age

Nie potrafię rezygnować (19)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część osiemnasta)
Wojna(2)
Plan niedoskonały


Mieszkanie Michaela.

— Gdzie Maria?- spytała Isabel, wchodząc bez pukania.

— Odprowadziłem ją do domu.- chwila milczenia.- A jak...?

— Liz ciągle milczy, a Max... stara się być silny za nich dwoje.
Isabel usiadła na kanapie obok Michaela i oparła głowę na jego ramieniu. Przytulił ją. Nic innego nie przyszło mu do głowy. Siedzieli tak długo w całkowitym milczeniu dopóki Isabel nie zapytała:

— Jak myślisz, kto to mógł zrobić?- jej głos był tak cichy i drżący, że ledwo do niego dotarł.

— Nie wiem.- odparł, czując, że ta bezsilność go wykańcza.
Cisza znów zapanowała. Przynajmniej na zewnątrz. Michael zacisnął pięść. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. W głowie Isabel powtarzało się zdanie, które usłyszała jakiś czas temu: "Facet, dla którego można zrobić wszystko... można zrobić wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko... wszystko..."


Pokój Marii.

— Pukałem.- Alex usiadł obok niej na łóżku.

— Nie rozumiem.- powiedziała po chwili.

— Bo tego nie można zrozumieć.

— A Liz?

— Jest z Maxem. Dzwoniłem tam. Nadal się nie odzywa.

— Mam wrażenie, że to jakiś koszmar.

— Jeśli tak to może wreszcie się obudźmy.

— Nie umiem jej pomóc.

— Chyba nikt nie umie. Może z wyjątkiem jej samej.

— Jest silna, ale to mogłoby zabić każdego.

— Jej nie zabiło.

— Jesteś pewien?


Mieszkanie Kevina.

— Już lepiej?- spytała Leni, podchodząc cicho.

— Nie. Ja zawiodłem, a ona cierpi.

— Nie powinieneś był brać "posady" jej opiekuna. To cię wykańcza. Wykańczałoby cię nawet gdyby to wszystko nie miało miejsca.- usiadła na obrzeżu fotela zajmowanego przez Kevina.

— Jesteśmy żołnierzami.

— Tak.- uśmiechnęła się.- Jesteśmy.

— Żałowałaś tego kiedyś?

— Nie. To nieodłączny element mojego życia. Mam to w sobie.

— Ja też.

— Walczymy po właściwej stronie.

— Wiem, ale nie umiem powiedzieć, żeby te wszystkie ideologiczne bzdury miały na mnie jakiś wpływ.

— Pewnego dnia możemy wygrać. Zastanawiałeś się co wtedy?

— Wojna trwa zawsze. Nie tu to tam.

— Więc znajdziesz inną planetę i tak po prostu odlecisz?

— Ona nie przejmie władzy sama. On znów będzie królem.

— Ostatnie słowo zawsze będzie należało do niej.

— To niczego nie zmieni.


Mieszkanie Kala.

— Nad czym myślisz?- spytała Derila zapalając światło w ciemnym do tej pory pokoju.

— Ktoś to zrobił.- stwierdził Kal.

— Kivar?

— To pierwsza rzecz jaka mi się nasuwa, ale...

— Ale?

— Mam wrażenie, że coś przeoczyłem. Jakiś istotny element układanki, może nawet elementy. To tak jakbym coś widział, ale tego nie zauważył.

— Bo wtedy to nie wydawało się mieć większego znaczenia.

— Właśnie.

— Więc to nie Kivar? Jest ktoś jeszcze?

— Jestem naprawdę marnym opiekunem. Selma ma rację. Starzeję się.


Max przyglądał się jej. Znów zamknęła oczy. Odcięła się od wszystkiego. Odcięła się od niego. Znów usłyszał czyjeś głosy w salonie. Głośniejszy należał do Amy De Luca, a ten drugi...


Kilka sekund później w salonie.

— Co ty tu u diabła robisz?!- Max był wściekły.

— Max?!- mama spojrzała na niego wymownie.

— Sean wrócił, gdy dowiedział się o tej strasznej tragedii. Chcemy tylko zobaczyć się z Liz. Może zechciałaby trochę z nami pomieszkać...

— Liz ma gdzie mieszkać.- powiedział Max trochę spokojniej, ale z naciskiem.- Poza tym teraz śpi i nie sądzę by budzenie jej było dobrym pomysłem.

— Oczywiście.- zgodziła się Amy.- Pomyśl jednak. Ona i Maria są przyjaciółkami. A ty nie możesz zastępować jej każdego.

— Tu ma Isabel.

— Ale...

— Liz zostaje ze mną.- spojrzał na rodziców. W końcu Phillip przerwał tę niezręczną ciszę.

— Liz oczywiście może tu zostać.

— Wszyscy się nią zajmiemy.- dodała Diana.
Max poczuł się jak balon, z którego wyleciało powietrze. Chwilowa wściekłość minęła. Powróciła rezygnacja. Bez słowa odwrócił się i ruszył w kierunku swojego pokoju.


Kiedy otworzyła oczy znów tam siedział. Patrzył na nią. Wiedziała, że cierpi. Rozumiała to. W końcu jeszcze niedawno sama czuła ten ból. Znów zamknęła oczy i jednocześnie zaczerpnęła powietrza.

— Zack żyje.- powiedziała.

— Co?

— Czuję to.- powoli otworzyła oczy i znów na niego spojrzała.

— Ale...- zawahał się. Chciał wierzyć, ale...

— Odebrali mi rodziców.- usiadła, jej nogi bezdźwięcznie opadły na podłogę, ich twarze oddzielała teraz niewielka odległość.- Zacka im nie oddam.


Mieszkanie Michaela. Są tu Liz, Max, Maria, Michael, Isabel, Alex, Kaly, Leni, Kal, Derila.

— Jesteś pewna?- Isabel nie wyglądała na przekonaną.

— Tak.- potwierdziła Liz.

— Pytanie: "Co dalej?".- kontynuowała Leni.

— Musimy ustalić kto, gdzie i jakie są jego/jej możliwości.

— Kivar?- rzuciła Leni ze wzrokiem utkwionym w Isabel. Ta spuściła głowę. Max spojrzał na Isabel.

— Myślałem o tym.- wtrącił Kal.- Nie jestem przekonany, ale jeśli to on to raczej nie sam, więc...

— Wyciągniemy Zacka.- przerwał mu Max.- Kivar czy ktoś inny- nieważne. Zapłaci nam za to co zrobił.

— Zgadzam się.- poparł go Michael. Reszta w większości przytaknęła.

— Zanim to zrobimy,- Kal ponownie zabrał głos.- chciałbym wiedzieć po kogo idę. Po dzieciaka, który nie odgrywa w tej wojnie żadnej wartej uwagi roli, czy może po prawowitego następcę tronu.
Wszyscy spojrzeli na Maxa. On zaś na Liz. Trwało to chwilę.

— W lipcu znalazłam tamten statek z Los Angeles.- zaczęła Liz.- Setra umarła na moich rękach. Zdążyła powiedzieć tylko dwa słowa: "Powstrzymaj koniec". Później zamieniła się w tą kupkę pyłu. Od jej śmierci minęły jeszcze dwie godziny zanim... Nie wiedziałam, że to syn Maxa, choć nie mogę powiedzieć, że nigdy nie przyszło mi to do głowy. Kiedy po telefonie Isabel przyszliśmy do Kala... Po tej rozmowie miałam już właściwie pewność. Później statek. Pozbyłam się wszelkich wątpliwości, gdy zapytałam... powiedzmy właściwą osobę. Tyle mogę powiedzieć.

— A Skórowie, którzy dotarli przed tobą?- Kal drążył temat.

— Nie mam nic do dodania poza tym, że nic nie zrobili Zackowi.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Kal powiedział:

— Powinniśmy pomyśleć jak go znaleźć.

— Tak.- potwierdził Max.

— A twój duch?- Kal ponownie zwrócił się do Liz.

— Nie czuję jej obecności.

— Odpowiedzialny duszek.- zakpił Kal.- Dlaczego jej tu nie ma skoro została ci przydzielona?

— Nie wiem.- jej spojrzenie było jakby nieobecne.

— Możliwe, że z jakiegoś powodu nie może się zjawić.- myślał na głos Kal.

— Lub nie chce.- powiedziała cicho Liz.

— Dlaczego...?- Kal podobnie jak pozostali nie rozumiał.

— Ian.- jej odpowiedź była ledwo słyszalna.

— Ian Etherington?- spytała zdziwiona Isabel.

— Dokładnie.

— Ten, który przysłał ci róże?- Isabel dalej nie dowierzała.

— On przysłał ci róże?- Max był zaskoczony.

— Ale co on ma z tym wspólnego?- próbował dowiedzieć się Kal.

— Mój duch... był jego żoną.

— Dlaczego mąż twojego ducha miałby przysyłać ci róże?- teraz Isabel niczego już nie rozumiała.

— Nieważne. On ma Zacka więc ja dorwę jego.


Dyskusja potoczyła się własnym torem. Liz przeszła w stronę drzwi do miejsca, w którym Max zostawił przyniesiony przez siebie przedmiot. Powiedział, że szeryf znalazł to w gruzach. Nie widziała nigdy tej skrzynki, ale wiedziała, że materiał, z którego została wykonana nie pochodził stąd. Kłódka nie stanowiła najmniejszego problemu. Zawartość jej nie zdziwiła. Trzy kryształy, księga, stary dziennik i ten jej.

— Nie chciał tego zniszczyć.- pomyślała.- Zna ich wartość. Jednak zamiast je zabrać dopilnował by trafiły w moje ręce. Dlaczego? Chce bym ich znalazła... Wie, że to zrobię. Ta pewność siebie... A jeśli się mylę?- wpatrywała się przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem w skrzynkę.- A jeśli nie?


Patrzyła na niego, mając przed oczami tamtą scenę.

— Przyszedł do niej. Myślał, że Liz... Co bym zrobiła, gdyby Max tego nie przerwał?
W jednej chwili znalazła się w pokoju obok. Spał. Nadal nie zdawał sobie sprawy z tego co się stało, co się dzieje i co ma się wydarzyć. Chciała pogłaskać go po głowie. I wtedy po raz kolejny zdała sobie sprawę jak bardzo niemożliwe są jej pragnienia.


Niewidzące nic oczy skierował w bliżej nieokreślony punkt na suficie. Wspominał swój pobyt w laboratorium FBI. Zdawał sobie sprawę, że to było potworne, ale... Przechodził już gorsze rzeczy. Na szczęście ten ból dobiegał już końca. Ona tu przyjdzie. Tego mógł być pewien. Znał ją przecież tak dobrze.


Kiedy dołączyła do reszty nagle zamilkli i spojrzeli na nią.

— Czas ułożyć plan.- powiedziała.

— Już to chyba zrobiłaś.- bardziej stwierdził niż zapytał Kal.

— Nie do końca, ale wiem od czego zaczniemy.

— To już coś.- zauważyła Leni.

— Jego dom.

— Myślisz, że nadal tam jest?- niedowierzał Michael.

— Nie, ale przeszukanie go może nam pomóc.

— Mógł zatrzeć wszystkie ślady.- wtrącił Max.

— Nie, nie wszystkie.- nawet na niego nie spojrzała.

— To znaczy?

— Chce żebym ich znalazła.

— Dobra więc idziemy do jego domu?- przerwała ciszę Leni.

— Ty idziesz do Kevina. Powiadomisz go o wszystkim.

— Odesłał swoich ludzi.

— Trudno. Taki mały oddział i tak by nie wystarczał.

— Ale ten Ian o ile dobrze zrozumiałam ma tylko ducha.

— Tak, ale my mamy na karku kilkudziesięciu Skórów i być może samego Kivara. Na pewno zauważą, że coś się święci. Po wybuchu bez wątpienia stali się czujniejsi.

— Nie możemy umieścić naszej armii w Roswell.

— Niech Kevin i Rwela znajdą coś za miastem.

— To wszystko?

— Zadzwonię jak tylko coś znajdziemy. Będziesz wiedziała gdzie nas szukać.
Chwilę później Leni wyszła.

— To idziemy?- upewnił się Kal.

— Tak, ale w inne strony. Ty i Derila powiadomicie Selmę. Ma obserwować wszystko pod naszą nieobecność. Niech utrzymuje stały kontakt z Rwelą i w razie potrzeby ma pomóc Kevinowi.

— Zamiast monarchii dyktatura.- skwitował swoją wypowiedź uśmiechem i wyszedł. Za nim Derila.

— A dla nas plan przedstawia się następująco. Przeszukamy ten dom tak dokładnie, że potem nawet jego właściciel będzie go znał gorzej od nas.


W domu Iana. Wiele godzin później.

— Pięć butelek tabasco.- stwierdził Alex.

— Już cztery.- poprawiła go Maria, patrząc wymownie na Michaela.

— Mnóstwo zdjęć Liz, Maxa i Zacka.
Na potwierdzenie słów Isabel Alex wysypał przed nimi całą zawartość pewnego niezbyt małego pudła.

— W piwnicy jest jeszcze sporo takich.- dodał.

— Kilka kosmicznych przedmiotów bez bliżej określonego przeznaczenia.- Max rzucił swoje znaleziska na ziemię.

— Nie bardzo mu na nich zależało.- zauważyła Liz.

— To jakieś papiery z zakupu jakiegoś budynku dwa kilometry za miastem.- dołączył do nich Kaly.
Alex od razu sięgnął do plecaka po komputer. Chwilę później mieli już potrzebne informacje.


W mieszkaniu Kala.

— Kevin już się wszystkim zajął. Potrzebuje jeszcze trzech lub czterech godzin.- powiedziała Leni.

— Mamy stały kontakt z Centrum.- dodała Selma.

— Dobrze.- Liz nie wyglądała na specjalnie zadowoloną.

— Co dalej?- Kal przybrał rzeczowy ton.

— Pójdziemy tam. Nie będziemy czekać. Skórowie wprost przeciwnie. Postarają się najpierw rozeznać w sytuacji. To da nam czas.

— A ten cały Ian? Nie wiemy na co go stać. Nie powinniśmy tam tak po prostu wchodzić.

— A jak? Widziałeś plany. Tylko jedno wejście. Nie widzę sensu w dorabianiu następnego. Poza tym mamy przewagę liczebną.

— Zostaje duch.

— Zajmujemy się tylko żywymi. Umarłym i tak nie możemy już nic zrobić.
Nie mógł się z nią nie zgodzić.

— Jeszcze jakieś pytania?- Liz wiedziała, że ten plan nie jest doskonały, ale czuła, że to jedyne wyjście.- Pamiętajcie. Mamy ogromne szanse wrócić na śniadanie, ale to nie znaczy, że nikomu nic się nie stanie.

— To może już chodźmy zamiast tyle gadać.- Michael skierował się do wyjścia.


Stanęli przed wejściem.

— Nie macie wrażenia, że ktoś nas obserwuje.- spytała cicho Maria.

— Tylko tych czterdziestu Skórów, których za sobą przyprowadziliśmy.- Kal miał złe przeczucia.

— Więc nie ma odwrotu.- zauważył Alex.

— Wchodzimy.- powiedziała Liz.
I weszli. W pomieszczeniu było ciemno i trochę chłodno. Poruszali się po omacku dopóki nie zapaliło się światło. Drzwi za nimi zamknęły się z trzaskiem. Po drugiej stronie pomieszczenia, kilka metrów od nich stał Ian.

— Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tylu gości.-powiedział.- Trudno.
Chwilę później niewyobrażalna siła pchnęła ich na ścianę. Nie upadli jednak na ziemię jak się spodziewali. Czuli się jakby zostali przyklejeni do ściany. Ich stopy znajdowały się zaledwie kilka centymetrów nad ziemią.


Kevin wszedł do mieszkania Kala.

— Czy twoje urządzenia ich wykrywają?- spytał Selmy.

— Nie. To wygląda tak jakby kilkanaście minut temu rozpłynęli się w powietrzu.

— Albo jakby budynek do którego weszli...- głośno się zastanawiał.

— To bardzo rzadki materiał. Nawet w naszym układzie.

— Kim jest u diabła ten facet?

— Skórów jest coraz więcej. Poruszają się jakby nie wiedzieli co robić.

— To znaczy, że Kivara tu nie ma.

— Ale jeśli go powiadomili to może się zjawić.

— Tylko tego nam brakuje.


Koniec części osiemnastej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część