Dzinks

Srebrzyste Kajdany (6)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część


Część szósta

—, Po co przyszedłeś?- zapytała od razu, Max uśmiechnął się i odsunął jej krzesło, usiadła.

— Przekonać cię – stwierdził – Musisz zmienić zdanie. Roześmiała się.

— Nie Max…

— Liz – przerwał jej dotykając jej dłoni.

Michael patrzył na całą scenę z innej sali, powoli dochodziło do niego, że ten przystojny chłopak nie jest tylko prawnikiem Liz Parker. Patrzy na nią z wyraźnym uwielbieniem. Wyobrażał siebie na jego miejscu, był zazdrosny, ale nie był w stanie przed samym sobą przyznać się do tego uczucia.

Liz wstała odwracając się do niego tyłem.

— Nie dam jej wsadzić do więzienia – powiedziała, jej oczy lekko pociemniały. Brunet nie chciał tego usłyszeć, podszedł do niej i objął ją z tyłu.

— Dlaczego to robisz?

— Max! Powiedziałam ci już.

— Chcesz umrzeć?- zapytał, zrobił lekką pauzę, jego serce powoli umierało z rozpaczy- Kocham cię Liz. Odepchnęła go gwałtownie, serce waliło jej jak oszalałe.

— Koniec rozmowy Max – powiedziała spokojnie. Spuścił głowę, stracił wszelką nadzieję, to był już koniec i nic nie mogło tego zmienić.

Michael czekał aż wyjdzie, pojawiła się ze łzami w oczach.

— Wszystko w porządku? – zapytał.

— Tak, chce jak najszybciej być sama – powiedziała szybko, bez słowa zaprowadził ją do celi. Wyglądał na wstrząśniętego.

— Dobrej nocy Michael – powiedziała na pożegnanie. Nie miał innego wyjścia, zostawił ją samą ze swoimi problemami i przeszedł wzdłuż korytarza, na usta cisnęło mu się tysiące pytań, ale najwyraźniej teraz nie pozna na nie odpowiedzi.

***
Naczelnik nie krył się już z Isabel, wszyscy strażnicy wiedzieli dokładnie, co się dzieje. Michael nie zwracał na to uwagi, omijał szerokim łukiem cele brunetki, nic go tam nie ciągnęło.

Wieczorem wyszła razem z innymi więźniarkami do pralni, miała tam zaległą pracę do wykonania, właściwie teraz wszystko straciło dla niej sens, oczekiwała dnia egzekucji, który zbliżał się wielkimi krokami. Pozostało zaledwie pięć dni.

— Przykro mi – powiedziała jedna z kobiet przerzucając rzeczy w jej stronę. Liz słabo się uśmiechnęła.

—Zasłużyłam na to.

— Nikt nie zasłużył na taką karę- dodała w jej oczach pojawiło się współczucie. Kobieta odeszła, pozostawiając ją samą, przepełniała ją gorycz do samej siebie, powtarzała w duchu, że musi to zrobić, aby uratować kogoś innego

Przerzucała ubrania, wkładała je do wielkich pralek, została sama, mając nadzieję, że zapomni o złych rzeczach. Ze złością cisnęła ubrania pod ścianę, zaczęła szlochać, nie mogła powstrzymać łez, które same pojawiały się w jej oczach.

Ktoś obejmował ją i przyciskał do swojego serca, wybawiciel na białym koniu, zawsze zjawiał się, kiedy go najbardziej potrzebowała.

— Cii
Uniosła mokre od łez oczy, to był on – ten, który zawsze sprawiał, że stawała się radosna, odradzała się na nowo i znowu żyła. Pochylił się, patrzyli na siebie przez chwilę, a potem ją pocałował, namiętnie i gwałtownie, oddała mu ten pocałunek. Przyciągnęła go do siebie chcąc zatrzymać tę chwilę na zawsze. Objął ja jeszcze mocniej, bojąc się, że ucieknie i pozostanie z niczym. Całował, całował, całował…



C.D.N

No dobra po przeczytaniu postu Nowej – w Mysteriousness – heh, uspokajam się powoli, miało być tutaj coś jeszcze, ale znowu stwierdzicie, że wszystko dzieje się za szybko. No, więc to będzie w następnej części!
A dzieje się za szybko?



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część