age

Nie potrafię rezygnować- ta, która ocali swój lud (1)

Wersja do czytania Następna część

Nie potrafię rezygnować- ta która ocali swój lud
(część pierwsza)
Przeszłość kontra teraźniejszość


Każdy antarski król miał wspaniałą armię. Potężną i doskonale wyszkoloną. Tę tradycję wytworzyli przez tysiąclecia. Jednak podobnie było na pozostałych czterech planetach. Po śmierci jego ojca odbyła się nieoficjalna koronacja. Ta właściwa miała mieć miejsce po jego ślubie. Kiedy nadszedł dzień koronacji(tej nieoficjalnej), uczyniłam go najpotężniejszym władcą. Złożyłam mu w darze armię jakiej nikt jeszcze nie widział. Najlepsi żołnierze z najdalszych zakątków wszechświata. Padli przed nim na kolana, bo ja tak chciałam. Oddali mu cześć, każdy w swoim języku. Było ich tak wielu, tak różnego pochodzenia. To było miażdżące wrażenie. Dopóki żyłam nikt go nie zaatakował. Nikt mu się nie przeciwstawił. Mimo to moja armia walczyła... w imieniu króla i w imieniu monarchii. Na tym punkcie miałam obsesję " w imieniu króla...".


Kiedy wyszli ze statku ich oczom ukazały się tłumy. Tłumy na kolanach. Wypowiadali dziwne, niezrozumiałe dla nich słowa. Nie wszyscy te same.

— Co oni robią?- spytał Max.

— Oddają ci hołd.- odpowiedziała Rwela. Głos który tak potężnie rozbrzmiewał w ich uszach zamilkł. Po chwili ze statku wyszła Liz.

— Cześć!- powiedział z uśmiechem.

— Cześć.- to nie zabrzmiało już tak optymistycznie.

— Jesteś smutna.- to nie było pytanie, więc nie otrzymał odpowiedzi.- Pokazać ci zamek?- dodał po chwili, z nadzieję, że się zgodzi.

— Chyba nie powinnam...- teraz dopiero na niego spojrzała. Mógł być starszy od niej, ale na pewno nie więcej niż o rok lub dwa. W każdym razie wyglądał na kogoś komu można ufać.

— Możesz, moje pozwolenie wystarczy. Będę tu następnym królem.

— Ty jesteś Zan?


Gdy tylko weszli do zamku Zack ich wyprzedził. Chciał poznać to nowe miejsce możliwie jak najlepiej i jak najszybciej.

— Nie wmówicie mi, że czekał pusty na nasze przybycie.- Maria nie dowierzała swoim oczom od momentu opuszczenia statku. Tu wszystko było takie inne.

— Nie, ale nie przybyliśmy tu by przegrywać.- Liz była widocznie w dobrym nastroju.- Plan jest taki. Rozdzielamy się. Każdy znajduje sobie komnatę jedno- lub dwuosobową w zależności od potrzeb. Zapamiętajcie drogę, żeby wrócić. 2 metry przed nami jest jadalnia. Jak zrobi się spory hałas to znaczy, że czas na kolację. I pamiętajcie, że od pół wieku nikt nie dbał o to miejsce więc porządki mogą być konieczne.


Każdy ruszył w swoją stronę. Liz i Max za Zackiem. Znaleźli go w jednym z korytarzy.

— Podoba mi się tu.- stwierdził.
Rozejrzeli się wokoło i uśmiechnęli do siebie. Ich radość zmąciła obecność czwartej osoby.

— Chcę porozmawiać z moim synem.
Liz i Zack spojrzeli na Maxa.

— Później do was dołączę.

— Powinieneś ożenić się z Avą.

— Dlaczego? Bo Kivar tego chce?

— Ponieważ tego wymaga pokój, chyba nie chcesz wojny?

— Nie, ale nie zrobię tego.

— Z powodu tej...

— Po pierwsze nie obrażaj jej, a po drugie zrozum, że to twoje małżeństwo idealne w niczym nam nie pomoże.- Zan wyszedł wściekły, jeszcze nigdy nie zwracał się tak do swej matki.


Zan wbiegł do komnaty matki.

— Dlaczego uwięziłaś Kathleen?

— Złamała prawo.

— Nic wielkiego się nie stało.

— Ava jest poważnie ranna.

— Sama się o to prosiła.

— Milcz. Kathleen podlega prawu jak każdy.

— Mylisz się.

— Co takiego?

— Ostatniej nocy Kathleen została moją żoną, a przez to przyszłą królową. Nie podlega już prawu o którym mówisz.
Królowa długo nie mogła znaleźć odpowiedzi.

— Nigdy nie udowodnisz swoich słów, dopilnuję tego. A ta przeklęta przybłęda zostanie jutro stracona za atak na przyszłą królową.


Nie zaczęli rozmowy jeszcze przez pewien czas. Max nie potrafił znaleźć wspólnego tematu z kimś kto był mu tak obcy.

— Jakiś czas temu coś ci zaproponowałam.- nie chciał wierzyć w to co słyszy.

— Nie mówisz chyba poważnie.

— Ona...

— Królowa.

— Jestem twoją matką.

— A ona moją żoną. Może już czas żebyś się z tym pogodziła.

— Znów się czymś martwisz.- usłyszał znajomy głos, gdy tylko wszedł do swojego pokoju. Kathleen podeszła do niego i po prostu przytuliła. Na chwilę..., gdy tylko spojrzał w jej oczy odwróciła wzrok.

— Chyba nie tylko ja mam problemy?

— Rozmawiałeś z królową?

— Owszem, ale to co powiedziała niczego nie zmienia.

— Wprost przeciwnie.

— Znowu miałaś wizję?

— Tak. Widziałam jak wziąłeś z nią ślub.


Wszedł do tego miejsca, z którym wiązał jedne z najpiękniejszych wspomnień swojego poprzedniego życia. Wspomnień, które zaczynał odzyskiwać. Stanął na środku pokoju i odwrócił się. Stała tam. Podeszła do niego.

— Gdzie Zack?

— Ma trochę królewskich spraw na głowie.

— Więc mamy trochę czasu.


Spojrzał na dziewczynę, która spała obok niego. Nie pamiętał już kiedy się w niej zakochał. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Nagle się poruszyła i otworzyła oczy.

— Powinieneś spać, przyda ci się odpoczynek.- w jej głosie brzmiała troska.

— Jak mogę zasnąć po tym co mi powiedziałaś, to brzmiało jak wyrok i to skazujący.

— Nie można uniknąć przyszłości, nie można jej zmienić.

— Jako dzieci robiliśmy to bardzo często.

— Ale nigdy nie chodziło o coś na tak dużą skalę.

— Chyba nie sądzisz, że to małżeństwo może być rozwiązaniem naszych problemów ze skinami.

— Nie, ale wpłynie na los milionów.

— Za każdym razem, gdy chciałem zmienić przyszłość musiałem cię przekonywać.

— Tak, zawsze byłeś przekonujący, ale tym razem to nie jest takie proste.

— Może być.

— Znam to spojrzenie, co ty planujesz?

— Odwołanie wyroku.

— To znaczy?

— Są dwa sposoby by nie móc się ożenić. Pierwszy to zakon: odpada, drugi jest całkiem niezły.

— Jaki to sposób?

— Nie będą mogli zmusić mnie do małżeństwa z Avą jeśli będę miał już żonę.- przytulił ją do siebie z uśmiechem.

— Twoje argumenty są jak zwykle przekonywujące.- nie potrafiła mu odmówić gdy tak na nią patrzył. Od tamtego dnia gdy się poznali zawsze umiał ją do wszystkiego przekonać. Przestawały liczyć się zasady, nawet ta, że nie może wykorzystywać swego daru do własnych celów.


Kiedy się obudziła powiedział:

— Możemy się tak budzić w każdym życiu.

— Pomyślę co da się zrobić.

— Długo tu siedzisz?

— Nieważne.

— Kivar?

— Nie wiem co mam z tym zrobić.

— Kochasz go?

— Chyba tak.

— Co ja mogę zrobić?

— Powiedz mi co powinnam zrobić, nie chcę ryzykować, że stracę go i nigdy nie pokocham nikogo innego.

— Nie martw się, znajdziesz kiedyś kogoś z kim będziesz szczęśliwa.

— Ale to nie on?

— Wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć.

— Nie chcę stracić Zana.

— Jesteś jego siostrą, tego nic nie zmieni.


Alex zniknął jej z oczu. Chyba poszedł gdzieś z Kaly'em. Isabel udała się do ogrodu. Wkrótce uznała ten pomysł za błąd, jednak nie można uciekać bez końca.

— Co o tym myślisz?

— To chyba jedyny sposób?

— Ale oznacza kłopoty.

— Masz rację, ale chyba się nie wycofasz?

— Nie potrafię rezygnować.

— Nie pozwól żeby zrobili wam to co mi i Vilandrze, nasze małżeństwo przywołuje mi na myśl tylko jedno słowo: kazirodztwo.


Liz zdziwiła się widząc Michaela samego.

— Gdzie Maria?

— Na jakimś spotkaniu dla Ziemian.

— Co?

— No wiesz. Ona, Alex i Kaly.

— Kaly?

— No tak.

— A ja?

— Teraz jesteś zielona i masz czułki. W ich mniemaniu oczywiście.

— Zostawcie mnie z nią.- rozkazał Zan.

— Ale wasza wysokość...

— Nie ma żadnego ale!

— Przepraszam, chyba tym razem się nie spisałam- powiedziała Kathleen.

— Zabiorę cię stąd.

— Nie możesz, masz być królem, musisz myśleć o swoim ludzie.

— Mieliśmy o nim myśleć razem.

— Mówiłam ci to nieraz: Na pewne rzeczy nie mamy wpływu.

— To znaczy.

— Wyrok zostanie jutro wykonany, a ty już niedługo się z nią ożenisz.

— Nigdy!

— Wiem, że trudno ci się z tym pogodzić...Zaraz przyjdzie tu twoja matka, każe żołnierzom cię wyprowadzić. Dlatego nie mam wiele czasu.

— Na co?

— Musisz o czymś wiedzieć.

— Kolejne wizje.

— Tak. Bez względu na to co powiedzą pamiętaj, że Vilandra jest twoją siostrą i nigdy by cię nie zdradziła.

— Kivar.

— Tak.

— Czy ona nie może trafić na kogoś lepszego?

— Trafi.

— Wolałbym żeby to było teraz.

— To niemożliwe.

— Dlaczego?

— Ponieważ on jeszcze się nie urodził, to wymaga czasu i kontaktu z Ziemią.

— Nie mamy czasu, a już tym bardziej nie trafimy na tę odległą planetę.

— Znowu wątpisz...- nie dokończyła, wtargnęli żołnierze z królową i tak jak przewidziała chcieli siłą zabrać stąd Zana.

— Nie zgadzam się na takie przeznaczenie!- krzyknął do niej prawie sprzed drzwi.

— Może ono wcale nie wygląda tak jak je teraz widzisz.- spokojnie powiedziała Kathleen.

— Mylisz się, tym razem na pewno się mylisz.- to była jedyna odpowiedź jakiej się doczekała. Pochodziła ona od królowej.


Za chwilę miała zacząć się kolacja. Tylko jedno nakrycie pozostawało puste.

— Przepraszam za spóźnienie.- dawno nie widzieli na twarzy Isabel tak promiennego uśmiechu, no może z wyjątkiem Alexa w Szwecji.- Kocham cię.- szepnęła mu do ucha i usiadła obok przy stole.

— Masz prawo coś powiedzieć Kathleen.- zabrzmiały słowa królowej.

— Wiem i zamierzam z niego skorzystać. Rada pod wpływem królowej skazała mnie na śmierć nie respektując najstarszych i najważniejszych praw. Zapłacą za to. Jednak zanim to się stanie zniszczą jeszcze wiele, ale ja się nie poddam, któregoś dnia tu wrócę i ocalę mój lud.

— Milcz, dosyć już tych twoich przeklętych przepowiedni, nareszcie uwolnimy się od nich.- prawie wykrzyczała królowa.
Zanim jednak została stracona zdążyła odwrócić głowę w stronę Zana, uśmiechała się wnikając do jego umysłu i znów kontaktując się z nim w sposób, o którym nikt prócz nich nie miał pojęcia.

— To żołnierze Kivara, którzy nie uciekli dalej niż na kilkadziesiąt kilometrów od zamku.
Liz przyjrzała się tej grupie. Około tysiąca istot poranionych, zmizerniałych, wycieńczonych, pozbawionych nadziei na cokolwiek.

— Nakarmcie ich, wymyjcie i odeślijcie do szpitala. Jeśli nie mamy tak dużego to go stwórzcie. Jak dojdą do siebie maja zostać odesłani na gruntowne szkolenie i wcieleni do naszej armii.

— Oszalałaś.- stwierdziła Leni.

— Może, ale myślę, że to może być całkiem niezła taktyka. Jak my będziemy mieli żołnierzy a Kivar nie to będzie ciężko prowadzić tę wojnę nadal.


Koniec części pierwszej.

Wersja do czytania Następna część