Cz. – 14
Do Czytelnika!
Mam wielką prośbę...
Czy ktoś mógłby mi przesłać na mail kubiakanita@wp.pl Chodzi mi o DOKŁADNY dialog między Liz &Maria i w ogóle wiecie 1 Odcinek (Basted?) Z momentu przed strzelaniną.
1 seria... (Umizgi Maxa do Liz ˇ)
Oczywiście, jeśli chcecie. Będę wdzięczna do końca życia!
Anita.
Wszystko w tym opowiadaniu jest możliwe!
Być może "pożyczę" sobie coś z filmu "Matrix Rewolucje"
—----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A TERAZ WRÓĆMY DO OPOWIADANIA:
—----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
— A nie powinnaś raczej krzyknąć czegoś w stylu "na Antar"? – Zakpił Kane by przerwać przedłużające się milczenie.
— Och, przestań! – Westchnęła Em – Nie możesz nigdy zawiązać swego języka! Tylko gadasz i gadasz! – Warknęła.
— Będziesz cicho – Spojrzał na nią groźnie, ale dziewczyna widziała w jego oczach przekorne błyski. Postanowiła, że nie będzie cicho. Kąciki ust jej zadrgały.
— Nie, nie będę cicho! – Powiedziała to dużym przekonaniem i pełna nadziei, że udało się jej go zażyć.
— Będziesz cicho – Mrukną chłopak i przyciągną ją do siebie namiętnie całując. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję pragnąc zostać w jego ramionach do końca życia. Owładnęła nią fala gorąca, która zaczęła się kumulować na dole. Zarumieniła się, ale nie oderwała się od ukochanego.
— Litości! – Mrukną Kilan – Hej gołąbki czas się skończył idziemy! – Krzykną do pary, co nie wiele pomogło. Pokręcił bezradnie głową. Silva zacisnęła mocniej rękę i uśmiechnęła się miło. Ale zrobiła to tak, że sam miał wielką ochotę się na rzucić i nigdy nie wypuścić! Poczuł, że od grzesznych myśli ma stanowczo za ciasno w spodniach. Cholera! Koniecznie musi to jakoś zamaskować!
Nieświadomie z pomocą przyszła mu Tara. Nie bawiła się w żadne przystawanie. Po prostu znikła za rogiem. Lex śmiał się z nieszczęśników i nie zauważył niczego. Do porządku przywołał ich głos Tary. Słyszało się w nim zdziwienie.
— Hej! Tutaj coś jest! Ale co to? – I cisza
Pobiegli zaniepokojeni do końca korytarza. Kiedy wyskoczyli zza rogu wszyscy jak jeden mąż oniemieli.
—, Jakim cudem! – Zdziwiła się Neraja.
— Przecież...
— My jesteś my na powierzchni! Ale jak! – Krzyknęła Silva zawracając się w stronę Cirith, która stała na uboczu u i spokojnie się rozglądała. Na jej twarzy nie było widać zdziwienia. Zagotowało się w Silvie.
— Wiedziałam, ale dopiero tuż przed otwarciem wrót! Nie rozumiem, dlaczego to miejsce wybrali. I kto je wybrał! Naprawdę! – Odpowiedziała
A to było prawdą. Znajdowali się w Cosmodromie. Stali jak wmurowani w ziemię. I rozglądali się. Wiele z tego, co się tutaj znajdowało skruszało pod wpływem wieków.
Były wyraźne ślady bytności ludzi, ale sporo rzeczy było niezrozumiałych dla przybyłych. N przykład resztki manekina kosmity i inne.
Rozglądali się ciekawie. Silva podeszła do schodów. Sączyło się stamtąd światło dzienne. Dawno nie widziała słońca choćby było nim to ziemskie. Złapała za poręcz...
~Błysk~
Na schodach stoi troje ludzi...
To królewska Czwórka, ale bez króla!
I ku zdumieniu Silvy chwilę później przed nimi stanęły Drugie takie same osoby również w innym wyglądzie..
Stały tam Neraja, Tara, Kane razy dwa, widziała parę zamazanych postaci, ale nie potrafiła powiedzieć, kto jest, kim.
~Błysk~
Widzenie się skończyło. Dziewczyna natychmiast oderwała rękę od poręczy. Nie widziały się jej następne nie zrozumiałe wizje. Ale zastanawiała się nad tym. I nadal nie rozumiała. Kilan spojrzał na nią zaniepokojony tym gwałtownym ruchem. Podszedł i dotkną jej ręki.
—, Co się dzieje?! – Spytał łagodnie
— Ja widziałam... Widziałam Królewską Trójkę, ale bez króla! Jak to możliwe? Dlaczego ich była po dwoje zupełnie się od siebie różniących? – Zadawała kolejne pytania z szybkością karabinu.
—, Bo to były hybrydy.... – Odezwała się Tara
— Hy... Co? Nie rozumiem! – Silva spojrzała na dziewczynę
— Znaczy kopie tych samych osób. Bo widzisz... – W wielkim skrócie Silva dowiedziała się, o co chodzi w tym wszystkim. I była bardzo zdumiona.
Em wraz Nerają przestały słuchać. Weszły ostrożnie na schody unikając dotykania poręczy. Po tym, co przeżyła Silva...
Weszły. Neraja zauważyła dziurę w kształcie kulki wielkości malutkiej piłeczki. Ciekawa była, od czego to. Ostrożnie podeszły do framugi z resztką drzwi. Widniał tu ślad strzału czyścicieli.
—, Więc oni uciekali – Mruknęła Em
— Tak...
I dziewczyny wróciły do reszty by powiadomić o swym odkryciu. Z ukrycia wyszedł jakiś przystojny mężczyzna. Neraja najpierw uniosła brwi i westchnęła z zachwytu, ale zaraz potem wyciągnęła dłoń by się bronić. Owy mężczyzna tylko się do niej uśmiechną. Rany ależ Boski! Pomyślała.
— Ależ Nerajo to ja Ruto! – Powiedziało owe cudo
—, Ale jak, jak?..
— też mamy ludzka postać – jago uśmiech się poszerzył jeszcze bardziej?
Zander zaniepokoił się tym? Natychmiast podszedł do nich i zaborczym ruchem objął dziewczynę zaznaczając tym samym, do kogo ona należy.
Neraja Uśmiechnęła się w duchu. Zadziałało. Położyła swoją głowę na ramieniu i zamruczała zmysłowo.
W tym momencie Zander poczuł się najszczęśliwszym facetem we wszechświecie. Ruto wyraźnie był niepocieszony. Młodzi to zauważyli.
Zaniepokoiło to oboje.
Ale nie wyrzekli słowa. Po odpoczynku znów się rozeszli w różne strony. Dotarli także do hermetycznie zamkniętego pomieszczenia. Okazało się, że to doskonale zachowane archiwum. Z dwudziestego pierwszego wieku! Tak dawno?
Chłopcy chętnie zaczęli tu buszować. Było trochę rzeczy tajemniczych i trochę objaśnionych. Na czerwono opisany był "Pentagon", czyli pięcioramienna gwiazda, która po uruchomieniu zatrzymywała moce kosmitów.
Żadne z ludzi tego nie dotknęło. Zajęli się zapiskami i czymś, co mogłoby im wyjaśnić gdzie są. Natomiast dziewczęta odważnie zbliżyły się do wyjścia wypatrując wszelakiego niebezpieczeństwa. Wyjrzały ostrożnie ze środka. Pusto. Prawie. Wszędzie było widać zniszczone domy i całą masę śmieci. Rozejrzały się i szybkim krokiem zaczęły przemierzać ulicę. Przeszły jedynie na drugą stronę, bo Silva przekonana była, że gdzieś widziała już ten budynek. Nie słychać było czyścicieli. Cicho przechodząc zobaczyły zachowane fragmenty stolików i siedzeń. Oraz zdięcia!
Tara podeszła do jednego z nich ciekawie się przyglądając. Była tam kobieta, która wyglądała niemal tak samo jak Tara tylko, że miała krótkie włosy z fioletowymi pasemkami....
—, Więc po tobie odziedziczyłam wygląd – Mruknęła
— Jak myślisz, kto to jest? – Usłyszała głos Silvy
— Sarena, jedna z hybryd, jedyna, która pozostała przy życiu...
— A co się stało?
— Szczerzę mówiąc nie mam pojęcia – odparła Tara a jej wzrok padł na schody prowadzące gdzieś do góry. Ruszyła w tamtą stronę. A Silva za nią.
Dziewczyna w odruchu przejechała ręką po zniszczonym blacie chyba stołu
~Błysk~
Silva patrzała na Emmę...
Nie to ktoś inny... Dziewczyna z krótkimi włosami uśmiecha się do niej i odchodzi
Słyszy huk...
Robi się jej ciemno przed oczyma...
Czuje ból z prawej strony
Nagle...
Miliony gwiazd...
Mała dziewczynka... Wysiadająca z czegoś, dorosła
Potem twarz Kilana.... Nie Maxa Evansa!
Tuż nad nią... Coś mówi...
Ona nie rozumie....
A potem ciemność...
~Błysk~
Tara potrząsała nią od kilku minut. Nic. Co się z nią dzisiaj dzieje? Przecież czuła się dobrze!
Dziewczyna z trudem otwarła oczy. I z oczu popłynęły jej łzy. Tara uniosła w zdziwieniu brwi. Co się do cholery dzieje? Miała już tych tajemnic po dziurki w nosie.
Silva usiadła
— Widziałam coś dziwnego! Nie rozumiem, Max...
—, Co?
— Widziałam Maxa! – krzyknęła.
Bolała ją głowa, była zmęczona i chciała wracać na Antar. Miała już dość. Do tego te wizje! Zgroza. Rozpłakała się na dobre. Neraja usiadła przy dziewczynie. Również to wszystko ją męczyło. Ale co zrobić? Przytuliła ją.
Tymczasem chłopcy również weszli do kafejki. I zaczęli się panoszyć w całym domu. Nawiasem mówiąc zastanawiali się jakim cudem coś takiego przetrwało. I nie wiedzieli za bardzo, do kogo to należy.
Tara weszła do jakiegoś pokoju. Drzwi już dawno się rozleciały. Jak ich dotknęła to zamieniły się w proch? Z ociąganiem weszła do środka. Pokuj był pokryty warstwą kurzu i czego tylko sobie można wyobrazić. Trzaskała jakaś deska. Tara spojrzała w tamtą stronę. Kiedyś musiało być tu okno? Zastanawiała się. Podeszła i wyszła na balkon. Spojrzała na ścianę i dech jej zaparło w piersi.
Widziała serce w nim inicjały – M.E + L.P – Słynne inicjały pierwszej czwórki. Były bardzo wyraźne. Wpatrywała się w nie jak urzeczona. Wtedy Max musiał być szaleńczo zakochany w Liz zdobywając się na taki czyn wiedząc, iż ma tylu wrogów, którzy w każdej chwili mogli go zabić. A on zajmował się miłością. Ależ to romantyczne! Westchnęła.
Już miała się odwrócić, kiedy jej wzrok przyciągną jakiś błysk. Podeszła do szpary w ścianie. Ostrożnie włożyła tam rękę. Dotknęła czegoś zimnego. Kiedy to wyciągnęła do światła okazało się, że to medalion z dziwnym znakiem? Zmarszczyła brwi. Spojrzała w stronę dziury. I sięgnęła jeszcze raz. Następne w kolejności były cztery grube zeszyty. I jeszcze coś metalowego i zimnego. Było ciężkie. Spojrzała na znalezisko i krzyknęła. KSIĘGA PRZEZNACZENIA.
—, Co się dzieje?! – Pojawili się niemal wszyscy
— To... To! – Wskazała na księgę i zeszyty
Stali jak oniemiali. Najsłynniejsze rzeczy znalazły się w ich posiadaniu. Niewiarygodne.
Ruto uśmiechną się lekko. Najgorsza robota za nim. Teraz trzeba tylko zawiadomić pana i wreszcie wróci na Abdorę spokojny, bogaty i szczęśliwy. Będzie żył! Spodobała się mu ta myśl. Nikt nie zauważy, że wyjdzie. Zaraz wróci. A potem...
GDZIEŚ W KOSMOSIE – Statek Ungola I
Wielka odziany w czerń postać zasiadała na tronie. Ten ktoś był wyraźnie znudzony. Ba! Zniecierpliwiony i potwornie zły. Ungol I. Który w straszliwy sposób doszedł do władzy na planecie Antar?
— Panie? – Pojawił się jego zaufany sługa bijąc czołem o podłogę
— Słucha Baklo? – Zapytał zimny głos, od, którego przechodziły ciarki
— Dostaliśmy meldunek, od abdorańczyka, że księżniczka Silvariena znalazła Książkę i o ile dobrze zrozumiałem coś o nazwie pamiętnik... Nie wiem, co chodzi
— Wspomnienia spisywane na papier! Głupcze!
— Tak Panie! – Głowa sługi znów znalazła się przy ziemi i chwilę później znikną.
Ungol wykrzywił swe straszne oblicze czymś, co można by uznać za uśmiech. Nareszcie! Silmarillion jest mój! Pomyślał
— Lecimy na Ziemię! – Rykną
Ciąg. Dalszy. Na pewno. Nastąpi.