gosiek

To nie był koniec (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Rozdział III „Sercowe zakłopotanie”

Max nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. On i ta młoda dziewczyna. On przecież kocha Liz. Jednak Serena była dla niego kimś ważnym, a do tego to podobieństwo. Ona była podobna do Liz, ale i ta starsza kobieta łudząco ją przypominała.
Evans ze strachem wpatrywał się w dziewczynę. Stała tak blisko niego, a jego przyjaciele mu się przyglądali:

— Max wszystko w porządku?? – spytała Isabel

— Tak...tzn. nie...dlaczego tu jesteś – spytał z gniewem w głosie Max – Znowu muszę uporać się ze swoim sercem i wspomnieniami??! – wykrzyknął łapiąc się za głowę – Dlaczego Ja??

— Max uspokój się! – krzyknął Michael

— Po co tu jesteś – krzyczał na Serene – Dlaczego?? – dziewczyna ze strachu odsuwała się do tyłu, bała się jego krzyków

— Ja...ja chciałam tylko wam pomóc – odpowiedziała

— To ma być pomoc!! Tylko niszczysz mnie! – mówił Max

— Przepraszam...-odparła cicho

— Nie rób tego więcej – powiedział Evans lekko się uspokajając – Proszę cię – podszedł do niej i spojrzał głęboko w oczy

— Dobrze...przepraszam – powiedział
Michael, Maria i Is przyglądali się tej dziwnej scenie. Co mu odbiło?

— Max, co teraz zrobimy?? – spytał Guerin

— Musimy stąd wyjść...- odpowiedział odrywając oczy od dziewczyny i odwracając się przyjaciół – Musimy odnaleźć jej matkę – dodał
Przez inkubator wyszli do pierwszego pomieszczenia. Przez szpary w skałach ujrzeli słońce, świeciło bardzo intensywnie. Popatrzyli na siebie dziwnie, światło w środku nocy. Odruchowo spojrzeli na zegarki. Szósta rano. Jak to możliwe, przecież oni nie byli tu dłużej niż godzinę. Michael sprawdził datę: 16 listopada.

— Albo mam zepsuty zegarek, albo cos się stało i siedzimy to już 6 dni – zmarszczył brwi

— U mnie też jest 16...co tu się dzieje – wszyscy spojrzeli na Serene, dziewczyna wzruszyła ramionami

— Nie mam pojęcia – odpowiedziała – To może mieć związek z moim lądowaniem, było ustawione na 16 listopada czasu ziemskiego, może granilith coś zmienił, ja nie wnikam – potrząsnęła rękoma

— Granilith, przecież nawet nie wiemy gdzie jest – powiedział Max

— Ale on wie, gdzie wy jesteście, widocznie obronił was przyspieszając czas, może przez te 6 dni mogło się stać coś złego o czym od wiedział i pomógł wam...

— Może...? Skąd tyle wiesz?? – spytała Isabel

— Byłam specjalnie przygotowywana do tego lotu. Wiem dużo na jego temat – odparła

— Na początku wydawałaś się być dzieckiem, które nic nie umie i będzie nam tylko zawadzać, a teraz obudziła się w tobie dusza mądrali – skomentował Michael

— Uważaj ze słowami...- powiedziała – Też umiem kila czarodziejskich trików – Serena uśmiechnęła się

— Boże...właśnie skończył mi się urlop, przez was stracę prace!!!! – wykrzyknęła wściekle Maria – Znowu ta cała kosmiczna plątanina
Serena przyglądała się zachowaniu De Luci. Podeszła do Isabel i szepnęła jej:

— Vilandro, kim ona w ogóle jest??

— Hmm...jak to ci powiedzieć, powiedzmy jednym z utrapień Michaela – odpowiedziała, a dziewczyna popatrzyła na nią dziwnie

— Jakiego Michaela?? – spytała

— Tzn...Ratha...My tu na Ziemi mamy inne imiona – odpowiedziała – Ja jestem Isabel, Rath to Michael, Zan to Max

— Dziwne imiona – skomentowała Serena potrząsając negatywnie głową
Max otworzył właz i wyszedł jako pierwszy na zewnątrz. Było tak spokojnie, jakby wszystko się uspokoiło nagle. Co się mogło stać przez ten czas?
Słońce mocno świeciło po oczach, a ptaki robiły cienie na piasku. Max siadł na jednaj ze skał i popatrzył na przyjaciół:

— Co mamy teraz robić?– obojętnie patrzył na nich

— Skąd my mamy wiedzieć, ty tu jesteś królem – zasugerował Michael stając koło niego

— Jednak nie czuje się nim, król zawsze wie co jest dobre dla jego ludu, ja mam pustkę – spuścił głowę

— Max, wymyślisz coś – Is poklepała go po ramieniu

— Ale ja nie chce nic wymyślać, nie chce być królem!! – krzyknął – Straciłem najbliższą mojemu sercu osobę. Źle postąpiłem wplątując ją w to wszystko, teraz żałuje – wygadał się nareszcie

— Ale przecież ją kochałeś, przeżyłeś z nią najpiękniejsze dni w życiu – powiedziała Maria – Kilka razy raniąc ją, zwłaszcza gdy przespałeś się z tym albinosem, ale cały czas ona cię kochała

— Ty nie rozumiesz...

— Zdziwisz się jeżeli powiem ci, że rozumiem bardzo dobrze...też kocham kosmitę – spojrzała niepewnie na Michaela

— To co robimy, musimy zdecydować razem – powiedział Max

— Najlepiej znajdźmy granilith, on jest nam teraz bardzo potrzebny – zaproponowała Isabel

— Tak ona ma racje – odparł Guerin

— Serena, jak on wygląda?? – Evans zwrócił się do dziewczyny

— Nie widziałam go osobiście, ale w książce opisują go tak: „Ogromny kryształ mający nieograniczoną moc, większą od stu gladiatorów, smoków i czarodziei. Jego barwa jest nieskazitelnie czysta. W nim mieszczą się myśli jego strażnika. Przepowiednie przyszłości człowieka który broni kryształu. Każdy kto spojrzy w granilith pozna swoją przyszłość jednak zaraz potem zginie. Przyszłości może dowiedzieć się tylko ten którego wybierze strażnik, albo jeżeli niewiedza może zagrozić ludzkości” – wyrecytowała

— Długo się tego uczyłaś na pamięć? – skomentowała Maria

— Wiesz, my Antarianie uczymy się bardzo szybko – uśmiechnęła się triumfująco

— Jeżeli dalej będziesz to praktykowała, twoja głowa stanie się większa od ciała – odparła DeLuca

— Przynajmniej będę umiała myśleć w przeciwieństwie do ludzi – atmosfera między nimi stawała się napięta

— Ale nie będziesz umiała zrobić dobrze, w przeciwieństwie do ludzi

— Widać, że na tej planecie, żyją ladacznice...stoję przed jedną z nich

— Na pewno mniej razy dawałam dupy niż ty, ale ty nawet nie rozumiesz o czym mówię

— Nie bądź taka pewna!

— Wystarczy na ciebie spojrzeć, mała lafirynda!

— Ej...dziewczyny przestańcie! – uspokoił je Michael
Serena i Maria popatrzyły na siebie groźnie. De Luca czuła niepewność co do niej, była dziwna. Za dużo jej było przy Maxie. Coś złego się kroiło, ona musi zapobiec temu.
Jednogłośnie zdecydowali pójść do miasta. Ciekawiło ich to co się tam teraz dzieje. Musieli iść piechotą, nie mieli żadnego samochodu. Wszystko co mieli pozostało w domu, w Roswell lub w Filadelfii.
Droga niesamowicie im się dłużyła. W górującym słońcu, wszystko wydawało się falować. Nie oglądali się za siebie, szli jak ich niosły nogi.
W końcu ujrzeli pierwsze budynki, następne i następne. Na niewielkim kamieniu przy drodze zobaczyli znajomą postać, siedziała i ... opalała się. Stanęli jak wryci. Oni męczą się aby dojść do miasta o ona na luzie siedzi sobie na kamieniu i grzeje się.

— Serena?? Skąd się tu wzięłaś??

— Hę...a nareszcie ile można na was czekać?? – odpowiedziała z uśmiechem

— Jak to zrobiłaś?? – spytał Michael

— No wiesz, nauka czyni mistrza, nie umiecie tego...- zdziwiła się

— Czego?? – odparł Max

— No przemieszczania się z miejsca na miejsce??

— Nie – odpowiedzieli chórem

— Oj...to jeżeli nie umiecie tego, to nie umiecie wielu rzeczy – pokiwała zrezygnowana głową

— ???

— Pogadamy o tym później...to tu mieszkacie?? – zmieniła szybko temat

— Tak – odpowiedziała Maria – a co nie podoba ci się coś – dodała widząc jej kwaśną minę

— No nie...znowu zaczynacie...STOP! – powstrzymał je Guerin

— Ona sama zaczyna – wtrąciła Maria – Ale widzę, że już jej ufacie, ludzie przecież wy jej nawet nie znacie!! – wściekła się

— Będziemy tu tak stać, czy idziemy?? – powiedziała Isabel

— Idziemy!
Wmaszerowali do miasta. Wiele budynków było w ruinie. To wszystko pozostawili skórownie po swoich atakach.
Na ulicach nie było jeszcze ludzi. Zjawią się dopiero za jakąś godzinę. Wracali tą samą uliczką którą wcześniej uciekali. Max bał się tędy iść, a jeżeli znajdą ciało Liz, nie przeżyje tego. Dlaczego pozwolił jej zostać. Musiał się dowiedzieć co się z nią stało...

— Max....patrz! – z myśli wyrwała go Maria wskazując na coś błyszczącego na drodze
Natychmiast podszedł tam i podniósł to. Złota bransoletka z niebieskim oczkiem, W środku pisało „Max i Liz na zawsze” – podarował ją Liz kilka miesięcy temu na urodziny.

~*BŁYSK*~
Krew, kałuża krwi. Liz leży na ziemi z rozciętą głową. Nie rusza się, jednak jest przytomna. Podchodzi do niej jakiś starszy facet, wystawia dłoń, chce ją dobić. Z cienia wyłania się ciemna zakapturzona postać. Zatrzymuje mężczyznę, rozkazuje mu odejść. Bierze Liz na ręce, odchodzi
!*BŁYSK*!

— Liz...Liz żyje!! – wykrzyknął Max stając na równe nogi

— Skąd wiesz? – spytał Michael

— Widziałem, ktoś ją uratował – w oczach miał pełno zapału, jak dziecko – Musimy ją odnaleźć

— Max uspokój się, nawet nie wiesz jak jej szukać – odparła Isabel

— To już twoje zadanie, będziesz musiała spróbować wejść do jej snu – zarządził Evans

— To będzie trudne – odpowiedziała Is

— Wiem, ale ty dasz sobie rade

— Właśnie Is, dasz rade – podeszła do nich Maria
Ruszyli w stronę CrashDown. Nagle odezwała się Serena:

— Ej tak w ogóle kim jest ta cała Liz?? – wszyscy na nią spojrzeli

— Później ci wyjaśnię – odpowiedziała Isabel

Cafeteria była zamknięta. Na drzwiach widniała karteczka z napisem „Z powodów nie zależnych od nas, restauracja została zamknięta na jakiś czas”. Ale ich to nie wzruszało, wystarczyło jedno machnięcie dłonią i już wejście było otwarte.
Dzwoneczki zadzwoniły, a oni siedli przy stoliku. Maria zaproponowała zrobienie czegoś do jedzenia, dołączając do tego byłego kucharza Michaela. Isabel pobiegła na zaplecze zadzwonić do rodziców. W takim wypadku Max i Serena zostali sami.
Chłopak nie zbyt wiedział jak się zachować, z jednej strony chciał z nią pogadać, a z drugiej nie chciał, bo może się to źle skończyć.
Jednak ona odezwała się pierwsza:

— To kim jest ta Liz??

— Ona...to moja żona...- odpowiedział niepewnie

— Żona....? – Serena lekko zawiodła się na tych słowach

— Tak, bardzo ją kocham i brakuje mi jej

— A co jej się stało??

— Musiała...poświęcić się dla nas...ona tez była kosmitką

— Jak to, wiem, że na ziemi oprócz skórów jest nas tylko dziewięcioro: Ty, Vilandra, Rath, Ava – która chyba już nie żyje, wasze klony i ja...chyba, że...nie, nie ważne – Serenie w głowie zaświtał pomysł, jednak nie wierzyła tym słowom – „Ja przecież nie mogę mieć duplikata” – powiedziała w myślach

— Nie, Liz nie jest oficjalnie jedną z nas, stała się nią gdy ją uzdrowiłem

— Jak to?

— Tak powiedziała Ava z NY, klon tej naszej która nie żyje – odpowiadał

— Nie słyszałam o czymś takim...może to skór?

— Nie, to nie możliwe...jej skóra nie łuszczy się na słońcu – zaśmiał się cicho

— A jaka była ta Liz??

— Nawet podobna do ciebie...też miała brązowe oczy, kasztanowe włosy i gładką cerę – pogładził ją lekko po policzku – Jesteście tak do siebie podobne...- szepnął powoli zbliżając się do niej – jak dwie krople wody – Serena nie sprzeciwiała się jego woli, chciała aby ją pocałował
Spojrzeli sobie w oczy i musnęli ustami, gdy nagle...

— Pięć pepper’jacków i duże cole – oderwali się od siebie słysząc głos Marii – Max...!! – krzyknęła – Twoja żona usycha z tęsknoty, a ty zabawiasz się tutaj z jakąś młodą lolitką!!!! – Dodała podchodząc z wściekłą miną – Wy kosmici jesteście niemożliwi...ciekawe co by się stało, jakbym tu nie weszła...pewnie zrobiłbyś jej dziecko jak Tess...Nie Maxiu ty od dzisiaj jesteś pod moim nadzorem, nigdy nie zostajesz sam na sam z tą małolatą, a jak zobaczę, że stoisz od niej nie dalej niż 3 metry opowiem wszystko Liz i będziesz miał przesrane życie!!!!!!

— ....???....

— Zaraz będzie jedzenie – dodała spokojnie siadając obok z uśmiechem

Koniec części III
Proszę o komentarze!!!


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część