dzinks

--Zgrzyyty-- (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część


Wyszła orzeźwiona i pachnąca. Po pokoju rozchodził się zapach morelowego płynu do kąpieli. Otworzyła drzwi balkonowe i wciągnęła świeże powietrze. Spojrzała w górę, nieskazitelnie błękitne niebo, ani jednej chmurki. Potem spojrzała na budynek przed nią. Wiele balkonów było otwartych na oścież, co jakiś czas pojawiali się na nich ludzie, paląc papierosy lub zagadując sąsiadów. Maria rozejrzała się po balkonie, dostrzegła coś, czego nie na pewno nie powinno tutaj być. To „coś” było przykryte żółtą starą płachtą , na której osadził się już spory zasób kurzu. Odsłoniła płachtę.

— Co to do cholery jest ? – zapytała samą siebie . Przychodziły jej do głowy tylko dwie odpowiedzi teleskop lub luneta, właściwie nie znała się na tym kompletnie. Zastanowiła się przez chwilę, pochyliła się i spojrzała przez to „Coś”.

— Widziadełko, bardzo przydatne, widać wszystko jak na dłoni – zachichotała- Moja własne Widziadełko.
Weszła do pokoju bardzo zadowolona, zdjęła ręcznik założyła bieliznę i zaczęła rozpakowywać torbę.

— Zaczyna mi się tu podobać- mruknęła wyciągając elegancką spódnicę. Po chwili stała już przed lustrem oceniając swój wygląd, jeszcze tylko szpilki i trochę makijażu. Punktualnie o pierwszej wyszła z pokoju zwarta i gotowa, prezentowała się idealnie. Zamknęła drzwi, a złoty kluczyk wrzuciła do torebki. Idąc przez korytarz minęła mężczyznę.
„ Zapewne Kyle”.
Gość zamykał drzwi i obejrzał się kiedy go minęła, uniósł brwi i uśmiechnął się , obserwował ją przez dłuższy czas zanim zniknęła w windzie .

— Chyba się starzeje- powiedział i ruszył do restauracji.
Winda zatrzymała się na parterze, Maria skierowała się do restauracji , żołądek dawał znać , iż potrzebuje pokarmu , bo inaczej zacznie marudzić. Czuła na sobie ciekawe spojrzenia nie tylko mężczyzn, ale i kobiet. Minęła recepcjonistę mrugając do niego. Weszła na salę restauracyjną, zatrzymała się szukając wzrokiem odpowiedniego stolika. Kilku mężczyzn obróciło się w jej kierunku. Maria zauważyła brunetkę z widny , która machała do niej prosząc by podeszła. Uśmiechnęła się i podbiegła do stolika, przy którym siedzieli państwo Evansowie.

— Może pani usiądź z nami nazywam się Liz Evans.

— Dziękuje bardzo się cieszę, że mnie zaprosiłaś,– powiedziała – Maria Deluca, mówmy sobie po imieniu, tak będzie wygodniej.

— Max Evans – dodał szybko brunet uśmiechając się. Maria uścisnęła mu rękę. Podszedł kelner rozdając menu.

— Podobno jesteście już tutaj tydzień? Jak wam się podoba.

— Wspaniale, wiesz ja i Max jesteśmy świeżo po ślubie – powiedziała Liz puszczając zalotne spojrzenie Maxowi.

— To widać – stwierdziła i dotknęła policzka, Liz zaśmiała się. Max spojrzał na żonę unosząc brwi- Nie przejmuj się Max miłość trzeba celebrować, widzę wyraźnie, że jesteście bardzo szczęśliwi.
Teraz on się uśmiechnął.

— A ciebie co tutaj sprowadza?

— Muszę odpocząć i jeżeli mi się spodoba zacznę pisać nową książkę- wyjaśniła. Spojrzeli na nią zdumieni.

— Mówiąc szczerze nie wygląda pani na pisarkę – stwierdziła Liz nie mogąc się powstrzymać.

— Wiem , pisze gorące romanse , ale nie zdradzę wam mojego pseudonimu – dodała szybko. Złożyli zamówienie, Liz opowiadała o ich dotychczasowym życiu. Max prowadzi własną firmę ubezpieczeniową, natomiast Liz jest biologiem. Poznali się kilka miesięcy temu przypadkowo właśnie tutaj w Roswell.

—Zakochaliśmy się w sobie – dokończył.

— Zazdroszczę wam, ja niestety jeszcze nie spotkałam królewicza z bajki

— Kto wie jeszcze wszystko przed tobą – stwierdziła Liz przytulając się do Maxa. Na sali nastąpiło poruszenie, a to za sprawą wysokiej blondynki, która właśnie weszła trzymając pod ramię przystojnego blondyna. Krwisto- czerwona krótka sukienka dopasowana była idealnie. Blond włosy upięła w kok. Zatrzymali się rozglądając dookoła. Brązowe oczy lustrowały gości, blondynka najwyraźniej kogoś szukała. Wysoki blondyn o zimnym spojrzeniu stał bezapelacyjnie znudzony.

— Tam – powiedziała lekko, usiedli kilka stolików dalej. Blondynka była ponad wszelką wątpliwość zła, mężczyźni nadal nie spuszczali z niej wzroku, czerwona sukienka wzbudziła ogólne zainteresowanie, kilka zbulwersowanych kobiet upominało swoich mężów.

— To Isabel i Michael – wyjaśniła Liz.

— Słyszałam o nim od Freda – powiedziała Maria patrząc na plecy blondyna.

— Dziwna para – stwierdził Max.
Dwadzieścia minut później na salę wszedł kolejny gość, na którego Maria zwróciła uwagę, był to niski mężczyzna, szeroki w barach. Twarz Isabel momentalnie się rozjaśniła, uśmiechnęła się szeroko. Kyle minął Evansów i Marię uśmiechając się. Usiadł obok blondynki i jej towarzysza.

— To jest Kyle Valenti nasz sąsiad – powiedział Liz. „Niezły trójkącik”- pomyślała Maria.

— Zmieniając temat spotkaliście już jakiegoś kosmitę ?– zapytała cicho. Skutkiem tego pytania było, iż Max zaczął się dławić patrząc na Marię przerażonym wzrokiem.

— Przepraszam, jeżeli powiedziałam coś nie tak – dodała szybko, Liz poklepała go po plecach. Starała się zachowywać tak jakby wszystko było w porządku.

— Nie… nie … po prostu się zakrztusiłem, twój ton był taki
Blondynka zaśmiała się .

— Tajemniczy wiem potrafię czasami siać grozę, ale nie wierzę w takie bzdury – wyjaśniła- Chyba was już przeproszę, za dużo namieszałam.

— Ależ skąd zostań – prosiła Liz.

— Mam jeszcze dużo spraw do załatwienia, jak to się mówi nie chcę, ale muszę .

— Wpadnij do nas wieczorem- powiedział Max – Wybieramy się z Liz na dyskotekę, ma być tutaj w restauracji.

— Jasne! Dobra lecę.
Wstała zostawiła pieniądze i popędziła do pokoju.
Przy stoliku Isabel i Michaela Kyle wychylił się patrząc na odchodzącą blondynkę.

— Kto to jest ? – zapytał. Isabel rzuciła mu zawistne spojrzenie, Michael obrócił się , za późno.

— Kto?

—Masz refleks szachisty Michael, niezbyt wysoka blondynka, dość ładna- wyjaśnił przeciągając się.

— Masz konkurencję Isabel – powiedział Michael. Roześmiała się .

— Obaj jesteście żałośni- szepnęła wstając.

Ciąg dalszy Nastąpi


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część