jaką ogromną radością zrobię coś z jego zamówieniem?

—Nie zamierzam kiwnąć palcem, nie bój się – odparłam zgryźliwie. Nie doczekanie, żebym poszła tam z własnej woli. O nie! – Nie zamierzam wam przeszkadzać – dodałam złośliwie z całą premedytacją. Wiedziałam doskonale, że nie powinnam tak się odzywać, ale szlag mnie trafiał, gdy widziałam, jak moja matka zaczyna wariować. W Las Cruces to jeszcze pół biedy, ostatecznie mogę znieść – ale tutaj, w Roswell? Czy ona już kompletnie nie miała żadnego szacunku dla ojca, dla mnie, dla siebie? Co pomyśli sobie o niej ciotka Isabel albo Kyle? A Chris? Matka ruszyła w jego kierunku. Odwróciłam się ze wstrętem w oczach, nie zamierzałam w ogóle na nich patrzeć, bo robiło mi się niedobrze.

—Jennie, wszystko w porządku? – zapytał z niepokojem Kyle.

—Niezupełnie – odparłam z niechęcią, usiłując się opanować. Nie wiedzieć dlaczego, nagle zachciało mi się płakać. – Ale będzie dobrze – dodałam bez przekonania.

—Jakbyś chciała kiedyś pogadać, to jestem do dyspozycji – powiedział.

—Dzięki – uśmiechnęłam się krzywo, odwracając się do niego i starannie omijając wzrokiem okolice wejścia.

—Chodzi o Liz i tego faceta tam? – zapytał Kyle czyniąc ruch głową w ich kierunku. Skrzywiłam się nieco.

—Tak – przyznałam. – Wiem, że powinnam dać spokój, ale nie potrafię. Nie tutaj, w każdym razie. Denerwuje mnie. Poza tym uczy mnie angielskiego. Wstrętny typ, nie dorasta ojcu do pięt i nie mogę zrozumieć, co matka w nim widzi – powiedziałam z niechęcią. Nie wiedziałam, że potrafię o tym mówić w miarę spokojnie. Ostatnim razem właśnie dzięki temu tematowi pokłóciłam się z babcią, nie miałam ochoty, by ten scenariusz powtórzył się z Kyle’m.

—Chyba cię rozumiem – uśmiechnął się Kyle. – Tyle, że negatywne emocje zaśmiecają umysł i duszę. Nauczę cię specjalnych mantr, co ty na to?

— W porządku – uśmiechnęłam się, tym razem już normalnie. Nie rozumiałam, czemu ciotka Maria tak często się z nim kłóci i marudzi, że nie da się z nim wytrzymać. Ja uważałam, że Kyle był naprawdę bardzo miły i sympatyczny.

Od strony stolika dobiegł nieco podniesiony głos matki, ale starałam się nie słuchać, zajęta układaniem symetrycznie mieszadełek. Milczeliśmy oboje z Kyle’m, ale to było dziwne milczenie, które nie miało w sobie nic niezręcznego, co zdarza się niemal zawsze, gdy przebywasz z kimś, kogo poznałaś zaledwie kilka dni temu. Podniosłam wzrok i napotkałam jego oczy, patrzące na mnie uważnie, choć uśmiechał się lekko. Również się uśmiechnęłam i spuściłam wzrok.

I w pewnej chwili po prostu poczułam, że za chwilę stanie się coś niecodziennego. Nie wiem, skąd to się brało, ale czasami miałam przeczucie, że coś się wydarzy. I oto w niemal tej samej chwili, gdy uświadomiłam to sobie, wuj Michael podniósł się od stolika ciotki Isabel i ruszył w kierunku matki.

Dalszy ciąg był po prostu zachwycający, byłam gotowa wielbić wuja do końca życia za to, co zrobił. Podszedł do matki tak, jakby od zawsze byli razem, pocałował ją bez żadnych ceregieli i objął w pasie. Szczerze żałowałam, że nie mogłam usłyszeć ich rozmowy, i choć nie widziałam twarzy matki, wiedziałam, że musiała być wściekła. W każdym razie mina tego lisa była naprawdę bezcenna – takiego ogłupienia i zaskoczenia jeszcze nie widziałam. Patrzyłam na całą scenę jak urzeczona, zachwycona jednocześnie prostotą pomysłu wuja. Skąd jednak wuj wiedział, co należy zrobić? Nie ważne, skąd wiedział, ważne, że to zrobił! Może teraz ten cały Fox wróci tam, skąd przybył...

Widząc, że wpatruję się w tamtym kierunku jak urzeczona, Kyle również się odwrócił – i to dokładnie w momencie, gdy wuj pocałował matkę w policzek, obejmując ją jednocześnie, choć usiłowała się wymknąć. O nie, tej akcji nie zdołałby zastąpić nawet najlepszy arszenik samej Lukrecji Borgii! Miałam szczerą nadzieję, że to podziała tak samo długo, jak jej trucizny.

Anglista wstał od stolika z dziwnym wyrazem twarzy, pożegnał się i wyszedł, Bogu dzięki, a wuj Michael puścił mamę. Szkoda. Ładnie razem wyglądali, poza tym matka powinna być mu wdzięczna za to, co zrobił – w końcu zobaczyłam jej minę i natychmiast zrozumiałam, że była naprawdę wściekła, i to tak, jak chyba jeszcze nigdy nie była. Najpierw uderzyła wuja, a potem zaczęła się na niego drzeć.

—Czyś ty zwariował?! – krzyknęła wściekle. Wszelkie rozmowy w kafeterii ustały i wszyscy patrzyli teraz na matkę i wuja Michaela. – Odbiło ci do reszty? Coś ty zrobił, do ciężkiej cholery?!

Michael odpowiedział jej coś półgłosem. Zawisłam wzrokiem na jego wargach, usiłując domyślić się, co też takiego powiedział, ale nic z tego. W każdym razie mama była na granicy – i naprawdę można się było jej przestraszyć. Oczy błyszczały jej z wściekłością, i gdyby spojrzenia mogły zabijać, to wuj już byłby martwy – a tuż po nim ja. Wiedziałam doskonale, że w tej chwili matka nienawidziła mnie i z całą pewnością posądzała mnie o to, że ja to sprowokowałam, choć mówiłam przecież, że nie zamierzam kiwnąć palcem. Widziałam wściekłość w jej oczach, gdy spojrzała na mnie przelotnie. Tak, cieszyłam się po cichu, i czułam podziw dla Michaela, że to zrobił, jak również, że stał tam przed nią, obojętny na to, co zrobi z nim matka. Cieszyłam się, że ktoś pokrzyżował plany i jej, i Andrew Foxa, ale nie mam pojęcia, co mogłoby przypomnieć matce gdzie jest i skłonić ją do jakiegoś opanowania się. Jednocześnie współczułam serdecznie wujowi, bo ten policzek musiał być naprawdę silny...

Matka odwróciła się na pięcie i wyszła z Crashdown, ja zaś poczułam wyrzuty sumienia. Nie powinnam była się tak cieszyć z tego, co się stało. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby mama ułożyła sobie życie, ale na boga – nie z Foxem! On był wszystkim tym, czym nie był mój ojciec, był jego dokładnym przeciwieństwem...

—Jennie, o co tutaj chodziło? – zapytał zdezorientowany Kyle odwracając się do mnie. Alex i Chris przestali obserwować muchy i również patrzyli się na mnie, ciotka Isabel zaś zerwała się z miejsca i podeszła szybko do baru. Jedynie wuj Michael stał jeszcze na swoim miejscu, a ciotka Maria tkwiła przy drzwiach na zaplecze.

—Może trzeba pójść za Liz? Kim był ten facet? – spytała poruszona ciotka Isabel. Wzruszyłam ramionami. Co innego było mówić o tym komuś zaufanemu, takiemu jak Kyle, a co innego mówić o tym wobec wszystkich.

—Znajomy mamy – powiedziałam niechętnie. Na twarzy Chrisa dostrzegłam lekkie zdziwienie – on przecież spotkał już pana Foxa, na naszych schodach w Las Cruces jako mojego nauczyciela... Popatrzyłam na niego błagalnie, żeby nic na ten temat nie mówił. – Trochę za bardzo natarczywy znajomy. Ale lepiej, żeby mama teraz pobyła sama.

—Twoja matka ma fajnych znajomych – zauważyła Alex drwiąco. Spojrzałam na nią wrogo.

—Alex! – zawołała ciotka Isabel.

—Jeszcze nic nie powiedziałam – Alex wzruszyła ramionami.

Wuj Michael ruszył się w końcu z miejsca i podszedł powoli do baru, z policzkiem przeraźliwie czerwonym.

-Michael, co ci wpadło do głowy, żeby się wtrącać? – zaczęła z pretensją ciotka Isabel, porzucając Alex z jej komentarzami. – Nie rozumiem, po co to zrobiłeś? Upał ci zaszkodził?

—Ten typ nie spodobał mi się i uznałem, że trzeba jej pomóc – mruknął niewyraźnie Michael siadając obok Kyle’a. – Miałem wrażenie, że coś jest nie tak.

—No to świetnie jej pomogłeś! – zadrwiła ciotka Maria podchodząc do baru i podając Michaelowi lód, żeby przyłożył go sobie do policzka. – Przecież to był zwykły klient...! Każdego, kto ci się nie spodoba przeganiasz w ten sposób? Jesteś niebezpieczny dla otoczenia, wiesz?

Wiedziałam doskonale, że to nie był zwykły klient, a już tym bardziej rozumiałam, że może się nie podobać. Tylko skąd wuj Michael o tym wiedział? Skąd wiedział, że należało tam podejść i przerwać to, co się działo?

—Daj mu spokój, Maria – wtrącił się Kyle pojednawczo. – Dostał już od Liz, nie musi dostawać i od ciebie.

—Och, więc stajesz po jego stronie? – powiedziała zaczepnie ciotka Maria. Była wkurzona na całego, nie rozumiałam tylko, dlaczego. – Też byś tak zrobił, gdyby to był ktoś, kto według ciebie jest nieodpowiedni?

—Jeśli chodziłoby tu o kogoś, na kim mi zależy – tak – odparł wyzywająco Kyle. Wydawało mi się, że znałam już nieco ciotkę Marię i spodziewałam się, że teraz nastąpi wybuch porównywalny z wybuchem Wezuwiusza, a Kyle dowie się, że jest bezwzględną świnią, męskim szowinistą i ograniczonym umysłowo półgłówkiem oraz uczuciowym egoistą, ale o dziwo ciotka spasowała. Milczała, z jej oczu szły tylko iskry. Popatrzyła złym wzrokiem na Michaela, odwróciła się i wyszła na zaplecze.

Alex i Chris milczeli przezornie, choć widziałam, że dla nich był to całkiem niezły ubaw. Nie spodobało mi się to, mnie raczej nie było wesoło. Byłam zła, że mój anglista pojawił się tutaj, w Roswell, byłam zła, że ci wszyscy ludzie traktowali to jak rozrywkę, jak coś niezwykle wesołego. Nawet Chris, który wydawał się być taki fajny, teraz też był tym nieco rozbawiony. Mnie jakoś nie było do śmiechu.

Wyszłam zza baru i skierowałam się w stronę zaplecza – chciałam po prostu pójść do swojego pokoju, włączyć moją ukochaną Buena Vista i napisać rozpaczliwego SMSa do Eve. Dlaczego nie pojechałam razem z nią? W Arkansas też pewnie było tak samo gorąco, a z całą pewnością nie plątał się tam pan Fox, żeby zatruwać mi życie.

Nie zauważyłam, że tuż za mną wymknęła się ciotka Isabel.

—Jennie – zawołała za mną półgłosem. Odwróciłam się zaskoczona; ciotka patrzyła na mnie z zachwytem. –Boże, jaka ty jesteś podobna do swojego ojca...

—Tylko to ciocia chciała mi powiedzieć? – zapytałam odrobinę zniecierpliwiona. Świetnie, tyle to ja sama wiedziałam...

—Nie, czekaj – powiedziała pośpiesznie. – Słuchaj... kim tak naprawdę był ten facet?

—Znajomym mamy – powtórzyłam to samo, co powiedziałam wcześniej. Nie wiedziałam, do czego zmierzała ciotka, i nie bardzo wiedziałam, czego mam się spodziewać.

—To już mówiłaś – zauważyła ciotka. – Chyba nie bardzo go lubisz, prawda?

Popatrzyłam na ciotkę z wahaniem.

—Można tak powiedzieć – odparłam z ociąganiem. – Skąd ciocia wie...?

Ciotka uśmiechnęła się z zakłopotaniem i rozejrzała się dookoła, tak jakby upewniała się, że w pobliżu nie ma nikogo niepowołanego.

—Wiesz o tym wszystkim, prawda? – odparła pytaniem na pytanie. Skinęłam powoli głową, bo jeśli nawet nie wiedziałam o wszystkim – byłam pewna, że mama nie powiedziała wszystkiego – to jednak wiedziałam większość. – No właśnie... mam wrażenie, że nie lubisz tego faceta, prawda? I wiem też, że Michael ma takie samo wrażenie.

Milczałam przez chwilę, usiłując zrozumieć. Co to znaczy „mieć wrażenie”? Dwie osoby miały takie samo wrażenie. Dodajmy, że te dwie osoby to kosmici. Ponadto dwójka tych kosmitów to najbliżsi krewni mojego ojca – kosmity. A wrażenie tyczyło się mojej antypatii. Czy wynika z tego to, że...

—To ma związek z... – urwałam wskazując palcem na sufit. Ciotka znów uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Chyba obie nie byłyśmy przyzwyczajone do takich rozmów.

—Po raz pierwszy zdarza mi się coś takiego – przyznała. – Ale po prostu miałam wrażenie, że ten facet to nie był zwykły znajomy, prawda? Bardzo go nie lubisz i dlatego też Michael... zrobił to, co zrobił.

—Jakbym była u wróżki – powiedziałam uśmiechając się z oszołomieniem. Niesamowite... i to wszystko zasługa nieco innego pochodzenia? – Ale przecież to nie tylko ja... w końcu Chris i Alex też powinni, prawda? – zapytałam.

—Niekoniecznie – ciotka pokręciła głową. – Oni nie mają takich zdolności jak ty... Liz mówiła, że dużo potrafisz. Po prostu jesteś taka, jak my. Więc kim był ten facet? Czego tutaj chciał? Znasz go, prawda?

Czy mogłam jej odmówić odpowiedzi...? Nie byłam pewna. A jeśli w jakiś przedziwny, kosmiczny sposób zgadnie odpowiedzi? Uświadomiłam sobie właśnie, że chyba nie jestem „po prostu” inna, jestem, co tu dużo mówić, kosmitką...

—Pan Fox uczy mnie angielskiego – odparłam nieco rozkojarzona. – Zaczął się kręcić koło mamy niedawno, tuż po tym, gdy pojawił się Chris. Przyczepił się do mamy jak rzep, a ja po prostu czuję, że to nie jest dobre i że z tego będą niemałe kłopoty.

Ciotka Isabel milczała, ja również zamilkłam. Chyba ciocia jak na razie również nie pałała do niego sympatią, i bardzo dobrze. Choć wydawała się być lekko rozkojarzona. I właśnie wtedy na zaplecze zajrzał Kyle.

—O, obie tu jesteście? – zdziwił się. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...

—Nie, ależ skąd – uśmiechnęłam się nieco, odpędzając od siebie myśli o byciu kosmitką.

—To dobrze – stwierdził po prostu. – Atmosfera nieco się zważyła, więc pomyślałem, że może mógłbym pokazać ci Baskin-Robbins, najlepszą lodziarnię w okolicy. Daję słowo, że lepszej nie znajdziesz, w końcu znam to miasto jak własną kieszeń – powiedział z uśmiechem. – Co ty na to?

Wahałam się tylko chwilę.

—W sumie, czemu nie – zgodziłam się. – Jest zbyt gorąco na cokolwiek innego poza lodami.

—I mogę gwarantować, że nawet nikt się tam nie zdziwi, jeśli doprawisz swoje lody Tabasco – Kyle mrugnął okiem i nie mogłam się nie uśmiechnąć. Przy nim przynajmniej mogłam być kosmitką, hybrydą, mutantem, a jego to i tak nie ruszało. Lepszej kompanii nawet nie można sobie wymarzyć.

—Bawcie się dobrze – powiedziała za nami ciotka Isabel.

Wyszliśmy z kafeterii i ruszyliśmy w dół ulicy, w oślepiających promieniach słońca. Milczeliśmy oboje, jakoś nie czuliśmy potrzeby, żeby rozmawiać. Trzeba przyznać, że było to bardzo wygodne – Eve na przykład ciągle nawijała, i nawijała, i nawijała...

—Dzień dobry – powiedział ktoś mijając mnie.

—Dzień dobry – odparłam machinalnie, choć w gruncie rzeczy nie wiedziałam nawet, komu to mówię – szliśmy pod słońce i trzeba było mrużyć oczy, żeby w ogóle coś zobaczyć. Wydawało mi się jednak, że już ten głos gdzieś słyszałam.

—Kto to był? – zapytał Kyle z lekkim niezadowoleniem, oglądając się za tym kimś. Również się obejrzałam – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna.

—Klient z Crashdown – odparłam. – Ale myślałam, że może ty powiesz mi o nim coś więcej.

—Ja? – zdziwił się Kyle. – Dlaczego?

—Bo podobno on znał kiedyś ojca. Ciotka Maria mówiła, że pewnie chodzili razem na zajęcia – powiedziałam, wciąż patrząc za mężczyzną.

—Wybacz, nie potrafię czytać przeszłości osoby z jej pleców – Kyle pokręcił głową. – Zresztą, nie byłem zbyt wielkim fanem Maxa Evansa i nie notowałem w kajeciku wszelkich jego znajomych.

—Czyli rodzinę Evansów jedynie tolerujesz – uśmiechnęłam się.

—Nie uogólniajmy – roześmiał się Kyle. – Niektóre fragmenty owszem, tylko toleruję, a inne bardzo lubię.

—Doprawdy? A do której części należę ja? – zapytałam osłaniając oczy ręką i patrząc na niego ciekawie.

—Stanowczo do tej drugiej – odparł uśmiechając się do mnie. Zrobiło mi się gorąco – pewnie od tego słońca – i już na dobre zapomniałam o wszelkich lisach i znajomych sprzed lat.

***

Isabel:

Patrzyłam jak Jennie wychodzi razem z Kyle’m i usiłowałam odgadnąć, co tak właściwie się działo. Wiedziałam, że Michael z całą pewnością poczuł to samo co ja, być może wyraźniej niż ja i silniej – po prostu nagła fala... no właśnie, czego? Niepokoju? Emocji? Prawdą było to, że coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy, nie miałam jednak wątpliwości, z czym było to związane. Jennie była dokładnie taka sama jak my, jak ja i Michael, jak niegdyś i Max, i Tess. Nie mam pojęcia, czy to jedna z właściwości Jennie, czy też coś innego, w każdym razie Alex nie miała czegoś takiego, nie odczuła tego samego. Ani Chris, ani Liz. To, co pozostało po tym... zdarzeniu... było w każdym razie bardzo miłe – coś w rodzaju poczucia wspólnoty i jakiejś więzi, która nas łączyła. Córka Maxa okazała się być bardziej kosmiczna niż syn Tess. Ale nawet się nie zdziwiłam.

A ten mężczyzna... hm, Jennie naprawdę go nie znosiła, takie rzeczy się wyczuwa. I podrywał Liz... Nie, postanowiłam o tym nie myśleć. Nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że Max nie żyje – byłam w końcu dobra w niedopuszczaniu do siebie pewnych myśli, udawało mi się to przez całe dziewiętnaście lat. To samo mogę robić teraz, i robiłam, z dobrym skutkiem zresztą. Scarlett O’Hara robiła to samo i w sumie zawsze jakoś spadała na cztery łapy, dlaczego więc mnie miałoby to nie wyjść? Myśl o śmierci Maxa została zepchnięta na margines mojej świadomości i starannie dbałam, o to, żeby być ciągle zajętą czym innym. Jak się bardzo chce, to można zapomnieć o wszystkim. Nawet i patrząc na Liz i obcego faceta.

Wróciłam na salę Crashdown, wszystko powróciło już do dawnej równowagi. Prawie. Maria zabrała Bobby’emu sprzed nosa pucharek lodów mówiąc, że nie powinien tyle jeść, bo będzie taki gruby jak Budda Kyle’a, a buddyści nie mogą być grubi. Nie bardzo to było logiczne, ale Bobby był zapatrzony w Kyle’a jak w obrazek, więc wystarczyło tylko odpowiednio użyć imienia Valentiego, aby mały zniósł wszystko. Ciekawe zjawisko.

Michael wciąż siedział przy barze z dość nieszczególną miną, a Chris wysłuchiwał wywodów Alex. Alex chyba nie przepadała za Jennie, dlatego też mogłam być pewna, że coś, o czym mówiła dotyczyło Jennie i służyło oczernieniu jej. Chris jednak miał więcej rozumu, niż można by się spodziewać i udawało mu się egzystować zarówno w zgodzie z jedną, jak i drugą.

Przysiadłam się do Michaela.

—No i co, herosie? – zapytałam. Popatrzył na mnie ponuro. – Ratowałeś księżniczkę, a ona zamiast ci podziękować, solidnie przyłożyła – uśmiechnęłam się.

—Ha, ha, ha – Michael skrzywił się. – Bardzo zabawne, słuchaj. Uśmiałem się jak nigdy dotąd.

—Rozumiem, dlaczego to zrobiłeś, ale mogłeś przecież wybrać jakąś bardziej neutralną metodę – zauważyłam. – Teraz nie tylko ściągnąłeś na siebie gniew Liz, ale i Marii.

Michael zaczerwienił się.

—Niby dlaczego? – zapytał naburmuszony. – Zresztą, co mnie obchodzi Maria, od początku zachowuje się tak, jakby miała mnie w nosie i była ode mnie lepsza.

Westchnęłam ciężko. I ja myślałam, że przyjadę tu na wakacje, tak?

—Jesteście gorsi niż kiedyś – powiedziałam z niesmakiem.

Dzwonek przy wejściu dźwięknął i obejrzałam się w nadziei, że może to Liz wróciła. A może po prostu Jennie i Kyle stwierdzili, że jest za ciepło nawet na eskapadę na lody. Nie zgadłam – wszedł jakiś facet. Michael również obejrzał się i zmarszczył brwi widząc, że gość siada przy jednym z wolnych stolików.

—Nie podoba mi się – mruknął.

—Nie, Michael, błagam, nie ratuj już żadnej kelnerki od ludzi, którzy ci się nie podobają, bo w końcu te dziewczyny zrobią ci coś poważnego! – zawołałam na pół serio, na pół żartobliwie. – A tak poważnie, to co ci się znowu w nim nie podoba?

Michael wzruszył ramionami i odwrócił się plecami do sali.

—Nie wiem – odparł. – Ogólnie.

—Aha. Tak samo ogólnie, jak nie podobał ci się ten od Liz, tak? Czy inaczej? – zapytałam. Michael popatrzył na mnie kątem oka. – Jennie już tutaj nie ma, więc skąd ci się to bierze?

—O czym ty mówisz? – spytał podejrzliwie. – Czegoś nie wiem? O co ci chodzi z Jennie?

—Przypomnij sobie, czyją córką jest Jennie – doprawdy, mężczyźni potrafili być dobijający. – Nie zdążyłeś się jeszcze zastanowić, skąd ci się brało to twoje „wrażenie”? Jennie na przykład nie znosi tego faceta, i co – ty masz wrażenie, że coś z nim jest nie tak. Nie dziwi cię to?

Czułam przez skórę, że coś wisi w powietrzu. Michael nie co dzień robi z siebie idiotę i nigdy nie całował Liz, przynależnej bądź co bądź do Maxa. To nasze wspólne, niepokojące „wrażenie” było jedynym logicznym wytłumaczeniem, bo o zazdrości ze strony Michaela nie ma co mówić. Michael mógłby być zazdrosny o Liz jedynie w imieniu Maxa, choć sam twierdził, że on zaakceptował jego... nieobecność mówiąc, że wyjeżdżając dwadzieścia lat temu z Roswell każdy był przygotowany na taką ewentualność i że zdziwiłby się, gdyby przeszło nam tak zupełnie ulgowo. A ja wiedziałam, że w gruncie rzeczy Michael przejął się o wiele bardziej niż chciał pokazać. Może do naszego wrażenia dołożyło się również poczucie solidarności z Maxem.

—Sugerujesz, że to jest jej umiejętność? – zastanowił się Michael. Skinęłam głową.

—A dlaczego by nie – odparłam. – Nie wiemy dokładnie, co ona potrafi, Liz stwierdziła tylko, że coś z całą pewnością. W każdym razie przydatna umiejętność, nie uważasz?

—Jak dla kogo – mruknął Michael. – Dla mnie chyba średnio. Nie wiedziałem, że Liz ma taką ciętą rękę. W każdym razie mówię ci, że ten gość, co teraz wlazł jakoś mi nie pasuje.

—To znajomy Jennie – wtrąciła się Maria, ciągle zła jak osa, stając za naszymi plecami. Obejrzeliśmy się oboje jak na komendę.

—Co to znaczy „znajomy Jennie”? – zapytał z niezadowoleniem Michael. – Ile one jeszcze mają tych znajomych?

—Jennie odbierała kiedyś od niego rachunek i dał jej napiwek, pogadali sobie trochę przy okazji – Maria pominęła wyniosłym milczeniem ostatnie pytanie Michaela. – Podobno to jakiś stary znajomy Maxa.

Oboje z Michaelem spojrzeliśmy w kierunku faceta, który siedział przy stoliku pod ścianą i oglądał od niechcenia menu. Nie kojarzył mi się z nikim, nie mogłam sobie przypomnieć, czy go kiedyś znałam czy nie.

—I co? – zapytałam Michaela, który pokręcił przecząco głową.

—Nie znam gościa – odparł.

—Stary sklerotyk – mruknęła pod nosem Maria, a Michael spojrzał na nią urażony.

—Nie wymawiając, ale jesteśmy w tym samym wieku – powiedział słodko. Maria zrobiła sceptyczną minę.

—No nie wiem, to nie ja zostałam sklonowana i nie ja leżałam w jakiejś galarecie przez kilkanaście lat – zauważyła uprzejmie. – Swoją drogą Jennie pakuje się w kłopoty z tym swoim upodobaniem do starszych – dodała jakby od niechcenia. – Tylko, że nie ja zamierzam powiadomić o tym Liz.

—Daj spokój – mruknęłam. Dlaczego niby Jennie miałaby mieć kłopoty? Że poszła na lody albo że rozmawiała z klientem? No bez przesady. Widziałam przed Bobby’m czarną przyszłość z tak przewrażliwioną matką.

W kieszeni zaczął dzwonić mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – Jesse. Westchnęłam ciężko i wcisnęłam „Odbierz”.

—Isabel? – usłyszałam głos mojego byłego męża. – Daj Alex, co?

—Alex, ojciec do ciebie – podałam córce telefon. Pewnie, po co Jesse miałby rozmawiać ze mną. Chyba dlatego się rozwiedliśmy. Zaraz, to w takim razie dlaczego w ogóle wzięliśmy ślub...? Może pora raz na zawsze skończyć z toksycznym byłym małżonkiem.

Zadzwonię do Paula. Gdy tylko Alex odda mi telefon.
Przysięgam, że chciałam do niego zadzwonić, wytłumaczyć, być może nawet wsiąść w samochód i pojechać z powrotem do Nowego Jorku. Gdyby tylko Paul odebrał mój telefon... Chyba czasami taki obrońca w rodzaju Michaela byłby bardzo przydatny.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część