_liz

Etoile (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Dziewczyna wpatrywała się w świat za szybką, który szybko migał jej przed oczami. Jechali znów do innego miasta. No, nie znów, ale jechali. Brunetka zerknęła na chwilę na swoich rodziców, którzy siedzieli z przodu. Ona i jej siostra siedziały z tyłu. Nie narzekała na ścisk. Samochód był pojemny i wygodny, a one obie chude. Maria usiłowała nałożyć równo lakier na paznokcie nucąc pod nosem jakąś piosenkę All Saints, zespołu na widok którego ona sama dostawała konwulsji. Ale nie jej siostra. Ona lubiła ten typ muzyki, jak to Maria. Bolondyneczka wydawała się być najbardziej zadowolona z nich dwóch. Wyjeżdżali z tego małego miasteczka, w którym się dusiły. Roswell to zdecydowanie okropne miasteczko. Nie dosyć, ze każdy każdego zna, wszyscy wierzą w istnienie kosmitów. Ona sama miała o tym inne zdanie. W szkole było jak było. Miały mnóstwo przyjaciół, nie narzekały, były normalnymi nastolatkami. No, kto był normalny ten był, a kto nie, ten nie. Ona czuła się zawsze inaczej, ciągle samotna. I choćby nie wiadomo ilu miała znajomych, to czegoś jej brakowało. Wiedziała czego, a raczej kogo. Brunetka uśmiechnęła się sama do siebie. Jak to możliwe, że pięcioletnia dziewczynka tak mocno potrafi kochać i ta szczeniacka miłość pozostanie w niej przez tyle lat? Trzynaście dokładniej. Dziewczyna wróciła spojrzeniem za okno, gdzie krajobraz przemykał jej przed oczami. A teraz przeprowadzali się do większego miasta, daleko od Roswell, do nowego miejsca, choć dla niej do starego, tam gdzie wszystko się zaczęło... do Nowego Yorku. Dziewczyna wetknęła słuchawki od walkmana w uszy i przymknęła oczy. Zwiększyła głośność, chcąc zakłócić śpiewy siostry. Wolała wtopić się w dźwięki "The One". Otworzyła oczy dopiero, gdy do jej uszu dobiegł głos Marii, która najwyraźniej sądziła, że siostra śpi. Ale ona wszystko słyszała i poruszyła się dopiero w pewnym momencie. Kiedy rozmowa Marii i mamy zeszła na temat brunetki.

— Śpi? – ciepły głos Nancy Parker dobiegł uszu dziewczyny

— Tak. – powiedziała Maria – Pewnie śni o swoim ukochanym.

— O Kylu? – zapytała niepewnie kobieta

— Coś ty mamo. – zaśmiała się blondynka – Valenti to było chyba z nudów. Przecież nasza mała Lizzy ma swojego ukochanego.

— Nie nazywaj mnie Lizzy. – powiedziała chłodno brunetka
Maria spojrzała na nią z otwartymi ustami. Po pierwsze sądziła, że siostra śpi, a po drugie nawet jeżeli nie spała, to przez te słuchawki nie powinna nic słyszeć. Liz za każdym razem potrafiła ją zaskoczyć czymś nowym. Uśmiechnęła się, pokręciła głową, wepchnęła sobie do buzi żelkę i dodała:

— Sorry Liz. – podkreśliła jej imię

— Taa... – westchnęła brunetka i uniosła się na siedzeniu, poprawiając wymięta bluzkę – Nie macie co robić, tylko mnie obgadywać?

— Liz Parker zawsze czujna. – zaśmiał się pan Parker i zerknął we wsteczne lusterko, aby mrugnąć do swojej córki
Liz uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zawsze bardziej wolała przebywać w otoczeniu ojca niż matki. Jakoś tak dziwnie się przy niej czuła. Może dlatego, że uważała siebie za odpowiedzialną i dojrzałą a mama ciągle skakała wokół niej i traktowała ją jak jakieś chorowite pisklę. Tylko Jeff Parker potrafił dać jej swobodę i jednocześnie odpowiednio się z nią dogadać. Za to Maria miała na odwrót. Jakby wstydziła się z ojcem rozmawiać, za to nie mogła puścić spódnicy mamy. Lubiła w szczególności rozmawiać z mama i opowiadać jej wszystkie ploteczki. Dlatego Liz musiała być czujna, żeby za dużo czasem nie powiedziała. Ale teraz wiedziała, że mama ani Maria nie odpuszczą. Postanowiła po prostu to zignorować. A niech sobie gadają.

— Więc co to za chłopiec? – zapytała Nancy Parker – Znam go?

— Nie. – Maria wyjaśniła – Żadna z nas go nie zna. To chłopiec z sierocińca.

— Aha. – kobieta wydobywała z siebie sylabę, usiłując najwyraźniej coś sobie przypomnieć – To ten chłopiec, z którym się wtedy żegnałaś?
Liz przytaknęła i wbiła wzrok w siedzenie przed nią. W pamięci powrócił jej obraz tamtego deszczowego wieczoru, kiedy ich rozdzielili. Dłonią sięgnęła do szyi, aby sprawdzić, czy rzemyk wciąż jest. Miała ten nawyk od zawsze. Potrafiła kilka razy dziennie sięgać i sprawdzać czy rzemyk i wisiorek są na swoim miejscu. Tylko to jej po nim pozostało. Tymczasem Maria powiedziała z pewnym rozbawieniem, ale jednocześnie jakby rozmarzeniem:

— Tak. Bo Liz to jego etoile.

— Naprawdę? – kobieta uśmiechnęła się i spojrzała na drugą córkę
Wzrok Liz wciąż utkwiony był w siedzeniu. Pochyliła głowę i nie miała najmniejszej ochoty na konwersację na ten temat. Miała za to ogromną ochotę na walnięcie siostry i wybicie jej z głowy tego wszystkiego. Po co ona to jej w ogóle mówiła? No w końcu była jej siostrą, ale teraz zaczęła tego żałować. Kiedy pan Parker powiedział, że już dojeżdżają do Nowego Yorku, serce Liz stanęło w miejscu a potem zaczęło nagle łomotać bardzo przyspieszonym tempem. Nowy York – tu się urodziła, tu spędziła pierwsze pięć lat, tu poznała jego i się z nim rozstała. W umyśle zaczęła jej się kołatać jedna myśl: A jeżeli on jeszcze tu jest? Właśnie. A jeśli on jeszcze mieszka w Nowym Yorku. 'I co z tego?' pomyślała sobie 'Na pewno zapomniał o mnie, ma nową dziewczynę. Przecież mieliśmy wtedy zaledwie po pięć lat. Poza tym w tak dużym mieście mogę go nigdy nie spotkać.' Samochód gwałtownie się zatrzymał z piskiem opon. Liz podniosła głowę, słysząc jak z zewnątrz ktoś drze się na jej ojca, żeby uważał jak jeździ. Przed oczami mignęły jej bojówki i czarna koszulka z naszywką Metallicy. Westchnęła. Oto była w nowym Yorku.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część