_liz

Etoile (11)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Dziewczyna przemierzała ulice nerwowo, wciąż się rozglądając. Nigdzie go nie było. Szukała wszędzie, gdzie zawsze się szwendał. Nic. Pozostało tylko jedno miejsce, gdzie mógł być. Był u niej. 'Cholera gdzie ta pieprzona Gwiazda mieszka?!' Nic jej nie przychodziło do głowy, aż... Stanęła w miejscu i zacisnęła powieki. Ciemność, kilka gwiazd, galaktyka. Jest. Była w umyśle Ratha, szukając wskazówek. Park – nie. Kanały – nie. Uliczka – nie. Pizzeria – nie. Niewielka alejka – zaraz... Kamieniczka – tak! Loonie otworzyła oczy i pobiegła w stronę kilku alejek, które przecinały odległy punkt parku. Przebiegła przez nie i skręciła w stronę wąskiej alejki obsadzonej klonami. Jest kamieniczka.
* * *
Bez pukania, bez używania mocy, weszła do środka i zapaliła światło. Zauważyła otwarte na oścież drzwi. Weszła. Rath spał razem z Liz na łóżku. I może nie zdziwiłoby to Loonie, bo już z niejedną dziewczyną widziała go w takiej sytuacji, ale zazwyczaj oboje byli wtedy nadzy. Tymczasem ani on ani jego mała brunetka nie pozbyli się z siebie ani jednego ciuchu. Dziewczyna ze zdumieniem przystanęła i zlustrowała ich ciała. Potem uprzytomniła sobie, że nie ma na to czasu. Ostrym szarpnięciem za włosy obudziła Ratha. I nim ten zaczął się na nią wydzierać, powiedziała groźnym tonem:

— Zan chce zabić Liz.
Usta chłopaka momentalnie się zamknęły. Przed oczami przeleciało mu całe życie, włącznie z ostatnimi scenkami w wykonaniu Zana. Mało prawdopodobne było to, aby Loonie kłamała. Pobladłym uśmiechem wyraził coś na kształt podziękowania do Loonie i obrócił się, aby obudzić Liz. Szturchnął ją, ale nie zareagowała. Mocniej, też nic. Z paniką w oczach zaczął przywoływać jej imię. Loonie obeszła łóżko i wyjrzała za okno. Na schodach przeciwpożarowych zauważyła fiolkę. Podniosła ją i uważnie się przyjrzała. Odkręciła i delikatnie powąchała, co wzbudziło w niej kwaśną minę pomieszaną z niedowierzaniem. Zamknęła oczy. Zan – ten pokój – Liz – fiolka. Błyskawicznie chwyciła Ratha za ramię i podała mu ślad, po Zanie. Powiedziała grobowym tonem:

— Zan już tu był. To Aldeus.

— Aldeus? – Rath powtórzył sam do siebie. Doskonale wiedział czym była ta substancja. Trucizna z Antaru, bardzo łatwo dostępna i tutaj na Ziemi. Wiedział też, że skoro to Aldeus to... – Ma odtrutkę!

— Musisz znaleźć Zana. – powiedziała Loonie, jednocześnie sięgając po słuchawkę telefonu stojącego na stoliku obok łóżka – Ja dzwonie na pogotowie.
Rath przytaknął i nim Loonie zdołała wykręcić numer pogotowia, on już był na dole i biegł w stronę kanałów. Wiedział, że tam go znajdzie. A jak go znajdzie, to go zabije.
* * *

— Wszystko załatwione – powiedział Zan tryumfalnym tonem

— Dobrze. – głos małego chłopca wydawał się być niezwykle zimny – Musimy się pospieszyć, Kivar coś podejrzewa.

— Nie ma na co czekać. – mruknął Zan

— A Loonie? – różowowłosa dziewczyna, trzymająca kurczowo rękę Zana wydawała się być niepewna całej sytuacji

— Chrzanić Loonie. – powiedział Zan i skierował się w stronę wyjścia
I wtedy na jego drodze pojawiła się ogromna postać emanująca gniewem. Rath. Zan zmrużył oczy i udawał zaskoczonego. Nie zdołał jednak z siebie nic wydobyć, bo pięść chłopaka wylądowała pod jego żebrami. Kolejny cios uderzył ponownie w szczękę. Nim Zan zdołał podnieść się z podłogi, Rath warknął:

— Dawaj odtrutkę pieprzony zdrajco!
Ale w odpowiedzi otrzymał jedynie szyderczy śmiech. Tego było za wiele. Rozpostarta dłoń Ratha uniosła się i ciało pobitego uderzyło z impetem o ścianę, co wywołało zrozpaczony krzyk Avy. Zan już miał ponownie uderzyć o jakiś przedmiot, kiedy ktoś skierował swoją moc przeciwko Rathowi. Upadł. Jego wzrok błyskawicznie przesunął się w stronę załomu w ścianie. Nicholas. Mały chłopiec z uniesioną ręką zbliżał się w jego stronę. I może doszłoby do ataku, gdyby niepozorne, dziecięce ciało kosmity nie uderzyło o przeciwną ścianę. Rath odwrócił głowę. Mężczyzna o stalowych, zimnych oczach stał w wejściu do kanału i z groźną miną spoglądał na zgromadzonych. Kivar. Jego dłoń wyciągnięta była w stronę Nicholasa. Zbliżył się w jego stronę, prawdopodobnie chcąc go zabić. Ale nie zauważył Zana, który znalazł w sobie dość siły aby się podnieść i chciał najwyraźniej zaatakować Kivara. Instynkt wziął górę nad Rathem. Jednym susem rzucił się na Zana, powalając go na ziemię. Kivar słysząc huk, odwrócił się i zauważył, jak Rath właśnie go ocalił. Powrócił spojrzeniem na postać skulonego chłopca, który bał się nawet unieść wzrok na niego. Pokręcił głowa z niesmakiem i powiedział:

— Mam cię dość gnojku. Czas zapłacić za zdradę.
Krzyk Nicholasa zmroził krew w żyłach Avy, która wciąż stała w miejscu trzęsąc się i nie wiedząc co robić. Kiedy Kivar obrócił się i w jej stronę, upadła na kolana i z płaczem zaczęła potrząsać głową. Mamrotała cos, ale nie można było zrozumieć co się dzieje. Kivar nawet nie mrugnął, gdy jej drobne ciałko osunęło się zimne na ziemię, pod wpływem jego mocy. Zdrada wobec niego była bardzo surowo karana – śmiercią. Zimne spojrzenie mężczyzny powróciło w drugą stronę, gdzie Rath i Zan wciąż mocowali się na podłodze. W pewnym momencie poturbowane ciało Zana z ogromną prędkością uderzyło o ścianę i zawisło w powietrzu. Rath podniósł się i zerknął na Kivara, który najwyraźniej miał zamiar i teraz odpłacić mu za chęć zamordowania go. I być może zrobiłby to, ale zmęczony i chłodny głos Ratha przerwał:

— Nie. – Kivar nie opuszczając dłoni spojrzał na niego, a Rath powiedział, unosząc swoją rękę – On jest mój.
Mężczyzna zmierzył wzrokiem chłopaka w bojówkach i przytaknął. Wyszedł z kanału bez szemrania, zostawiając ich dwóch sam na sam. Zan nawet nie był w stanie się podnieść, ani unieść ręki. Raz po raz jego ciało rzucane było w inne kąty pomieszczenia. A ostry głos Ratha rozbrzmiewał dokoła:

— Mam cię dość Zan. Zawsze uważałeś się za wyższego. Jedyne co miałeś wyżej to nos, bo bardziej zadartego chyba nie można mieć. Nie jesteś królem Zan, jesteś dupkiem. Powinienem cię był już zabić za samo poniżanie mnie i poniewieranie. – Zan uderzył plecami o kolejną ścianę – Ale jakoś się powstrzymałem. Ale tego, ze chciałeś zabić Liz, nigdy ci nie daruję. A teraz dawaj odtrutkę popaprańcu!
Ale Zan tylko uśmiechnął się z kpiną. Plunął krwią i wymamrotał, że nie ma odtrutki, że zniszczył ją zaraz po zdobyciu trucizny. I były to jego ostatnie słowa. Gniew w chłopaku był tak wielki, że kipiał z każda sekundą, a w tym momencie aż w nim zawrzało. Jasne światło rozbłysło w kanale, a Zan osunął się na ziemię martwy.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część