agu84

Mroki Przeszłości (6)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Na wstepie: wielkie sorki, ze tyle trwalo pisanie nastepnych czesci. W zwiazku z nawalem pracy na uczelni i w aktualnej robocie, moja wena twórcza zastrajkowala. A nie chcialam pisac jakiegos chlamu na szybko. Poza tym obecnie mój windows jest po angielsku i nie mam czcionek polskich, dlatego w tekscie sa bledy. Mam nadzieje ze mi to wybaczycie :-D. Dosc nudzenia. Milego czytania.


Mroki Przeszlosci 6


"A hundred days had made me older since the last time that I saw your pretty face
A thousand lights had made me colder and I don't think I can look at this the same
But all the miles had separate
They disappeared now when I'm dreaming of your face

I'm here without you baby but your still on my lonely mind
I think about you baby and I dream about you all the time
I'm here without you baby but your still with me in my dreams
And tonight it's only you and me"



Michael zastanawial sie, co tu tak wlasciwie robili. Juz w chwili, kiedy Maria i Kyle opowiadali, o czym sie dowiedzieli, wiedzial, ze to zly pomysl. W glebi duszy, Michael byl pewny, ze dzisiejszy wypad przysporzy im tylko klopotów. Jednak Liz nie miala zadnych wizji i Max, Pan Wielki Ja Tu Dowodze, zdecydowal sie zaryzykowac. I kto tu jest nieodpowiedzialny??? No wiec Michael stal teraz przy barze jak palant, rozgladajac sie za znajoma geba. Za SWOJA geba. Mial zle przeczucia. Jesli Rath tu byl to Lonnie nie byla daleko. A jej nie mial zamiaru ogladac. Byla jak parodia, chodzaca kpina, która zostala po Isabell.

Michael odwrócil sie do rozesmianej barmanki i zamówil cole. Dziewczyna popatrzyla na niego troche dziwnie. Nie zaskoczyla go to. Byl chyba jedynym "21-latkiem" w tym klubie, który nie zamawial hektolitrów piwa. Mial wrazenie, ze dziewczyna sie z niego smieje. Zirytowany, odwrócil sie i postanowil poszukac Marii, która szalala gdzies na parkiecie. W pewnym momencie poczul cos dziwnego. Mial wrazenie, ze ktos go obserwuje. "No to sie zaczyna" mruknal do siebie. Spojrzal przez ramie, lecz nie zauwazyl niczego podejrzanego. "Chyba Maria ma racje, zaczynam wariowac". W tym jednak momencie ktos wpadl na niego z impetem. Poczul zimne piwo rozlewajace sie po plecach.

— Co do cholery robisz?.. – Odwrócil sie, jednak reszta zdania nie wydobyla sie z jego ust. Spogladal na czubek glowy pokryty burza ognistych loków. Opuscil wzrok prosto w rozesmiane oczy wlascicielki imponujacych kedziorów.

— Przepraszam ja... – Usmiech zastygl jej na ustach. Michael mial wrazenie, ze go rozpoznala. -... ja, ja musze juz isc. – Odwrócila sie na piecie i uciekla. Michael sledzil fale rudych splotów dokupi nie znikly za zakretem.

**

— Soph, Sophie, gdzie ty do licha jestes?!! – Collin jak burza wpadla do damskiej toalety.

— Co jest?... Czemu krzyczysz?... Czlowiek sie juz spokojnie nie moze wysikac. – Soph wyszla z kabiny, lecz zanim zdazyla zrobic krok w kierunku umywalek przyjaciólka zlapala ja za ramiona i odwrócila twarza do siebie.

— ON TU JEST!!! Wyglada inaczej, ale to on. No dalej, idz do niego!!!

— Coollin uspokój sie. – Soph wyrwala sie z uchwytu i poszla umyc rece. – Kto tu jest? – Sophie dobrze wiedziala, o kim mówi jej przyjaciólka, jednak postanowila, ze tym razem nie da sie pomiesc tym zwariowanym emocjom i sercu, bijacemu z predkoscia swiatla.

— Czys ty z byka spadla Soph? – Collin miala ochote trzasnac przyjaciólke – Nie czas na gierki. Rath tu jest. I ty do niego pójdziesz i pogadasz z nim. TYLKO POGADASZ! – dodala z naciskiem, widzac zarumienione policzki Sophie. – przeciez tylko o tym marzylas caly dzien.

— Wiesz co Coollin za dlugo sie znamy, zaczynasz byc wscibska. – Mimo tego, co mówila, Soph wiedziala, ze Collin wygrala. Zrobi to, co jej kazala. Ale nie podporzadkuje sie calkowicie. – Ale ty Skarbie z daleka. Nie Potrzebuje Publiki. To mówiac wyszla z toalety, Collin tuz za nia.

Zadna z dziewczyn nawet nie podejrzewala, ze ich rozmowa mogla byc podsluchiwana. Drzwi jednej z kabin otworzyly sie. Liz postanowila poszukac reszty. Wygladalo na to, ze jej nadzieje okazaly sie plonne. Los znów wpakowal ich w sam srodek kosmicznej awantury, byla tego pewna. Tam gdzie Rath i Lonnie, tam sa klopoty. Gdy wyszla z toalety uslyszala klótnie. Krzyki slychac bylo mimo glosno lecacej plyty Linkin Park. Liz zdala sobie sprawe, ze juz zapomniala jak to jest klócic sie o normalne, ziemskie sprawy. W jej zyciu za duzo bylo kosmicznych awantur. Przechodzila zamyslona loko lozy akurat w momencie, kiedy klócaca sie para postanowila zmienic otoczenie. Niestety rozezlona dwójka nie uwzglednila w wyliczeniach ciemnowlosej przeszkody. Podczas szarpaniny chlopak pchnal Liz w strone parkietu. Upadlaby gdyby nie kolumna. A przynajmniej Liz myslala, ze to tylko kolumna, dopóki nie popatrzyla w gore, wprost w szare oczy. Calym ciezarem opierala sie o chlopaka. Nie potrafila ukryc wrazenia, jakie na niej zrobil. Stalowe miesnie ukryte pod luzna, czarna koszulka, byly latwo wyczuwalne, zwlaszcza dla skapo odzianej dziewczyny dotykajacej jego wysportowanej klaty. No, moze nie klaty, bo Liz siegala mu ledwie do ramienia. Dziewczyna musiala przyznac, ze nie byl to typ wymuskanego chloptasia z kolorowych magazynów. Niebezpieczny wyglad nadawaly mu ostre rysy twarzy i jednodniowy zarost. Z zewnatrz móglby wydawac sie szorstki, twardy, jednak sposób, w jaki podtrzymywal Liz dowodzil delikatnosci. Kiedy Li zorientowala sie, ze stoja tak wpatrzeni w siebie jak para napalonych nastolatków, splonela rumiencem. Chlopak wyczul jej zazenowanie i wypuscil ja z ramion.

— Przepraszam... – Zaczal, jednak Liz szybko mu przerwala.

— Nie to moja wina. To ja na ciebie wpadlam. Gapa ze mnie. – Zorientowala sie, ze zaczyna bredzic. "No ladnie, teraz pomysli, ze jestem calkowita idiotka". – Przepraszam i dzieki. – Byly to jedyne sensowne slowa, jakie przyszly jej do glowy. Nie miala ochoty poglebiac sie jeszcze bardziej. Odwrócila sie na piecie i odeszla.

**

Jake platal sie po klubie i zastanawial, co tu robi. Nie mial zamiaru tu przychodzic i znów byc swiadkiem flirtów Soph. Boze, gdyby wiedziala. Jake od dawna nie czul juz do niej przyjazni. Czul cos wiecej. Podziwial ja. Nie mial pojecia kiedy jego uczucia tak diametralnie sie zmienily. Byl swiadom tego, ze, jesli spróbuje cos zrobic, moze dostac po glowie. Soph nigdy nie okazywala mu niczego wiecej poza kolezenstwem. On i Lucas byli dla niej niczym bracia. Jednak jemu to nie wystarczylo, a wrecz zaczynalo przeszkadzac. Nie chcial byc bratem. Tylko co innego mu pozostalo?

"Moze naszpikuje sie zelastwem i postawie wlosy na punk, jak tamten idiota, to zwróci na mnie uwage". Jake wiedzial jednak, ze to nie o wyglad chodzi. Ona po prostu nie czula iskier, chemia miedzy nimi nie dzialala. A to bylo niezbedne.

Jake chodzil po dyskotece. Nie za bardzo zwracal uwage na to, co dzialo sie dookola, no moze tylko ta klócaca sie para zaczynala go wkurzac. Kiedy przechodzil obok chlopak wyskoczyl z lozy i potracil jakas laske. Niewiele myslac Jake zlapal dziewczyne i przywrócil do pozycji stojacej. Wydawala sie zaskoczona, kiedy spojrzala mu w twarz. Byla piekna, musial to przyznac. Nie pikantna jak Sophie, raczej jak mleczna czekolada, która masz ochote poczuc rozpuszczona na jezyku. Jego krew juz zaczynala szybciej krazyc w zylach.
"Do licha z toba palancie, jeszcze kilka chwil temu umierales z tesknoty za Soph, a teraz podkreca cie jakas laska". Jednak glos rozsadku zostal skutecznie zagluszony przez seksowne cialo opierajace sie o jego piers. Ogniki w jej brazowych oczach pochlanialy cala jego uwage. W tym jednak momencie cos sie zmienilo. Zobaczyl rumieniec zazenowania wyplywajacy na jej policzki. Próbowal ja przeprosic, cos powiedziec, jednak szybko go splawila. Wycofala sie i uciekla. Jake jeszcze jakas chwile spogladal za nia.
" No super Jake, jestes najwiekszym idiotom na swiecie. Pozwalasz uciec kazdej dziewczynie, która wpadla ci w oko. Palant!"

**

Maria byla w swoim zywiole. Glosna muzyka powodowala wibracje kazdej komórki jej ciala. W tej chwili nie pamietala o niczym innym. Zapomniala o Michael'u i o reszcie, o klopotach i o powodzie, dla którego sie tu znalezli. Pozwolila poniesc sie muzyce. Istnial tylko ten moment, ta chwila, bez zadnej przeszlosci czy przyszlosci. Bez konsekwencji. Juz dawno nie czula sie taka wolna i podziwiana. Bo Maria byla swiadoma meskich spojrzen, które sledzily jej plasajace cialo i rozwiane wlosy. Jednak ta zmiana, jaka wszyscy zastosowali wyszla jej na dobre. Ona znów byla blondynka, a Liz obciela wlosy. Tak jakby z wygladem odrzucaly wszystko, co bylo.

Rozbawiona dziewczyne obserwowalo wielu mezczyzn. Jednak jeden wpatrywal sie w nia szczególnie intensywnie. Lucas postanowil, ze, jesli jeszcze choc raz zobaczy ta pieknosc, to na pewno nie da sie splawic. Za bardzo mu sie podobala. Chcial do niej podejsc juz jakas chwile temu jednak tak go zauroczyla tancem, ze nie mógl sie ruszyc. Stal jak jakis glupek i gapil sie na nia. Katem oka dostrzegl ruch. Jakis typek kierowal sie z drinkiem wprost do dziewczyny.
"Czyzby jej facet?" Luke jednak w to watpil. Nie musial dlugo czekac zeby sie przekonac. Wyraznie bylo widac, ze dziewczyna nie ma nawet ochoty przebywac z nim w jednym pomieszczeniu. Nachalny gosc na sile staral sie wcisnac jej kubek do reki. Chciala odejsc jednak facet zlapal ja za ramie. Tego bylo juz za wiele. Lucas wkroczyl do akcji.

— Skarbie, czy ten "Pan" ci sie naprzykrza?.. – Zlapal goscia za reke powyzej nadgarstka. Spojrzal na dziewczyne. Z poczatku Maria patrzyla na niego nieufnie, nie mogac sobie przypomniec skad go zna. Jednak, po krótkiej chwili wahania Luke odczytal z jej oczu, ze go rozpoznala. Blysk w jej zrenicach udowodnil mu, ze zdecydowala sie grac swoja role.

— Dlatego nie lubie cie zostawiac samej. Jestes taka piekna, ze faceci wariuja. – Mówiac to scisna mocno nadgarstek natreta. Z poczatku harda mina zrzedla facetowi, gdy poczul troche bólu.

— OK., stary, nie mialem pojecia, ze to czyjas laska. – Szybko wycofal sie z pola walki. Luke delikatnie chwycil dziewczyne za ramie i sprowadzil z parkietu.

— Hej, dzieki – Maria popatrzyla na twarz chlopaka i usmiechnela sie. – My sie chyba znamy z restauracji, dzis rano?

— Tak, mam na imie Lucas. – Odwzajemnil usmiech.

— Maria – dziewczyna zdala sobie sprawe, ze jej reka jest wciaz uwieziona w delikatnym, lecz stanowczym uscisku. Luke zauwazyl jej spojrzenie. Wolal nie przeciagac struny wiec rozluznil palce.

— Przepraszam... – Nie mial pojecia, co dalej powiedziec. Po raz pierwszy zapomnial jezyka w gebie w towarzystwie dziewczyny. Ale za to jakiej dziewczyny. Postanowil zmienic temat. – Jednak zdecydowalas sie przyjsc. Mialem nadzieje, ze cie tu spotkam. – Luke zorientowal sie, ze znów balansuje na krawedzi. Maria jednak do takich plochliwych i niesmialych nie nalezala.

— No przeciez mówilam. Ja i moi znajomi jestesmy w drodze juz od kilku dni i przyda nam sie chwila rozrywki.

— W drodze? Wakacje? – Lucas mial nadzieje, ze zostana na dluzej.

— Yyyy...tak – Maria zorientowala sie, ze juz za duzo powiedziala. – Zwiedzamy kraj.

— Spox -Lucas wyczul zmiane w nastroju dziewczyny i zastanawial sie o ja wywolalo. Postanowil nie zadawac na razie wiecej pytan.
W pewnym momencie mignela mu gdzies ruda czupryna. Dostrzegl katem oka Collin zmierzajaca w strone baru.

— Hej, moze napilabys sie czegos? – Maria dostrzegla nadzieje w jego oczach. Postanowila nie psuc mu wieczoru.

— Chetnie – obydwoje ruszyli do baru gdzie byla juz Collin.




Poprzednia część Wersja do czytania Następna część