_liz

Polar Novel (8)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Multiple Choice


Minęły dwa dni odkąd Michael pozostawił mnie w składziku samą.
Dwa dni, sześć godzin i osiemnaście minut.
Ooops. Dziewiętnaście.
To było niedorzeczne. W ciągu dwudziestu czterech godzin zostałam rzucona przez chłopaka i przez jego najlepszego przyjaciela, przez tego drugiego wykorzystana i rzucona w tej samej oprawie czasowej. Nie wspominając, ze obaj to kosmici, nie ważne, że wspomniany przyjaciel o mało nie umarł od jakiejś kosmicznej gorączki, i że bałam się go ratować, żeby się przypadkiem nie dowiedział, że go lubię.. coś więcej niż lubię.
Max zostawił mnie, bo się bał i potrzebował czasu. Michael odszedł, bo potrzebował innego rodzaju wolności, no i dlatego, że bał się, iż Max mnie potrzebuje.
Dławiłam się na samą myśl o tym mamucim czasie i wolności.
Moje życie było takie proste zanim pojawił się Max Evans, a o najbardziej proste nim pojawił się Michael Guerin.
Szacunek wobec samej siebie sięgnął dna. Przebiwszy wszystkie poziomy samooceny.
Dzisiaj byłam w sklepie muzycznym i poprosiłam dziewczynę, o krótkich zielonych włosach i z kolczykiem w nosie, czy mogłaby mi wskazać stoisko z dobrymi wokalistkami.
Do tego doszło.
Wyszczerzyła się i powiedziała, że mogę się „zahaczyć o tamto stanowisko”. W dzisiejszych czasach naprawdę trzeba się co dzień czegoś nowego uczyć. No i wyszłam z dziesięcioma płytami.
Może one wiedziały coś, czego ja nie wiedziałam.
Może potrafiły pomóc.
Wróciłam do domu, weszłam do pokoju, od razu wkładając pierwszy CD i rozkładając się na łóżku.
* * *
Tonight I feel so weak
but all in love is fair
I turn the other cheek
and I feel the slap and the sting
of the foul night air
and I know you're only human...
TO dopiero ironia, pomyślałam.
...and I haven't got talking room
but tonight, while I'm making excuses
some other woman is making love to you...
Perkusja bębniła, a coś wypowiedziało moje imię. Usiadłam a moje oczy od razu wbiły się w okno.
Nie było go tam.
"Liz?" za mną odezwał się głos. Obróciłam głowę.
Mój ojciec stał w drzwiach. "Ooo" jęknęłam, ukrywając rozczarowanie. "Cześć tato."
"Hej" odpowiedział, rozglądając się. "Czy wszystko OK?"
"Tak, tato. Wszystko dobrze." Znów runęłam na łóżko, zakrywając dłońmi twarz. "Dzięki."
"Ja tylko..." wskazał na korytarz "Ja tylko przechodziłem obok, usłyszałem tę nową muzykę."
Moją muzykę. Moje ręce opadły na łóżko. "Tato," zaczęłam "U mnie dobrze. Naprawdę."
"Dobrze! Bo wiesz, ja nie chciałbym się martwić, ze coś się dzieje – no wiesz, w szkole, albo...yyy... no wiesz, z – chłopcami – albo coś, a ty nic mi nie mówisz o tym."
Może, gdybym się bardzo skupiła, byłabym zdolna do błyskawicznego samospalenia.
"Wiesz, ze możesz ze mną porozmawiać o wszystkim" powiedział
Wgapiałam się tępo w sufit. Nie mogłam poważnie nawet rozważać tej możliwości.
Taa. A jednak.
Podniosłam się na łokciach. "Cóż, tato -"
"Dobrze! Dobrze, dobrze, dobrze, dobrze, dobrze" powiedział ciepło, wycofując się. "Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Na razie, kochanie." Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
Matko, on nawet pomachał.
Co się działo z mężczyznami w moim życiu?!
Zaraz. Technicznie, Max ani Michael jeszcze nie byli mężczyznami.
Ale jakoś nie poprawiło mi to nastroju. Znów położyłam się na łóżku.
...Somebody bring me some water
can't you see I'm burning alive
Can't you see my baby's
got another lover
I don't know how I'm gonna survive...
Podniosłam okładkę tego CD. Melissa Etheridge. "O, tak" tak powiedziała zielonowłosa dziewczyna ze sklepu. "Nie można przeżyć zerwania, bez słuchania tego. Polecam szczególnie jej pierwszy album. Jest najlepszy."
Westchnęłam i rzuciłam pudełko na podłogę. Nawet nie potrafiłam powiedzieć czy sprawia, ze czuję się lepiej czy gorzej.
Włączyłam odgrywanie na chybił-trafił.
****************
Przesłuchałam w sumie chyba z tuzin CD i nadal nie czułam się lepiej. Silniejsza, może, ale nie lepiej.
Zerknęłam na okno. Nic. Tylko mrok i drobne zwierciadła świateł ulicznych.
OK, Liz. Czas zrobić coś innego.
Wstałam i poszłam do łazienki, obmyć twarz. Zauważyłam „Ulyssesa” na stoliku przy łóżku, podniosłam.
"Wiesz" powiedziałam do książki "Odrobinka punktualności, wtedy i teraz, to za duże wymagania?"
Wrzuciłam książkę do kubła i poszłam dalej.
"Liz?"
Nie zatrzymałam się. "Dobrze tato, ściszę -"
"Liz!"
To był on. Momentalnie obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni.
Michael wślizgiwał się właśnie do mojego pokoju. Przez moje okno. "Hej" powiedział. Jak gdyby nigdy nic podszedł do mojego łóżka i podniósł kilka płyt.
"Tori Amos?" zapytał. Przewrócił opakowanie i zerknął na mnie. "Słuchasz Tori Amos?"
"Michael -" wyrwałam mu CD. "Co ty wyprawiasz?"
"Rany, uspokój się" powiedział, unosząc ręce w geście obronnym. "Nie wiedziałem, że masz tak zaawansowany gust muzyczny."
"Ja tylko -" zerknęłam na CD. "Przepraszam bardzo – ale co ty tu robisz?"
Bez słowa pochylił się wyjął książkę, przerzucając ją do drugiej ręki. Ulysses.
"Ty chyba nie mówisz poważnie" powiedziałam ze zdumieniem
"No co?"
"Chcesz się dalej... uczyć? Czytać tę książkę?" syknęłam. Moi rodzice wciąż nie spali.
Przewrócił oczami. "Cóż, owszem" powiedział "Mieliśmy umowę. Prawda?"
Potrząsnęłam głową. On był taki – niemożliwy. Nieznośny. Wkurzający.
Nie doceniałam wystarczająco Marii.
"Michael," zaczęłam "Nie wiem ile wiesz o kobietach -"
"Z każdym dniem coraz mniej" mruknął
"- ale nie możesz z jedną zerwać, w składziku, a potem pojawiać się u niej nagle, żeby studiować książkę!"
"O co ci chodzi?" syknął wściekły "Zerwać? Liz, myśmy nigdy ze sobą nie chodzili!"
"Że co?" krzyknęłam "A co to za numer z tym „musimy im powiedzieć”, z tym całym porąbanym „musimy im powiedzieć, że się spotykamy”?"
"Wiesz w czym tkwi twój problem, Parker? Ty nie -"
Zauważyłam jak drzwi się otwierają.
Michael runął jak sterta cegieł.
Drzwi otworzyły się na oścież. Mój ojciec stał na progu.
"Wszystko dobrze, kochanie?"
Chciałam coś powiedzieć. Jedyną rzeczą, która oddzielała mojego ojca i Michaela było łóżko.
W myśli przywróciłam referat o Freudzie.
Jeśli mój ojciec wejdzie –
"Kochanie?" zapytał zbliżając się "Wszystko dobrze?"
Dłoń Michaela uderzyła moją stopę.
"Dobrze! dobrze." powiedziałam "Ja po prostu – um – śpiewam."
"Śpiewasz?" zapytał w pełni zdziwiony "To było – śpiewanie?"
"Mówione słowa" powiedziałam szybko "Aaa, feminizm – mówienie – słowo. No wiesz -" oddychaj Liz, oddychaj – "um, usiłuję pozbyć się uciążliwego mechanizmu wyparcia, i takie tam?"
"Ohhhhh," powiedział "To."
"Taa."
"Rozmawiałaś o tym z mamą Marii?"
"Tato" jęknęłam "Proszę"
"Dobrze, dobrze," powiedział, zamykając drzwi "Tylko śpiewaj troszkę ciszej, dobrze?"
"Ok" przytaknęłam. Wyszedł.
Spojrzałam w dół.
Michael wyglądał jakby targały nim konwulsje.
"Wynoś się" powiedziałam, sięgając w dół i ciągnąc go za koszulkę. "Michael, mówię poważnie, wynoś się!"
Przewrócił się na plecy, jego dłonie zaciskały się na jego ustach. Kiedy je przesunął, zobaczyłam, ze się śmieje. "Śpiewałaś" powiedział, krztusząc się śmiechem. "Oh, było warto. To było bezcenne."
Kopnęłam go. "Wynoś się, Michael! Nie chcę cię tutaj."
Wstał. "Słuchaj" powiedział, wciąż się uśmiechając. "Przepraszam. Nie chciałem przerywać twoich feministycznych – mówionych – słów" podniósł jedną z płyt. "Co to jest? To Ani? Co się dzieje z ludźmi dzisiaj?"
"Wynoś się, Michael."
"Wiedzę, że przynosi efekty."
"Raz."
"O, daj spokój, Parker..."
"Dwa."
"Chcesz się migdalić?"
Szczęka mi odpadła. "Co-"
"Migdalić. No wiesz. Całować" zbliżał się do mnie "Ręce, usta, wszystko."
Cofnęłam się. "Jesteś chory" powiedziałam "Jesteś chory psychicznie. Wiesz o tym?"
"To nie jest odpowiedź, Liz."
Włączyła się kolejna płyta.
"Oto twoja odpowiedź, Michael," powiedziałam, zbliżając się do niego. Teraz to on się cofał. "Może zabierzesz sobie swoją gramatycznie idealną nowelkę irlandzkiej popkultury -" mówiłam, chwytając książkę i rzucając ją na balkon – "i wylecisz stąd jak na skrzydłach."
Jego wzrok powędrował za książką, az otworzył usta, potem spojrzał na mnie.
"To książka z biblioteki, Parker."
Zacisnęłam żeby i wciąż się do niego zbliżałam, on się cofał. "A może pójdziesz się migdalić z kimkolwiek chcesz, Michael." Jego plecy uderzyły o ścianę. "Mam dość tych gierek, mam dość bycia porzuconą, i mam dość tego, że pojawiasz się w moim pokoju, kiedy ci się żywnie podoba!"
Rozchylił usta, westchnął głęboko i przewrócił oczami, spojrzał na okno. "Skończyłaś?"
Już nic mnie nie obchodziło. Skrzyżowałam ramiona. Byłam z siebie zadowolona.
"Tak" powiedziałam "Skończyłam."
Pokiwał głową, zerknął w dół. "Cóż" powiedział "Jeżeli tego naprawdę chcesz."
Pewność zaczęła mnie opuszczać.
Pomyślałam o Ani. Melissie. Tori.
Dasz radę, Liz.
"Tak" odpowiedziała "Tego chcę."
"Okay, w takim razie" powiedział. Przesunął się w stronę okna, a ja czekałam aż wyjdzie
Przyciągnął mnie do siebie, mocno, nasze ciała runęły na łóżko.
* * *
"Michael?"
"Tak."
"Um – co my robimy?"
"W potocznym języku nazywa się to migdaleniem."
"Nie, Michael," powiedziałam, siadając i odpychając go "Wiesz o co mi chodzi."
Jęknął.
"A co chciałabyś robić, Liz?"
"Cóż -"
"Chcesz czytać? To mi odpowiada" powiedział, sięgając po Ulyssesa. "Na czym to skończy -"
Wyrwałam mu książkę i rzuciłam ją na podłogę.
"Jeśli będę musiał zapłacić karę, ty pokryjesz koszta."
"Michael."
Jęknął i zakrył dłońmi twarz.
"Michael," szturchnęłam go. Mruknął coś niezrozumiałego.
Michael był w moim łóżku. W. Moim. Łóżku.
"Powiedz coś, Michael."
"Co chcesz, żebym powiedział?"
"Chce, żebyś mi powiedział, co o tym sądzisz!"
"Błagam, niech Bóg istnieje" westchnął
"Czemu?"
"Żeby mógł mnie zabić i wyciągnąć z tego nieszczęścia!" warknął
Chciałam coś powiedzieć. Nic. Nabrałam powietrza. "Ok" powiedziałam "Ja się tym zajmę"
"Świetnie" mruknął.
"Ja – zaraz. Ok. Jestem tutaj z tobą, Max ze mną zerwał, ty ze mną zerwałeś -"
Przytaknął bez słowa.
"- a teraz znów jesteś u mnie, w moim pokoju, w moim łóżku, migdaląc się ze mną."
"Mm-hmm." Sięgnął po mnie i objął. Wysunęłam się.
"Dlaczego, Michael?"
Westchnął głośno i przewrócił się na plecy.
"Michael, naprawdę sądziłeś, że nie zapytam?"
"Miałem taką nadzieję -"
"No to się przeliczyłeś" powiedziałam "Więc ty... um... nie chcesz być tu ze mną?"
"Liz, błagam -"
"Co? Ja tylko, ja -" wpuściłam powietrze do moich płuc "Michael. Słuchaj... Ja nie jestem sobą, Michael."
Przewrócił się z powrotem i spojrzał na mnie.
"To znaczy, ja nie -" kolejny głęboki oddech. Jeszcze chwila i dostanę hiperwentylacji. "Ja nie migdalę się z chłopakami. Z chłopakami, z którymi nie chodzę. W dodatku w moim łóżku"
"Chcesz zejść z łóżka?" zapytał, wstając
"Nie!" krzyknęłam "Nie, to nie – tu nie o to chodzi, Michael. Chodzi o to, że, robimy to w sekrecie. Za plecami wszystkich."
Spojrzał na mnie tępo.
Jakiś szmer na zewnątrz.
"Chodzi o to -" machnęłam rękoma "Nikt inny o tym nie wie, Michael."
Zimny jak głaz.
"Tak" w końcu się odezwał "I nie mogą się dowiedzieć"
"Aaa" zaczęłam "Widzisz, a wcześniej, kiedy rozmawialiśmy... miałam nieodparte wrażenie, że my, no wiesz, nie spotykamy się ze sobą."
"Racja" przytaknął. Tak, jakbym była głupia.
"'Racja" powtórzyłam. "Więc co robisz w moim łóżku, Michael?"
Świerszcze za oknem rozpoczęły nocne granie.
Zamarł. "Nie spotykamy się" powiedział
"Nie spotykamy"
"Nie"
Ależ to było porywające.
"Więc co robimy?"
"Migdalimy się."
Wyrzuciłam ramiona do góry, w iście teatralnym geście i jęknęłam. Przydałaby mi się teraz funkcja samospalenia.
"Więc chcesz, żebym była twoją gorąca landryneczką między głównymi daniami?"
"Moją – czym?" usiadł zszokowany "Co to takiego?"
"W potocznym języku nazywa się to DZIWKĄ, Michael."
Jęknął głośno i ukrył twarz w dłoniach.
"Słuchaj" powiedziałam głośno "Przepraszam! Ale tak to właśnie wygląda. W ciągu dnia jesteś z Marią, mi każesz wrócić do Maxa... Boże, Michael, to tak jakby – jakbyś był moim alfonsem, czy coś! Moim kosmicznym alfonsem!"
"Nie. Jestem. Twoim alfonsem" wymamrotał w swoje dłonie.
"W takim razie kim jesteś, Michael?" zażądałam odpowiedzi
Jego dłonie znalazły się nagle na mojej twarzy. Prawie skręcił mi kark, przysuwając mocno do siebie
"Jestem najlepszym przyjacielem twojego chłopaka"
Pauza. "I w taki czy inny sposób jestem z twoją przyjaciółką. Tkwię na tej głupiej planecie, bez rodziny, bez rodziców, bez domu i przyjaciół. Wiesz o tym."
Przytaknęłam.
"Musze dowiedzieć się kim jestem, dowiedzieć się, co tu robię, je, Max i Isabel, bo ich już nie obchodzi dom, zależy im tylko na tym, żeby być bezpiecznym tutaj. Nie umiem kontrolować swoich mocy, a wszystko o czym potrafię myśleć" ściszył głos "jesteś ty"
Cisza.
"Nie planowałem przychodzić tutaj dziś" powiedział opuszczając dłonie. "Po prostu szedłem, a potem – potem znalazłem się na tej ulicy i -" potrząsnął głową "To jest takie popieprzone" szepnął. Potarł pięściami oczy.
"Już dobrze, Michael -"
"Jasssne" mruknął, opuszczając ręce i wpatrując się w pościel. "Dobrze. No oczywiście. Słuchaj, Liz," powiedział potrząsając głową "Wiem, ze masz pytania. Rozumiem to. Ja po prostu nie mam na nie odpowiedzi."
Przyglądałam się mu przez chwilę.
"Cóż" powiedziałam "może to nie jest Prawda czy Fałsz."
Podniósł głowę i spojrzał na mnie dziwacznie. "Że co?"
"Może to Test Wielokrotnego Wyboru."
Potrząsnął głową. "Wybacz, ale nic nie rozumiem."
Nabrałam głęboko powietrza. "Cóż – a co jeśli – jeśli im nie powiemy"
Jego oczy rozszerzyły się. "Liz Parker."
Przewróciłam oczami. "Tylko mi nie mów, że nie myślałeś o tym."
"Właściwie to myślałem o tym cały dzień, ale -" przyjrzał mi się uważniej. "Jesteś pewna, że tego chcesz?"
"Nie jestem totalną cnotką, Michael."
"Um, właściwie to chodziło mi raczej o twoją zdolność dotrzymywania tajemnic."
"Michael, oczywiście, że potrafię -"
"Jak ostatnio powierzyliśmy ci tajemnicę, poleciałaś z tym do Marii."
"O" jęknęłam "Racja" Czekał na odpowiedź
"Sądzę, że dam sobie radę" powiedziałam.
"Potrzebujemy czegoś pewniejszego nić ‘sądzę’"
"Ok" powiedziałam głośno "Potrafię"
"Dobrze. Możemy przestać gadać?"
Odpowiedziałam mu najlepiej jak potrafiłam.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część