_liz

Z pamiętnika M.G. (8)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Dobra... Święta Świętami, ale to nie powód aby godzinami sterczeć na mrozie. A wszystko tylko po to, aby znaleźć odpowiednią choinkę. Stoję tutaj od ponad dwóch godzin. Wkoło setki choinek, ale nie możemy kupić żadnej z nich. Dlaczego? Bo Isabel Wcielenie Gestapo zażyczyła sobie "idealną" choinkę, no i musimy takiej szukać. Jeszcze chwila i dałaby nam wymiary igieł, jakie ma mieć jej drzewko. Ześwirowała doszczętnie. A potem się dziwi, że nazywamy ją Faszystką... Ręce mi już zgrabiały, tyłek mi odmarza, ale nie! Nie pójdziemy do domu, bo musimy kupić to beznadziejne drzewko. Oho, jakieś zamieszanie. O rany! Max, Max, może byś uratował tego faceta? Nie patrz tak na mnie tylko coś zrób, widzisz, że jego córeczka zaraz wpadnie w histerię. (...) Chyba muszę ich nauczyć odczytywać moje miny i spojrzenia. Bo mam nieodparte wrażenie, że Maxwell zwiał i nie uratował kolesia, sądząc, że ja daję mu znaki do ucieczki. Wybaczcie, ale górą lodową nie jestem, aby być aż tak nieczułym... A teraz ta mała będzie miała spieprzone święta i w ogóle całe życie. Wiem jak to jest to chciałem jej pomóc, no ale oczywiście ja nie mam uzdrawiających mocy. Czasami to mnie to wkurza jak cholera! Żeby cokolwiek zrobić, komukolwiek pomóc, to trzeba szukać Evansa.
Nie, nie, nie. Tandeta, chała, głupota, tandeta, przecenione, kiczowate, nie, nie, a w życiu... Właśnie szukam prezentu dla Marii. Tak, ja też jestem w szoku, że stać mnie na taki gest. No, ale w końcu to Maria. Można nawet powiedzieć, że chyba ją kocham czy coś. A taki już mają głupi zwyczaj tu na Ziemi, że jak na kimś ci zależy to trzeba mu dać prezent. Tylko co tu tej mojej Marii kupić? Wiem! Jestem geniuszem – coś do jej Jetty. To będzie idealne... Uwaga, Świąteczna Faszystka nadchodzi. Kobieto, zawalisz się pod tą stertą prezentów! Mojego się nie czepiaj, jest bardzo oryginalny. Uwielbiam Isabel, ale czasami mam ochotę obciąć jej język. Co w nią wstępuje na święta?! Chce, żeby wszystko było idealnie, a tu przecież nie o to chodzi. O ile się nie mylę to święta są czasem radości i spotkań z bliskimi, a nie konkursem na najlepiej przybrana choinkę. Ale nikt jej o tym nie powie, wszyscy są zastraszeni. A ja musze się przygotować na przyjście Marii i wymianę prezentów...
Maxa otrzeźwiło, tylko nie wiem czy w odpowiednim kierunku. Zrozumiał, że powinien uratować tamtego faceta. No wreszcie! Ale, że z tym już jest za późno, to postanowił przywrócić równowagę i uratować kogoś innego. Ponoć Liz znalazła mu odpowiednią dziewczynkę, chora na białaczkę. Lepiej z nim pójdę, bo się jeszcze w coś wpakuje i dopiero będzie afera. Hmm... wyglądam powalająco w tym niebieskim uniformie. Może powinienem zostać lekarzem? Ok. Ja stanę na czatach a on zrobi to swoje czary mary... Max? Max? Max?! O jasna cholera. Nie rób mi tego, Maxwell. Słyszysz mnie? Otwórz oczy, spójrz na mnie. Nie mamrocz! Max tu ziemia, odbiór! Max, nie! Musisz żyć rozumiesz? Nie zostawiaj mnie... Sam z Isabel nie dam sobie rady, potrzebujemy cię. Odzyskaj wreszcie przytomność! Maxwell, błagam. Przeproszę cię za wszystko, będę miły, tylko na Boga ocknij się! Cholera... No dalej, przyjacielu, bracie, królu, Max! Maxwell to ja Michael, otwórz oczy. W takich momentach przydaje się uzdrawiająca moc, której oczywiście nie mam...albo wiara... Wiara! Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, jeżeli naprawdę istniejesz, proszę cię wysłuchaj mnie! Jesteś moją nadzieją, moja ostatnią nadzieją. Nie pozwól, żeby to się tak skończyło. Nie pozwól mu umrzeć, on jest moim jedynym przyjacielem, jedną z tak niewielu osób, którym na mnie naprawdę zależy. Nie mogę go stracić... Błagam Boże!
Bóg jednak istnieje. Od dzisiaj przestaję podawać to wątpliwości. Zrobił dla mnie dzisiaj tak dużo. Po pierwsze pomógł Maxowi, po drugie ocalił mnie przed żalem Marii. Chyba jednak zakupy świąteczne powinienem robić z kimś innym, a nie sam. Całe szczęście Isabel jest Faszystka, która o mnie nie zapomniała i kupiła coś dla De Lucy. Ale przyznam, że bardziej z tego, że dostała właściwy prezent, ucieszyłem się z jej uśmiechu. Dobra, zaczynam się zachowywać jakbym nie był sobą. Ale co tam... raz w roku mogę. I ten raz w roku wystarczył, żebym sobie uświadomił kto i co się dla mnie liczy. Oczywiście Maria, bo to... no bo to właśnie Maria. Ciężkie mam z nią życie, nienawidzę jej narzekania i wiecznej histerii, sam przez nią kiedyś wyląduję na oddziale psychiatrycznym albo mnie prędzej do grobu wpędzi, ale to jednak Maria. Bez niej bym się zanudził, był dalej osłem i gburem, a tak czasami udaje mi się nawet pokazać ludzkie uczucia, dzięki niej. O mało co nie straciłem dzisiaj najbliższego przyjaciela, tez do mnie dotarło ile dla mnie znaczył. Isabel... wiadomo. Raz w roku mogę sobie na coś takiego pozwolić i nie stracę reputacji. Ale podkreślam: raz w roku! Nie jestem jakimś porabanym Scroogem, żeby po "przemianie" zachowywać się przez cały rok, jak kretyn upity świątecznym ponczem. Swoją droga to głupie, żeby facet, co ma tyle kasy nagle zaczął ją tak rozdawać. Zobaczył trzy duchy... a ja jestem kosmita i co z tego? Jakbym miał tyle forsy to na święta wyjechałbym na Florydę albo do Californi. A jakbym miał dużo kasy to zabrałbym ze sobą resztę (się znaczy Maxa, Marie, Isabel, ewentualnie Liz, Alexa). O tak!
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część