_liz

Z pamiętnika M.G. (11)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Eh... Taki zwykły kosmita jak ja ma w swoim życiu przerąbane. Nie dość, że ciągle muszę się ukrywać z moim prawdziwym "ja", to jeszcze muszę pracować. Właśnie dostałem dodatkowa pracę (oczywiście poza Crashdown). Wcisnąłem kit temu kierownikowi, który jak naiwniak dał się nabrać na moją ciekawość świata, też coś... Ale nuda! Co to za robota ciągłe wgapianie się w monitory czy czasem ktoś się nie włamał. A po cholerę ktoś miałby się włamać tutaj?! Po szczepionkę na wściekliznę? Zaraz znajdziemy coś lepszego, o proszę meczyk! Stary wyluzuj! Mój zwierzchnik i jednocześnie współpracownik jest troszkę spięty i od razu mi wali morał na temat tego, co powinienem a co nie, to chyba zaginiony brat bliźniak Maxa... Przynajmniej pozostali są w porządku. No i tak trzymać. To, co? Może mała partyjka pokera? Tak na rozluźnienie.
O nie, nie! Proszę nie zwalać winy na mnie. Co do za kretyn, który wywala za kilka debilnych Snappli? To nie szkółka katolicka! Wszyscy pili, wszyscy grali, ale jak zwykle winę usiłuje się zwalić na mnie – to chyba jakieś moje kosmiczne przekleństwo. Na dodatek mam przerypane w domu, bo święty Maxio się u mnie zatrzymał. Genialny pochlastał się z rodzicami -papa pieniążki, papa jedzenie, papa rodzinko – no "geniusz"! Co miałem zrobić? Przygarnąłem go, przynajmniej mam dostęp do samochodu. Ale zaczynam żałować, bo oto mój pan i władca robi mi wykład. Chce sprawę załatwić spokojnie, ale on jak zwykle ma lepsze pomysły. Mózg mu zaciemniła chmura jego czarnej rozpaczy. Czemu? Max i Mała Parker postanowili pobawić się w Bonnie i Clyda. Napadli na sklepik w Utah i prawie trafili do więzienia. W skutek tego tatuś Maxa ich wybronił, ale jednocześnie rodzice Liz zabarykadowali Księżniczke w wieży i nasz Superman widuje ją tylko przez szybę Crashdown. Heh... jakie to romantyczne...aż mnie mdli. Więc całymi dniami wysłuchuje jęków tego rozżalonego i przepełnionego skruchą Wertera. No i mam te swoje kłopoty na głowie (nie mówię tu tylko o Marii).
No i co? Ha! Jak zwykle! No, jak zwykle! Co jak zwykle? Jak zwykle miałem rację! No ba... wiadomo, w końcu nazywam się Michael Guerin. Mówiłem, że z tym zidiociałym szefem coś jest nie tak. Sprytnie to wykombinował – wylał nas, żeby móc spokojnie okradać miejsce pracy. Ale z chłopakami postanowiliśmy mu przeszkodzić. W ten oto sposób ponownie ocaliłem tyłki niewinnych osób, przestępcę złapano, a mnie nagrodzono. Nawet pomogłem kumplowi odzyskać pracę. Swoją droga mógł trochę pomyśleć o pracy, zanim sobie zrobił dzieci. Ale co tam. Grunt, że wszystko ok. Dochodzę do wniosku, że powinni nakręcić o mnie serial: "Nieustraszony Michael" albo "Pogromca Guerin" albo najlepiej "SuperMichael"!
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część