agu84

Mroki Przeszłości (8)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Mroki Przeszlosci 8


"Of all things I've believed in
I just want to get it over with
Tears form behind my eyes
But I do not cry
Counting the days that pass me by

I've been searching deep down in my soul
Words that I'm hearing
Are starting to get old
It feels like I'm staring all over again
The last three years were just pretend
And I said,

Goodbye to you
Goodbye to everything I thought I knew
You were the one I loved
The one thing that I tried to hold on."


— Co do cholery robisz?!! – Jakiemus facetowi wyraznie nie podobalo sie, ze Lucas przepycha sie obok niego. Pokazal ze chlopakiem palec, jednak ten juz tego nie zobaczyl. Zbyt byl zajety pogonia za Soph.

"Co do diabla moglo sie stac?.." Mina jego kolezanki nie wrózyla niczego dobrego. Luke nie zwracal nawet uwagi na krzyki i pytania reszty paczki. Wiedzial, ze Soph jak nigdy potrzebuje pomocy. Zawsze mógl to wyczuc. Chlodna noc owiala jego rozgrzane cialo, gdy wybiegl z klubu. Mial nadzieje, ze Soph skierowala sie na parking. Raczej nie odjechala daleko, bo kluczyki od wozy spoczywaly gleboko w kieszeni jego spodni. W pewnym momencie mignela mu przed oczami jakas para. Dopiero po chwili rozpoznal w nich Sophie i punka z poprzedniego wieczora. Wsiadali wlasnie do samochodu. Luke za wszelka cene chcial powstrzymac kolezanke, zaczal wolac jej imie jednak ona go nie slyszala. Zaczal biec za autem, jednak nic to nie dalo. Ostatnia rzecza, jaka zobaczyl byly tylne swiatla toyoty wyjezdzajacej z parkingu.

— Hej, Luke, co do licha z toba. Gnales jakby cie co najmniej wszyscy diabli gonili? – Collin klapnela kolege w ramie.

— Co wyscie wariatki znowu wykombiowaly?! – Lucas krzyknal na dziewczyne, oskarzenie widoczne w jego oczach. – Wiesz, ze Sophie wlasnie odjechala z tym punkiem?! Wiesz cos o tym?!

— O cholera, chyba zartujesz??? – Obawa byla wyraznie slyszalna w glosie Collin.

— Hej, ludziska, co sie stalo? – Maria, Max i Kyle zblizali sie w ich kierunku.

— Nasza kumpela chyba zwariowala, wlasnie widzialem jak wsiada do samochodu i odjezdza z tym punkiem, jak mu... – Slowa zastygly mu w gardle. Oto bowiem stanal przed nim punk, caly, z krwi i kosci.

Wszyscy zebrani odwrócili sie w strone Michaela.

— Ty... – Collin zaczela.

— Przeciez widzialem jak wsiadales do wozu z Soph. – Lucas zlustrowal twarze otaczajacych go osób. Nowi znajomi nie wygladali bynajmniej na zdziwionych cala ta sytuacja. – Co do diabla?

— Pozwól, ze ci wytlumacze, Kotus – Marii znudzilo sie czekanie na to, az Michael albo Max racza sie odezwac. – Ten tutaj to Michael, a gosc, który odjechal z wasza kumpela to Rath, dwie rózne osoby.

— Zaczeka, to znaczy, ze rano w restauracji wiedzieliscie, o kim mowie – miny nowych znajomych powiedzialy Collin, ze ma racje.

— Niestety – po raz pierwszy odezwal sie Michael – Rath równa sie klopoty. A Rath plus Lonnie...szkoda gadac. Tym razem wpakowalismy sie

— Zlotko, nawet nie wiesz jak bardzo – jak na komende wszyscy odwrócili sie w strone skad doszedl glos. Zaskoczenie zamarlo na ich rozwartych z wrazenia ustach. Ani Max, ani Michael, czy nawet Maria i Kyle nie spodziewali sie zobaczyc tu JEJ.

**

Muzyka grala glosno. Bardzo glosno. Wystarczajaco zeby zagluszyc niechciane mysli. A myslenia teraz nie potrzebowala. Liczyl sie tylko ten moment i te usta. Czula ich zar na szyi. Potegowaly goraco otoczenia. Przyszla tu sama, ale wiedziala, ze sama nie wyjdzie. Nie dzisiaj. Nie tej nocy. Skonczyla z samotnoscia. Jemu to zycia i tak nie wróci. I reszcie tez nie. Mogla dolaczyc do nich albo pieprzyc to. Pieprzyc przeszlosc i wszystko, co z nia zwiazane. Nie mogla znów sie poddac. Czula obrzydzenie na mysl, ze zrobila to juz tyle razy. Ale tak juz nie bedzie.

Jej cialo ruszalo sie w rytm muzyki. Przytulal ja do siebie mocno. Jego rece gladzily jej nogi i posladki. Czula jego muskularna klate przycisnieta do pleców. Jej puls przyspieszal z kazda sekunda. Tak dobrze bylo czuc te usta, te rece. Zauwazyla go juz jakis czas temu. Przed paroma dniami. Jednak wtedy za szybko zniknal. Z inna laska. Ale jej to nie przeszkadzalo. Tu nie chodzilo o uczucia, wiernosc. Liczyla sie tylko pasja i rozgrzana krew w zylach. Przyciagnal ja jeszcze mocniej, jego usta wpijaly sie w szyje, kark. Jego reka obejmowala talie, druga gladzila rozpalone cialo dziewczyny.

Czula sie wolna, tak cudownie wolna. Nie wazne, ze nawet nie znala jego imienia, ze jutro nawet nie bedzie o nim pamietac. Bo w tym momencie zadnego jutra nie bylo. Liczy sie teraz. Liczy sie tylko pozadanie, które w niej rozpalil. Nawet tlum ludzi nie mial znaczenia. Byly to tylko cienie, tlo tej nocy. O nich tez jutro zapomni. Poczula niecierpliwe rece chlopaka wslizgujace sie pod koszulke. Nie zeby czarna siateczka bardzo ja oslaniala. Jednak wiedziala, ze chlopak najchetniej rozerwalby delikatne sznureczki i ramiaczka czarnego staniczka spod spodu. Nie miala zamiaru mu zabraniac, jednak nie chciala tez, aby jej fantazje ziscily sie na srodku parkietu, wsród tlumu ludzi. Siegnela reka w tyl i zlapala chlopaka pod brode. Pociagnela go w strone wyjscia. Toalety zbyt smierdzialy, zeby sie dobrze bawic. Z poczatku oporny, gdy zorientowal sie w sytuacji, przyspieszyl kroku. Chlodne powietrze nocy owialo ich rozgrzane ciala. Parking byl pusty. Ludzie najwidoczniej nie mieli ochoty zabawic sie podczas takiej pogody. Ale tej dwójce to nie przeszkadzalo. Ich krew miala taka temperature, ze nawet lód by sie roztopil. Chlopak nie mógl oderwac od niej rak. Wiedziala, ze niedlugo juz wytrzyma. Krzyknela zaskoczona, kiedy podniósl ja w góre i posadzil na masce pobliskiego samochodu. Jego zglodniale usta odnalazly jej i niecierpliwy jezyk wdarl sie do miekkiego wnetrza. Zaplotla nogi dookola jego bioder. W tym momencie zalowala, ze wybrala seksowne skórzane spodnie, zamiast krótkiej spódniczki, na ten wieczór. Jego jeansy tez nie ulatwialy sprawy. Kiedy znów poczula jego rece pod bluzeczka, jej plecy wygiely sie w luk. Boze, jak dobrze bylo byc tu z nim. Jak dobrze bylo zatracic sie w chwili, uwolnic od wszystkich hamulców. Jej umysl byl w tej chwili pusty, liczylo sie tylko uczucie, jakie wzbudzaly w niej spragnione usta i rece. Nagle poczula cos dziwnego.

W jednym momencie przyjemnosc znikla, zastapiona przez strach. Dlawiacy strach, który blokowal wszystkie inne odczucia. Otworzyla oczy jednak cos bylo cholernie nie w porzadku. Gdzie podzial sie chlopak? I dlaczego tu bylo tak jasno i duszno. Nagle zorientowala sie, ze to nie jest juz zadupie gdzies w Kanadzie. To juz nawet nie jest Ziemia. Znów TU byla. W tym okropnym, martwym miescie. Kurz unosil sie w powietrzu, zagestniajac je do tego stopnia, ze nie byla w stanie napelnic pluc zyciodajnym gazem. Czula odór zniszczenia, zgnilizna wywolywala w niej odruchy wymiotne. W glebi duszy wiedziala, ze nie powinna, ale nie mogla sie powstrzymac przed nienawidzeniem tego miejsca. Nienawisc wypelniala najglebsze zakamarki jej serca. To tutaj wszystko sie zaczelo, a potem tragicznie zakonczylo. A przynajmniej jeszcze do niedawna wierzyla, ze to byl koniec. To, ze znów tu byla, to zly znak. Znak nadchodzacej katastrofy. Jednak bezruch, który panowal w tym miejscu pozwolil zrodzic sie nadziei. Gdy juz myslala, ze nic wiecej nie nastapi zobaczyla JA.

Stala tam posród ruin i rozkladajacych sie trupów. Stala u wrót kosciola, najswietszego miejsca. Teraz jednak juz nie bylo swiete. Teraz pozostalo tylko przeklete cmentarzysko. Stala tam i patrzyla jak cien, jeden z mroków przeszlosci gnebiacych twoje sny, wywolujacych koszmary. Do tej pory tylko tym byla, cieniem dawnej swietnosci, nie majacym juz wplywu na swiat. Upadly aniol. Dziewczyna zorientowala sie, ze zjawa cos mówi. Wiatr swiszczacy wsród kamieni i kurzu zagluszal jej slowa, jednak dziewczyna rozumiala, o co chodzi. Wiedziala. Tak jak dawno temu, w innym zyciu, tak i teraz tylko przebudzenie "Tej, Która Niesie Zaglade" moglo wywolac wizje. Strzezcie sie ludy, bo oto nadchodzi smierc i zniszczenie. Strzezcie sie i módlcie, bo wasze usze nie zaznaja spokoju. JEJ reka dosiegnie kazdego.

**

Dziewczyn ocknela sie nagle, skulona przed maska samochodu. Z poczatku nie pamietala, co sie stalo, gdzie sie znajdowala. Wciaz miala przed oczami ruiny i zwloki, a posród nich Smierc. Dopiero po chwili rozpoznala miejsce. Rozgladnela sie za chlopakiem. Stal kilka kroków dalej, tylem do niej, oparty o maske pobliskiego wozu. Podeszla do niego z zamiarem wyjasnienia, jednak to, co zobaczyla przerazilo ja do tego stopnia, ze ledwo powstrzymala krzyk. Twarz mezczyzny ociekala krwia. Jego policzki byly rozorane do zywego miesa, jakby po starciu z dzikim zwierzem. "Co do cholery?.." kiedy podnosila dlon do jego twarzy spojrzala na swoje palce. Pod paznokciami miala resztki jego skory i krew. "Boze..." w tym momencie spojrzal na nia, jego wzrok pusty, wyprany z wszelkich emocji. "Martwy..." przemknelo jej przez glowe. Jednak chlopak nie byl martwy. Odwrócil sie od niej i po prostu odszedl. Nie wiedzac, co innego moglaby zrobic, dziewczyna wsiadla do samochodu i odjechala. W jej glowie klebilo sie tylko jedno pytanie. Gdzie odrodzila sie Nemezis, i jak ja odnalezc i powstrzymac?

**

Nie chciala tu byc. Owszem lubila kluby i taka atmosfere, jednak nie w takich okolicznosciach. Mimo wszystko mysl, ze oni tu sa, ze znów ich zobaczy nie byla niemila. Wiedzial, ze tylko oni, nieswiadomie, mogli wywolac przebudzenie. Miala nadzieje, ze jeszcze nie jest za pózno, ze jeszcze zdola odwrócic proces. Jesli nie, bedzie musiala ja po prostu zabic. Okrutne, lecz prawdziwe. Nie dopusci do kolejnej zaglady. W pewnym momencie, gdzies z boku mignela jej znajoma twarz. "Ona tutaj? No to zaczyna byc ciekawie." Postanowila ja na razie posledzic, moze doprowadzi ja do reszty. Nie bedzie latwo przekonac ich do zabicia "niewinnego czlowieka", bedzie musiala spróbowac. W tym przypadku cel uswieca srodki. Obawiala sie, ze jej wlasna moc ni wystarczy, aby powstrzymac Apokalipse.
Juz miala zmieszac sie z tlumem, kiedy sledzona dziewczyna niespodziewanie odwrócila sie.

— Ty... – Liz nie mogla uwierzyc wlasnym oczom. – Co ty tutaj robisz?

— Tym razem wpakowaliscie sie w niezle gówno, i tak latwo nie uda wam sie wygrzebac. Bedziecie potrzebowac mojej pomocy. Zaprowadz mnie do reszty.

**

Max, Michael, Maria i Kyle stali z szeroko rozwartymi ustami i oczami jak latajace spodki gapiac sie na zgrabna, drobna blondynke. Nie mogli uwierzyc jak bardzo teraz przypominala Tess. Pozostalo w niej duzo z punka, ale kolczyki gdzies znikly, a wlosy miala dluzsze i jednego koloru. Wygladala jak Tess po powrocie na Ziemie.

— Co wyscie najlepszego zrobili? Tym razem moze nie udac sie uratowac Ziemi bez poswiecania ofiar. To cos wiecej niz armia Skorow. Zarty sie skonczyly.

— O co ci do diabla chodzi Ava? Po co tu przyjechalas? Gdzie sa Lonnie i Rath? – Michael zasypal dziewczyne gradem pytan.

— Nie zaczynaj ze mna chloptasiu, bo t wszystko twoja wina. Znowu narozrabiales.






Poprzednia część Wersja do czytania Następna część