_liz

Niebezpieczne Związki (1)

Wersja do czytania Następna część

Od autorki: Hmmm... Stwierdziłam ostatnio, że chyba musze napisac dla odmiany coś niepolarkowego. Oczywiście udało mi się to z "Konszachtami" i "Z pamiętnika M.G." Ale coś jeszcze innego mi chodziło po głowie... I tak jednego dnia wzięłam się za ten ff. Będzie to coś bardziej dreamerkowego, chociaż też odbiegam od konwencjonalnej wizji tej pary. Na pozór akcja nienormalna i nie ma absolutnie nic dreamerkowego w sobie, ale cierpliwości – wszystko się rozwija z czasem. Mam nadzieję, że się wam spodoba.



Wysoki brunet szedł deptakiem szkolnym, zmierzając w jakimś celu w stronę drzewa, pod którym siedział drugi chłopak. Brunet wydawał się być niezwykle pewny siebie. Twarz miał raczej pogodną, ale oczy niesamowicie mroczne i przesiąknięte dziwnym, jakby niebezpiecznym ogniem. Z każdym jego krokiem, kolejne dziewczyny, które akurat znajdowały się w pobliżu, odwracały w jego stronę głowy i wzdychały głęboko. Patrzyły na niego z uwielbieniem, a on zdawał się nawet to lubić, bo uśmiechnął się jeszcze bardziej. Dotarł wreszcie w upragnione miejsce. Do murku, otaczającego okrągły pas trawy, z którego wyrastało potężne drzewo. Na murku znajdował się jakiś chłopak, w pozycji półleżącej, z łokciami opartymi o ziemię. Oczy miał zmrużone, a twarz wystawioną ku słońcu. Najwyraźniej odpoczywał. Brunet zasłonił mu słońce i dopiero, kiedy ów drugi chłopak otworzył jedno oko, przywitał się:

— Witaj Michael.

— Hej Max. – odpowiedział lekko ziewając
Brunet usiadł obok niego, jedną nogę zginając w kolanie, a drugą niedbale dotykając chodnika. Przyjrzał się rozleniwionemu chłopakowi.

— Wyglądasz na zmęczonego.

— Można tak powiedzieć. – mruknął, ponownie zamykając oczy

— Czym tym razem? – zapytał Max z dziwnym uśmieszkiem

— Przed chwilą przeleciałem Amy Petersen w składziku.

— Gratuluję. – zaśmiał się brunet – To jedna z najpopularniejszych lasek w naszej szkole.

— Ta. – jęknął Michael
Max uważnie zmierzył go wzrokiem. Do tej pory jego przyjaciel zawsze lubił się chwalić swoimi podbojami, a teraz wyglądał na jakiegoś przybitego. Mógł podejrzewać, że coś się stało.

— Co jest? – zapytał wprost

— Nic Maxwell, nic. Tylko mam serdecznie dość tej budy.

— A czemuż to niby? Znów Maria ci się naprzykrza?

— To tez. – jęknął Michael – Zerwaliśmy już dwa miesiące temu, ale ona nadal za mną łazi. Czy do niej nic nie dociera? To takie denerwujące...

— No dobra, ale chyba jednak nie tylko Blond Pchełka jest powodem twojej markotności? – zapytał, a prawie stwierdził Max

— Maxwell, coś ty taki dociekliwy?

— Mam dobry nastrój.

— Zauważyłem. – Michael spojrzał na przyjaciela – Czyżby nastąpiła ta przełomowa chwila, na którą czekam od dawna?

— Tak. – Max się uśmiechnął – Tess Harding możemy zapisać na liście zaliczonych.

— Wreszcie. – Michael jakby odetchnął z ulgą – Jak tym razem to rozegrałeś?

— Tendencyjnie. Na nią nie trzeba się wysilać. – zakpił Max

— Czyli jak zwykle: kolacyjka, kilka romantycznych tekstów, a rano, jak już jest po wszystkim zostawiasz jej różę na poduszce i liścik, w którym wyjaśniasz, że nie możecie być razem.
Obaj się uśmiechnęli. Takie podboje napawały ich dumą. To była już tradycja. Każdy z nich planował coś takiego, ustalał szczegóły, a potem wdrażał plan w życie. Żadna z upatrzonych ofiar nie wykazała się sprytem, wszystkie wpadły w sidła. Jako bożyszcza tej szkoły mieli każdą panienkę na zawołanie i można nawet powiedzieć, że każdą przelecieli. To była ich reputacja. Najpopularniejsi, najbardziej pożądani i niezwyciężeni. Michael znów zamknął oczy i odwrócił twarz w stronę słońca. Mruknął coś, a potem powiedział głośno:

— Maxwell, mam dość tej budy. To już nudne. Mam dość pieprzenia się z tymi samymi dziewczynami, które na sam mój widok zdejmują majtki. Potrzeba nam jakiegoś wyzwania, wysiłku. Taki szybki numerek w składziku to nie dla nas.
Max spojrzał na przyjaciela. Miał rację. Brunet wbił wzrok przed siebie, zaczął coś liczyć, a potem jakby sam do siebie powiedział:

— Naprawdę już wszystkie zaliczyliśmy?

— Co do jednej. A niektóre po kilka razy. – mruknął Michael

— Nie wszystkie. – odezwał się ktoś z boku
Obaj spojrzeli w stronę, z której dobiegło to stwierdzenia. Tuż przed nimi stała wysoka, szczupła blondynka. Klasyczna piękność, o idealnym ciele, cudnych włosach, przenikliwych oczach i powalającym uśmiechu. Piękność miała na sobie białą sukienkę, ledwo zasłaniającą uda. Złociste włosy miękko opadały falami na ramiona, a błękitne okulary dumnie stały na straży boskiego spojrzenia.

— Hej Isabel. – Michael przywitał ją krótko

— Braciszku. – uśmiechnęła się w stronę bruneta, a potem rzuciła do Michaela niedbale, ale subtelnie – Michael.
Zdjęła z ramienia torbę, w której najwyraźniej przetrzymywała coś cennego i rzuciła ja pomiędzy dwóch chłopaków. Potem skrzyżowała ręce i z cynicznym uśmieszkiem zaczęła mówić:

— Słyszałam, że znudziły wam się dziewczyny z naszej szkoły.

— Owszem. – potwierdził Michael – Mam już dość pustych nastolatek, które bez jakichkolwiek ważniejszych powodów na mnie lecą.

— Nie przeliczacie się? – zapytała

— Co masz na myśli? – zapytał Max

— Owszem przelecieliście już prawie całą żeńską część tej szkoły, bo wszystkie na was lecą. Ale czy na pewno wszystkie?
To wyraźnie przykuło uwagę obu chłopaków. Isabel chyba celowo to powiedziała, wiedziała jak ich zaskoczyć i zainteresować. Michael aż usiadł i wbił w nią wzrok.

— Co masz na myśli? – zapytał Max

— Są w tej szkole dwie dziewczyny, które absolutnie na was nie lecą.

— Kto? – obaj naraz zapytali
Wywołało to perlisty śmiech Isabel. Odpowiedziała jednak:

— Ja. I niejaka Liz Parker.
Zapanowało milczenie. Że Issy na nich nie leciała, to wiedzieli, nie było to dla nich żadną nowością. Cała trójka zbytnio się znała, wiedzieli co jest ich celem. Często sobie wspomagali, grali według tych samych zasad. Michael już chciał o cos zapytać, ale podeszła do nich ostentacyjnie jakaś niewysoka blondyneczka. Michael przewrócił oczami i jęknął. Blondyneczka przerwała im:

— Wybaczcie, ze przerywam. Michael, zostawiłeś to u mnie.
Podała mu jego szczoteczkę do zębów. Chłopak wziął ją, a potem z drwiną powiedział:

— Maria. Rozstaliśmy się dwa miesiące temu. A ty, co tydzień mi przynosisz coś, co u ciebie zostawiłem. Nie możesz tego spakować do pudła i przynieść za jednym zamachem? Nie krąż wokół mnie, bo i tak nic z tego nie będzie.
Blondynka aż otworzyła usta, poczym w rozpaczy machnęła rękoma i odeszła z furia, przeklinając pod nosem. Isabel i Max się roześmiali. A Michael powiedział ze znudzeniem:

— Chyba potrzebuję przerwy od takich panienek. Robię sobie wakacje na jakiś czas. Niech Max zajmie się tą Parker.
Issy pokiwała głowa i spojrzała na Maxa. Ten chyba się nad czymś zastanawiał. Potem popatrzył na siostrę, westchnął i zapytał:

— Co to za jedna?
Issy uśmiechnęła się i usiadła pomiędzy nimi, na swojej torbie, aby nie pobrudzić sobie sukienki ani swojej krystalicznej skóry. Czekali, aż przez plac przewinie się dziewczyna, która Isabel miała im pokazać.
* * *
Zbliżał się koniec przerwy, kiedy Isabel szturchnęła brata i skinęła głową w stronę pobliskiej ławki. Max i Michael wbili tam wzrok.

— Całkiem niezła. – skomentował Michael
Max musiał mu przyznać rację. Dziewczyna była drobna i niewysoka. Szczupła i bardzo zgrabna. Miała niesamowicie ciemną skórę, jak mokka. Okrągłą twarz okalały długie, hebanowe włosy, które już z daleka wydawały się być miękkie i pachnące. Dziewczyna miała na sobie czarne rybaczki, które ściśle oblepiały jej smukłe nogi. Górę natomiast zakrywała czerwona koszulka na ramiączkach. W dodatku spojrzenie tej dziewczyny było niesamowite. Ogniste oczy przepełnione determinacja, ale jednocześnie niepewnością i swoistą niewinnością. To było to. Niewinność. Max uśmiechnął się lekko. Już nie miał wątpliwości, że to będzie jego kolejna ofiara.
c.d.n.



Wersja do czytania Następna część