age

Nie potrafię rezygnować (9)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część ósma)
Razem we wszystkim

— Zatrzymamy się w tym czymś?- Tess nie wyglądała na wniebowziętą.

— Na więcej nas nie stać.- powiedział Max.

— Spodziewałaś apartamentu prezydenckiego?- Liz marzyła tylko o tym żeby wreszcie zasnąć w czymś co nie było by jeepem.
Weszli do środka. Recepcjonista spojrzał na nich spod oka i wrócił do sterty papierów, które przeglądał.

— Dobry wieczór.- zaczął Max dość niepewnie.

— Dla ciebie może i tak.- spojrzał wymownie na Tess i Liz.

— Chcielibyśmy trzy pokoje.- na słowo "trzy" Max położył szczególny nacisk.- Możliwie jak najbliżej siebie.

— Trzy?- recepcjonista spojrzał na niego jak na pomylonego.- Mamy tylko dwa wolne pokoje.- dodał po chwili.- Są obok siebie.
Max spojrzał na Liz. Wzroku Tess wolał unikać.

— Niech będą dwa.- powiedział w końcu. Dokumenty, które sobie sfabrykowali okazały się zbyteczne. Recepcjonista dał mu klucze, gdy tylko dostał pieniądze.
Max dał jedne klucze Tess. Nadal unikał jej wzroku. Cała trójka ruszyła w kierunku windy.

— Jest nieczynna. Skorzystajcie ze schodów.- w połowie drogi dopadł ich głos recepcjonisty.


Tess weszła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Nie odezwała się ani jednym słowem. Przez chwilę stali w ciszy na korytarzu. Właściwie to w niezupełnej ciszy. Z jednego z pokoi dobiegał hałas, choć właściciele tego pokoju mogli to uważać za muzykę. Kiedy jeden z nich wyszedł z butelką w ręce, zatoczył się i spojrzał na nich, Max otworzył drzwi i szybko weszli. Zapalił światło. Pokój nie przedstawiał się najlepiej. Ściany były brudne, podobnie jak podłoga. Jedyne umeblowanie stanowiło łóżko i jakiś stolik.

— Chyba jednak wolę jeepa.

— Zaraz to załatwię.- Max przejechał dłonią nad łóżkiem. Teraz pościel spełniała wszelkie standardy czystości.

— Przed wyjściem trzeba to będzie doprowadzić do poprzedniego stanu.- po słowach Liz w pokoju znowu zapanowała cisza.

— Mogę spać na podłodze jeśli..- przerwał jej Max.

— Nie. Nie trzeba. Jakoś sobie poradzimy.
Znów cisza. Powoli każde z nich podchodzi do łóżka po przeciwnych stronach. Patrzą sobie w oczy. Liz szybko kładzie plecak i kurtkę w nogach łóżka.

— Dobranoc.- mówi i kładzie się na boku tyłem do Maxa i przykrywa kołdrą.

— Dobranoc.- odpowiada Max, wyciąga rękę w kierunku kontaktu, gasząc światło i kładzie się również. Jednak leży na wznak i patrzy w sufit, ręce układa pod karkiem.
Po dziesięciu minutach Liz odwraca się na plecy.

— No dobra. Mów.

— Nie poradzę sobie.

— To ty zdecydowałeś o wyjeździe.

— Jestem w ogromnym mieście, którego nie znam i to samo w sobie jest już wystarczająco przerażające. A pojutrze czeka mnie jakiś bzdurny egzamin na króla.

— Emisariusz sprawdzi twoją królewską pieczątkę. Kal ci to wyjaśniał. Powiedział, że to nie boli.

— Ale...

— Chyba nie boisz się, że nie zdasz?!

— Nie mam specjalnej wiedzy.

— Ale jesteś królem. Tego nic nie zmieni. Nie mogą uznać, że nim nie jesteś. Nawet gdyby chcieli.

— Masz rację, ale co później? Stanę przed nimi wszystkimi i.... nie wiem co dalej.

— Kivar zażąda granolithu.

— Skąd wiesz?

— Z dobrego źródła.

— I co mam zrobić?

— Poślij go do diabła.

— A gdybym mu go oddał?

— To on posłał by tam ciebie. Dosłownie.

— Rozumiem. Mam nie oddawać granolithu. Za żadną cenę.

— Zgadza się. Coś jeszcze?

— Tak.

— Co takiego?

— Kocham cię.

— Dobranoc. Tym razem mówię poważnie.- znów odwróciła się na bok.


Liz obudziła się cztery godziny później. Nadal było ciemno. Po oddechu Maxa poznała, że śpi. Cicho wyszła z łóżka, a potem z pokoju. Na korytarzu natknęła się na Tess.

— Co tu robisz?

— Wyszłam na spacer. Z tym, że dla mnie to chyba bezpieczniejsze niż dla ciebie. A Max?

— Śpi.

— Wszystko idzie po twojej myśli.

— Tak myślisz?

— Powinnaś była zostać. Tu nie chodzi o twój świat. To nie twoja sprawa.

— Częściowo masz rację. Wasz świat nigdy nie był, nie jest i nigdy nie będzie moim światem. Ale to jest moja sprawa. Z bardzo prostego powodu. To dotyczy Maxa.

— Tam on jest moim mężem.

— Tam panuje chaos. Nic nie jest tak jak było.

— Mam cię dosyć. Idę spać. A ty uważaj na siebie. Albo i nie.
Drzwi za Tess się zamknęły. Liz ruszyła korytarzem. Zaczęła schodzić po schodach, jednak drogę zagrodził jej ten typek z butelką, którego wcześniej widziała z Maxem.

— Cześć malutka.- tylko tyle zdążył powiedzieć zanim jego głowa uderzyła w ścianę i opadł na podłogę.

— Cześć Kev.

— Nie powinnaś chodzić po takich miejscach, zwłaszcza o tej porze..

— Zapominasz, że zdarzały mi się już gorsze rzeczy.

— Nie jesteś jeszcze gotowa.

— Nie, ale powinnam. Inaczej nie przetrwam tej wojny. Przyszedłeś udzielić mi ostatniej lekcji przed moim sprawdzianem.

— Tak. Kivara nie będzie.

— Mam zgadywać kto będzie reprezentował jego interesy?

— Nicolas chce Granolithu.

— Ale go nie dostanie.

— Masz na siebie uważać.

— Jasne.

— Elizabeth! Spójrz na mnie. Mówię poważnie.

— Ja też. I nie martw się, wiem co robię.

— I dlatego ciągle się ocierasz o śmierć?

— To wojna. A nie ma wojny bez śmierci. Muszę wracać. Dobranoc Kev.

— Dobranoc Elizabeth.


Liz cicho zamknęła za sobą drzwi. Po czym równie cicho starała się wrócić do łóżka.

— Gdzie byłaś?

— Niedaleko.

— Powinnaś bardziej na siebie uważać. Wiesz, że musimy wrócić.

— Myślisz, że już śpi?

— Prędzej rysuje.

— Albo zakrada się do lodówki.

— Zaczynam się robić głodny.

— Ja też.

— Nie możemy wyjść na wcześniejsze śniadanie.

— Nie musimy. Mam jeszcze coś w plecaku.


Central Park. Przed pomnikiem Williama Szekspira.

— Teraz będziemy podziwiać pomniki?- Tess miała dosyć tej przechadzki.

— Nikt cię tu nie zapraszał.- zauważyła Liz.

— Przestańcie. Może to jedyna okazja by coś zwiedzić w Nowym Yorku. Tess jeśli masz już dość...

— Mogę iść dalej.

— Dobra. Mamy już za sobą Museum of Natural History i Metropolitan Museum of Art.- entuzjazm Liz nie miał końca.- Dzisiaj mamy jeszcze cztery sprawy.

— Jakie?- spytał Max.

— Obiad, Columbia University założony w 1754 roku i New York University założony w 1886. Uwielbiam takie budynki z historią. Czwarta sprawa: chcę najnowszy numer New York Times.

— A co z kolacją?- wtrącił Max.

— Może jak będziesz grzeczny...

— Więcej wydajemy na komunikację miejską niż na lokum.- mruknęła Tess.

— Wolisz stać w korkach?- Liz nie czekała na jej odpowiedź.


Zack rysuje w Crashdown.

— Prawie nie tknąłeś swojego jedzenia.- zagaduje go Michael.

— Nie mam apetytu.

— Jeśli martwisz się o Maxa i Liz....

— Nie. Oni sobie poradzą i wrócą.

— Jesteś pewny swego.

— Nie zostawiliby mnie.

— Nie, nie zostawiliby cię. Zrobię ci coś lepszego do jedzenia.- Michael podniósł talerz frytek.

— Świetnie sobie radzisz.

— Co?

— Ze wszystkim. Naprawdę.

— Jak to możliwe, że ten dzieciak zawsze wszystko wie.- powiedział Michael do siebie, gdy doszedł do kuchni.

— Co mówisz?- spytała Maria.


Zack nie siedział długo sam. Dwie minuty po zniknięciu Michaela pojawiła się Isabel.

— To bycie w centrum zainteresowania robi się męczące.- pomyślał słysząc jej "cześć".

— Jak się masz?- spytała.

— Rysuję.

— To ja?- wskazała palcem postać na rysunku.

— Tak.

— A to...

— Alex.

— Dlaczego pomiędzy dałeś tyle wolnego miejsca.

— Bo przez was muszę tam narysować Szwecję. Przepraszam, ale muszę iść do pokoju Liz poszukać atlasu, żeby kontur się zgadzał.


Kiedy Zack wrócił Michael kładł na jego stolik coś co każdemu(o takich gustach) przywróciłoby apetyt.

— Gdzie Isabel?

— Musiała wyjść, ale Alex już przyszedł.- Michael spojrzał w stronę drzwi.

— Technika opieki zbiorowej.- pomyślał Zack.

— Część.

— Klasyczne przywitanie.- ciągnął swe rozmyślania dalej.

— Co rysujesz?

— Twój największy życiowy błąd.

— Czyli?

— Kawałek półwyspu skandynawskiego.


Emisariusz załatwił sprawę szybko, dokładnie i co było najważniejsze z punktu widzenia Liz wystarczająco wcześnie, by tego dnia mogli kontynuować zwiedzanie.

— Nie wystarczy ci to co widziałaś wczoraj?- Tess spojrzała na Liz tak jakby chciała ją zabić wzrokiem, a potem przez resztę życia odpoczywać.

— Mogę zrezygnować z Metropolitan Opera, ale nie z New York Public Library. Jeśli ci to nie odpowiada to możesz tu zostać.

— Tu nie ma nic ciekawego.

— Nie wiesz co to za budynek, ten na prawo, dość wysoki, prawda?- w oczach Liz pojawiły się niebezpieczne ogniki.- Wyższa inteligencja! Akurat. Max powiedz jej co ma przed sobą.

— Mów Max. To przecież nie może być nic szczególnie znanego.

— To budynek Centrum Handlu Światowego.


Mieszkanie Kala.

— Max nie powinien się w to mieszać.

— Jest królem.- zauważył Michael.

— Raczej dzieciakiem, który nie ma pojęcia co go czeka. Oni go zjedzą żywcem.- Kal czuł, że przedstawia najbardziej optymistyczną wersję.

— To nie takie proste.

— Dlaczego?

— Bo najpierw musieliby poradzić sobie z Liz.

— To może być ciekawe starcie.


Pokój Alexa.

— Jedziesz?- spytała Maria.

— Nie wiem.

— Co myśli o tym Isabel?

— Nie wiem.

— A co z waszym związkiem?

— Nie wiem.

— W takim razie podzielę się z tobą moją wiedzą: w Roswell jest jeszcze jeden kosmita.

— Pytanie brzmi: jaki procent populacji stanowimy teraz my- ludzie?

— Nie o to chodzi.

— Więc?

— On chce czegoś od Liz.

— A właśnie masz od niej jakieś wieści?

— Nie. Zmieniasz temat.

— Myślisz, że będzie o mnie myślała?

— Kto?

— Isabel.

— Alex rozmawiamy o ważnych sprawach.

— A więc myślisz, że nie.

— Litości.


Maria poszła do Crashdown.

— Spóźniłaś się.

— Przepraszam panie Parker.

— Nieważne. I tak jest dość pusto. A przy okazji. Nie wiesz przypadkiem kiedy Liz wraca z tej wycieczki szkolnej? Nie mogę sobie przypomnieć, choć pewnie o tym mówiła.

— Liz? Wycieczka... Chyba za trzy dni powinna wrócić.

— Dziękuję.- Jeff Parker poszedł na górę. Michael dopiero teraz wszedł.

— Pięknie, zaczynają się pytania.- powiedział Michael.

— Spokojnie, Liz wszystko obmyśliła, choć nie wiem jak jej się to udało w tak krótkim czasie.

— Dzwoniła do ciebie?

— Nie, chyba jeszcze do nikogo się nie odezwali.

— To już jutro.

— Szczyt?

— Tak.

— Ciekawe jak sobie poradzą.


Gdzieś w Central Parku.

— Po co to spotkanie?- spytał Nicolas.

— Chcę być obecny na szczycie.- odpowiedział Kevin.

— Bo ona tam będzie?

— Oczywiście. Przecież nie interesują mnie wasze sprawy.

— Nie mamy w zwyczaju wpuszczać na szczyty nikogo z zewnątrz.

— Dla niej robisz wyjątek.

— Ciekawi mnie co stanie się tym razem. Moje spotkania z nią obfitują w zadziwiające wydarzenia.

— Muszę tam być.

— W takim razie każę dostawić dwa krzesła.


Weszli do pomieszczenia, w którym miał odbyć się szczyt. Na środku stał stół. Rozłożenie krzeseł takie same jak w
"Max in the City", z małym wyjątkiem. Pomiędzy dwoma krańcami stołu znajdują się trzy krzesła po każdej stronie. Dwa wolne miejsca znajdują się po stronie Maxa. Lahrek, Sero, Hanar i Kathana stoją koło swoich miejsc. Z zaciemnionej części pomieszczenia wyłania się Nicolas.

— Czekasz na specjalne powitanie?- mówi i siada na swoim krześle, reszta również zajmuje swoje miejsca. Max z Liz po prawej i Tess po lewej stronie zbliżają się do drugiego krańca stołu.

— A Kivar?- pyta Max.

— Jest zajęty, ja będę go reprezentował.- odpowiada Nicolas i zwraca się do Liz, wskazując krzesło po prawej stronie Maxa.- Usiądź. Ty też Zan, czy Max. Jak tam wolisz.- ponownie zwraca wzrok na Maxa. Liz i Max siadają. Tess chce usiąść po drugiej stronie.- Ty możesz stać. Jesteś całkowicie zbyteczna na tym spotkaniu.

— Przepraszam za spóźnienie.- wchodzi Kevin i zajmuje ostatnie wolne miejsce.

— Możemy wreszcie zaczynać?- pyta Lahrek.- Utrzymanie się w ludzkim ciele pochłania dużo energii.

— Tak. Jesteśmy już wszyscy. Powiedziałbym nawet, że jest nas za dużo, ale trudno. Zaczynajmy.

— Raczej kończmy.- powiedział Lahrek.- Musimy zakończyć wojnę, która dziesiątkuje nasze ludy od ponad pół wieku.

— To może przestańcie się nawzajem atakować.- zaproponowała Liz.

— Skąd możesz wiedzieć co się u nas dzieje? Jesteś tylko człowiekiem.- Sero, Hanar i Kathana byli oburzeni.

— Ale to przecież prawda. Tak to się przecież zaczęło. Kivar zaatakował Zana, a po jego śmierci Sero. Sero wypowiedział wojnę Kathanie, a ona z kolei Hanarowi. Od tamtej pory napadanie na sąsiednią planetę stało się zwyczajem każdego z was. Nawet Lahrek mimo początkowych oporów włączył się w tę rzeź.

— Kathana nie dotrzymała warunków traktatu.- bronił się Sero.

— Ale to twoi ludzie pozwolili sobie na zbyt wiele na moim terytorium.

— A wasze ludy nadal są dziesiątkowane.- zauważyła Liz.

— Kim jesteś by wytykać nam nasze błędy?!- Hanar był wściekły.

— Kimś komu nic nie grozi za tę szczerą opinię o was, kimś kto ma zdecydowanie większe możliwości niż wasi podwładni.

— Co sugerujesz?

— A jak myślisz?

— Spokojnie.- wtrącił się Nicolas.- Jak widzę odrobiłaś zadanie domowe bardzo starannie.

— Może nie potrafię zmienić kubka w talerz, ale skromne możliwości swojego umysłu umiem wykorzystywać nawet jako broń.

— Jak miło. Zan sprowadziłeś ją tu, żeby załatwiła to za ciebie bo nie dajesz sobie rady sam?

— Jak na razie nieźle jej idzie.

— Wywoływanie sprzeczek? Zebraliśmy się by zawrzeć pokój. Kivar chce pokoju. Na dowód tego jest gotów oddać ci tytuł króla.- twarze wszystkich wyrażały kompletne zdziwienie, wszystkich prócz Liz.

— A w zamian Max, czy też jak wolicie Zan ma...- zaczęła.

— Oddać Granolith. Poza tym będzie królem tylko z nazwy. Prawdziwą władzę będzie miał tylko Kivar.

— I to zagwarantuje pokój?- ironia w głosie Liz była aż nadto wyraźna.

— Decyzja Zan, twoja decyzja.- ponaglił Nicolas.

— Potrzebuję czasu do namysłu.


Liz, Max i Tess wyszli na zewnątrz. Dostali godzinę na podjęcie decyzji.

— Do jakiego namysłu?!- Liz patrzyła na niego z niedowierzaniem.- Przecież ci powiedziałam...

— To on tu jest królem.- przerwała jej Tess.- To on ma podjąć tę decyzję. I zrobi to. Sam. Prawda Max?

— Muszę zadzwonić do Isabel. To nie jest tylko moja decyzja.

Isabel przeglądała czasopismo leżąc na łóżku, gdy zadzwonił telefon.

— Max?... Tak tu wszystko w porządku. Kiedy wracacie?... ..............Nie Max. Mówiłam ci, że nie mogę.


Wszyscy zajęli ponownie swoje miejsca.

— Jak brzmi twoja odpowiedź?- zapytał Nicolas.

— Nie zgadzam się. Nie dostaniecie Granolithu. I przekaż Kivarovi, że nie zamierzam rezygnować z tego co moje.
Nicolas nie był nawet specjalnie zaskoczony, od początku czuł, że nic z tego nie będzie. Czterech władców patrzyło na Maxa jak na winnego wszystkich możliwych zbrodni. Zniósł ich spojrzenia. Nie spuścił wzroku. Nie odwrócił się. Nie interesowało go co myśli o tym Tess. Teraz nie było już odwrotu. A nawet gdyby był? Nieważne. Max nie chciał się cofać. Uścisk dłoni Liz dodał mu jeszcze sił. Dla niego ta wojna dopiero się zaczynała. Dla niego? Nie, dla nich. Teraz to była ich wojna. Walczyli już nie tylko o własne życie i swych najbliższych, ale również za miliardy tych, których ta wojna dotykała najbardziej.

— Zdobędziemy Granolith. Tak czy inaczej.- powiedział na odchodnym Nicolas.
Max wstał. Liz obeszła jego krzesło i złapała jego rękę. Tess stanęła obok niej. Lahrek podszedł do Maxa.

— Podejmowałeś w swoim życiu wiele błędnych decyzji, ale najwyraźniej niczego się na nich nie nauczyłeś. Byliśmy przyjaciółmi, byłem na twoim ślubie.- powiedział patrząc na prawo od Maxa.- Ale ty nigdy nie słuchałeś dobrych rad.- wyglądał jakby chciał coś dodać. Nie zrobił tego. Odszedł podobnie jak pozostała trójka.
Kevin dopiero teraz wstał z miejsca.

— Nieźle Elizabeth.- powiedział patrząc na Liz.

— Chyba jednak potrafię sobie radzić. Zwłaszcza, że nie jestem sama.


Znów zostali w trójkę.

— Wracam do Roswell.- powiedziała Tess.

— Wszyscy wracamy.- Max nadal trzymał rękę Liz.

— Ja wracam teraz.

— Mieliśmy wyjechać jutro.

— Następny dzień patrzenia jak robisz do niej maślane oczy? Nie, nie zasłużyłam sobie na to.- odwróciła się i poszła w swoją stronę. Max i Liz stali i patrzyli na nią przez chwilę.

— Pójdziesz za nią?

— Nie, pójdę z tobą.

— Gdzie?

— Gdziekolwiek.- pocałował ją.


Mieszkanie Michaela.

— Co się stało? Przez telefon mówiłaś, że to pilne.- spytał Michael, gdy wszedł i zastał ją u siebie. Isabel chciała odpowiedzieć gdy zobaczyła, że Zack wszedł za Michaelem.- Parkerowie gdzieś wyszli. Pomyślałem, że wezmę go ze sobą. Zack idź do kuchni.

— Max dzwonił.- powiedziała Isabel, gdy Zack zniknął im z oczu gdzieś w okolicach lodówki.

— Co powiedział?

— Zaproponowali mu powrót na Antar w zamian za oddanie im Granolithu i oddanie władzy Kivarowi.

— Co zrobi?

— Nie wiem.

— Powie im, że zarówno Granolith jak i władza są jego, a potem wróci.- Zack rozsiadł się wygodnie w fotelu.- To chyba logiczne.


Po powrocie do Crashdown Michael wrócił do pracy, a Zack usiadł przy ladzie obok Kaly'a.

— Nadal pilnują cię na każdym kroku?

— Nie rozumiem ich. Mam pięć lat, ale potrafię sobie radzić.

— Nie słyszałeś przypadkiem czegoś o Maxie, Liz i Tess?

— Przypadkiem trochę usłyszałem.

— Wracają?

— Tak, jak tylko Max powie tamtym, że nie wraca na Antar.

— A miałby wrócić?

— Za bardzo interesujesz się sprawami innych.

— Ja?

— Tak, ty. Będę musiał znaleźć ci dziewczynę, bo inaczej zostaniesz zawodowym plotkarzem.


Pokój Isabel.

— Powiedziałeś dyrektorowi, że jedziesz?

— Tak, to już postanowione.

— Chyba przyślesz mi jakąś pocztówkę?

— Nie wiem. Może nawet dwie.

— Wiesz, tak sobie myślę...

— O czym?

— O tym, że ostatnie dni przed twoim wyjazdem powinniśmy wykorzystać jak najlepiej.

— To znaczy jak?

— Tak.- pocałowała go.

— To dobry sposób.

— Idziemy.

— Gdzie?

— Zobaczysz.


Las Cruces.

— Ten hotel jest zdecydowanie lepszy niż poprzedni.- oceniła Liz.

— I zdecydowanie czystszy.- dodał Max rozglądając się po pokoju.

— I był tylko jeden wolny pokój?

— Jeśli...

— Nie. Tak jest dobrze.
Usłyszeli pukanie do drzwi.

— To pewnie nasza kolacja.- ucieszyła się Liz.

— Nareszcie.- Max otworzył drzwi. Facet z obsługi zostawił wszystko i wyszedł.

— Wygląda nieźle, ale naprawdę to zamówiłeś?

— Jest już późno, poza ty nie bardzo wiedziałem co zamówić.

— Ich wybór wygląda smakowicie.
Zabrali się do jedzenia. Max podniósł szklankę i wypił dość pokaźny łyk po czym odłożył ją dość niepewnym łukiem. Nie uszło to uwagi Liz.

— Wszystko w porządku?

— To miało jakiś dziwny smak.
Liz podniosła szklankę i powąchała.

— Alkohol.

— To wyjaśnia te zawroty głowy.

— Czeka nas długa noc.

— Możemy wykorzystać ostatnie chwile przed powrotem.

— Znam ten błysk w twoich oczach. Ten łyk wystarczył. Czas na "zalanego kosmitę2".- Liz podeszła do drzwi i upewniła się, że są zamknięte. To samo z oknem.

— Co robisz?- spytał Max wstając.

— Chronię twoje tajemnice.

— Jakie tajemnice?- Liz pokręciła głową z uśmiechem. Podeszła do stolika przy którym jedli, żeby pozbierać talerze.- Zostaw to. Jutro się tym zajmiemy.- powiedział obejmując ją w pasie i całując w szyję.

— Co ty robisz?

— Zgadnij.- obrócił ją do siebie i zaczął całować.

— Wiesz, że jutro nie będziesz niczego pamiętał.

— A ty nie chcesz niczego zapomnieć?- znów zaczął ją całować. Liz wplotła mu ręce we włosy odwzajemniając pocałunek. I jeszcze jeden. Następny. W krótkim przebłysku świadomości Liz zdała sobie sprawę, że już nie stoją, ale leżą na łóżku.

Koniec części ósmej.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część