onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (12)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część



Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku
cz.10
Everybody love somebody

Liz po raz kolejny przejrzała się w lustrze.

— Mogłabyś już przestać, wyglądasz świetnie.- powiedziała Maria.

— A jak Maxowi się nie spodoba?

— Spodoba mu się jak pójdziesz bez tego.

— Chcesz oberwać poduszką?

— Mam pytanie, które już nie raz ci zadałam.

— Mów.

— Jesteś dziewicą, prawda?

— Tak.

— I powiesz mi jak hm... No wiesz, jak się z nim prześpisz?

— Dlaczego koniecznie z nim?

— Czyli nie wiążesz z nim przyszłości?

— To nie do końca tak, po prostu wydaje mi się, że nie mogę przewidywać czy to będzie z nim.

— Nie chcesz się przekonać jaki jest sex z kosmitą?

— Czy ty potrafisz mówić tylko o jednym? Powtórzę to po raz kolejny, nie jestem wróżką i nie wiem czy to będzie on, może nawet do końca życia pozostanę dziewicą?

— To rozwiejmy twoje wątpliwości i chodźmy do wróżki.

— Zwariowałaś?

— Znam jedną, moja matka coś kiedyś dla niej zrobiła.

— Nie wierzę wróżkom.

— Madam Vivian jest inna.

— I na pewno nie wróżkom, które się tak nazywają. Czerwony czy czarny?- spytała Liz przykładając do siebie sweterki.

— Żaden, jest prawie trzydzieści stopni.

— To już chyba wszystko?

— Prawie.

— Coś jeszcze?

— Szczotka, bo znowu będziesz wyglądała jakbyś wracała do domu po krzakach.

— Liz, Max po ciebie przyszedł.- zawołała Liz Nancy.

— I jak tam po spotkaniu z dyrektorem?- spytała już szeptem Maria.

— Na razie chyba się uspokoiło.

— Pamiętaj, że rodzicom nie można ufać. Nigdy nie wiadomo kiedy wybuchną.

— Jasne, to ja lecę.

— Miłego wieczoru!
Liz zeszła na dół, była tam jej mama i Max.

— Cześć Liz.

— Hej.

— Na jaki idziemy film?

— "Duch".

— Jak romantycznie.

— Rzeczywiście. Idziemy?

— Jasne. Na razie mamo.

— Bawcie się dobrze.- odpowiedziała Nancy.- Tylko nie za dobrze.- dodała ciszej i spojrzała zmartwiona na córkę.

Tymczasem w kuchni. Michael i Maria namiętnie się całują.

— Kotlety się spalają.- stwierdziła Maria.

— Zawsze to robią.

— Ale teraz chyba za bardzo.

— Mówi się trudno i tak nikt nie zamawiał hamburgerów.

— Racja.

— Zapomniałam...- do kuchni wpadła zdyszana Liz, Michael i Maria natychmiast się od siebie oderwali.- Oddać ci kluczy... Maria.

— Dzięki.

— Bo ty masz na imię Maria, prawda?

— Bardzo zabawne.

— Właśnie, to ja już pójdę.

— Powodzenia Parker.- rzucił Michael.

W parku, Alex i Isabel spacerują.

— Już późno.- stwierdziła Alex.

— Trochę.- powiedziała Isabel.

— Odprowadzić cię?

— Myślę, że jeszcze trochę możemy pospacerować.

— Jasne, bo wiesz ja mam czas tylko nie wiedziałem czy to wypada, albo coś takiego... Znowu się wygłupiłem.

— Za to cię lubię.

— Lubisz?

— No tak.

— Tylko...

— Słucham?

— Mówiłem, że ja ciebie też... lubię.

Gdzieś na uboczy jakieś drogi, w jeepie Maxa.

— Nie żałujesz filmu?- spytał Max miedzy jednym, a drugim pocałunkiem.

— Nie, już go oglądałam. Po za tym nie jest wart mojej uwagi.

— To dobrze, dzięki temu możemy być razem trochę...

— Bliżej siebie?

— Właśnie.- Liz zaczęła mu rozpinać koszulę.- Zdecydowanie bliżej.

— Następnym razem obejrzymy film w domu, bo tam możemy być...- pocałowała go ogniście.

— Jeszcze bardziej bliżej siebie?

— Mhm...

— Słodko pachniesz.

— To perfumy od ciebie.

— Nie wiedziałem, że mam taki dobry gust.

— Widziałam dzisiaj Michael i Marię... razem.

— Ja też ich widziałem... osobno.

— Całowali się.

— Oni?- na twarzy Maxa pojawił się uśmiech.

— Może to wina temperatury?

— Może... Ale my nie jesteśmy winą temperatury?

— No nie wiem... Powinieneś mi to udowodnić.

— Z chęciom.

***

W Nowym Yorku.

— Musimy odzyskać medalion.- stwierdził Nicolas.

— Jasne teraz jeszcze znajdź jakiś pomysł w tej hm... małej główce.

— Tęskniłem za naszą przyjaźnią Alec.- powiedział ironicznie.

— Wiem ja też. Ale przybyłem by uczestniczyć w tej całej imprezie i zadbać o interesy...

— Kivara? Już mi nie ufa?

— Właściwie to będę dbał o własne interesy. A w kwestii zaufania; ja ci nie ufam, Kivar ci nie ufa i ty nam nie ufasz.

— Cóż za wspaniałe stwierdzenie, wziąłeś to z książki?

— Koniec uprzejmości, wy bierzecie Granilith, a mi przypada medalion i Vilandra.

— A co z Avą?

— Możecie ją zabić.

— Przecież ma nam pomóc.- Alec zaczął się śmiać.- O co ci chodzi?

— Pomoże wam tak jak ostatnio zostawiając tylko wielką dziurę po wielkim bum.

— No dobra, może wtedy trochę przesadziła, ale...

— Nicholas nie załamuj mnie. Wiedziałem, że jesteś głupi ale aż tak? Ten raz w życiu mnie posłuchaj i dodaj Avę do spraw do załatwienia.

Roswell. W szkole, w pustej klasie... No prawie pustej.

— Liz, a to?- spytała Tristin.

— Jesteś kompletnym analfabetą z biologii. To wszystko jest w podręczniku, czy ty nigdy do niego nie zaglądasz?

— Nie.

— Ale lekcje? Przecież na lekcjach to było tłumaczone.

— Na lekcjach jestem zajęty patrzeniem na ciebie.- Tristin objął Liz od tyłu w pasie i oparł głowę na jej ramieniu.

— Co ty robisz?

— Podrywam cię.- Liz się uśmiechnęła.

— Chyba wiesz, że...

— Chodzisz z Evansem. Jasne. I co z tego?

— Nie przeszkadza ci to?

— Zawsze możesz z nim zerwać.

— To pesymistyczne spojrzenie na mój związek.

— Dla mnie bardzo optymistyczne.

— Przestań i lepiej wróćmy do zadania.

— Masz rację im szybciej skończymy tym więcej czasu będziemy mieli dla siebie.

— Tym szybciej wrócę do domu.

— Nie bądź tego taka pewna, mój urok osobisty nadal działa.- Tristin wrócił do swojego stolika i uśmiechnął się do Liz.- Może być kino?

Wieczorem w " Affair". Do stolika przy którym siedzi Maria i Alex, prawie biegiem podchodzi Liz.

— Spóźnienie.- powiedziała Maria.

— Pięć minut.- dodał Alex.

— Stawiasz nam picie.

— Jasne, tylko mój bank się wyczerpuje.

— A co jest powodem spóźnienia?

— Pomagałam ojcu w układaniu...

— Dobra już nie kończ. Nuda.

— A czego się spodziewałaś?

— Jakieś erotycznej wzmianki o chochliku tasmańskim.

— Michael ci nie wystarczy?- w tym momencie Alex spojrzał na Maria dość dziwnym wzrokiem.- Nie mów, że Maria ci nie powiedziała o swoim namiętnym związku z Michaelem.- Liz zaliczyła kopniaka w kostkę.- No co?

— Kto powiedział, że namiętnym?

— Czyli Michael to nie ideał?

— Maria mów wszystko natychmiast! Nie możesz mieć przed nami sekretów. Jak to w ogóle możliwe, że ty i on... razem?

— To było dość nieoczekiwane, nie wynikające z sytuacji i bardzo…- Maria skwasiła minę-...dziwne.

— Wasz związek jest bardzo spontaniczny.

— I dziwny...- powtórzyła Maria, z tą samą miną.

— A spełnia twoje namiętne wymagania?

— Aha...- powiedziała Maria jej twarz nagle wypogodniała.

— Ale jesteś dziewicą?

— Jasne.- przez chwilę siedzieli w ciszy.- A jak tam princess?

— Isabel.- poprawił ją Alex.

— Jasne, no to jak tam princess?

— Jesteśmy przyjaciółmi.

— Powiedziałeś jej, że chcesz się z nią umówić na randkę?

— Nie do końca, spytałem czy to randka.

— Kto pyta nie błądzi...

— Tylko, że potem powiedziała, że mnie lubi i to mnie zdołowało.

— Nie jest tak źle. Wiele dziewczyn nie potrafi powiedzieć kocham i mówi lubię.

— Przestań mnie pocieszać.

— Ale Maria ma rację. To nie tragedia, że powiedziała że cię lubi. Pierwszy krok należy do ciebie.

— Naprawdę tak myślisz?- spytał Liz.

— Jasne. W końcu to ty jesteś mężczyzną.

— Właśnie to ty przynosisz żarcie do stada, dla swojej chudej z głodu żony i bandy rozwrzeszczanych dzieciaków.- Alex i Liz spojrzeli na nią jakby zwariowała.- Rozmawiałam z mamą.- powiedziała Maria, a Alex i Liz pokiwali głowami na znak, że zrozumieli.

— Liz masz rację. Przecież to ja jestem mężczyzną. To ja muszę zrobić pierwszy krok. Powiem jej o moich uczuciach.

— Bardzo dobrze.- Alex wstał z krzesła.

— Dokąd idziesz?- spytała Maria.

— Do domu.

— Po co?

— Muszę ćwiczyć przed moją poduszką. W końcu muszę dobrze wypaść.- Alex wyszedł.

— A ja głupia myślałam, że tylko dziewczyny mają takie problemy.- powiedziała Maria i powędrowała wzrokiem za kelnerem.

— Podoba ci się.

— Nawet fajny gdyby nie te okulary.

— Nie mówię o kelnerze tylko o Michaelu.

— A... Jasne.

— A jaki on właściwie jest?

— Arogancki, uparty…

— I mimo to się z nim spotykasz?

— Nie pozwoliłaś mi do kończyć. Namiętny, spontaniczny i wspaniale całuje tyle, że...

— Że co?

— Nie widzę wszechświata.

— No wiesz na początku wizje są słabe.

— Ale ja nie widzę nawet galaktyki, nawet małego gwiazdozbioru, nawet tyciutkiej gwiazdki.

— No wiesz...

— Nie wiem i ty też nie wiesz. Może to kwestia wyboru chochlika. Bo w końcu może jedni całują gwieździście, a drudzy fanatycznie?- Maria uderzyła głową o blat stołu.

— Maria wychodzimy, musisz odpocząć i pamiętaj zero rozmów z mamą. Od razu idziesz spać. Popadasz w paranoję.

***

W szkole, męska ubikacja.

— Zadziwiasz mnie zawsze mówiłeś o Marii... Hm... Nienajlepiej.

— I miałem rację, jest taka cały czas.

— Teraz to ja już nic nie rozumiem. Czemu z nią się spotykasz skoro nie jest w twoim guście?

— A kto powiedział, że nie jest? Po za tym pamiętajmy o tolerancji.

— I kto to mówi?

— Bardzo zabawne.

— Dobra zakończmy temat.

— Tylko wiesz... Ty i Liz macie te swoje wizje, u nas jest inaczej i Maria nie jest zbyt szczęśliwa z tego powodu.

— Nie ma wizji?

— Nie.

— A ty?

— Tak. Ale zawsze mówię jej że to tylko zamazane obrazki.

— Wierzy?

— Skąd ja mam to wiedzieć?

— Powinniście porozmawiać.

— Tak jak ty i Liz?

— Ja i Liz to zupełnie inna historia.

— Jasne, Maxiu będzie płodził potomków, a jego kumpel Michael rozmawiał. Chrzanić to.

Nowy York.

— Macie go dla mnie?- spytał Alec.

— Nic nie mamy.- odpowiedział mu Zan.

— A ja liczyłem, że może do was to wpadło. Szlag by to trafił.

— Nie mamy księgi.

— No dobrze, trzymajcie się.

— Już idziesz?

— Tak.

— Obiecałeś nam... Przynajmniej im.

— Nie, Zan. Nie macie księgi więc zostajecie na ziemi.

— To niesprawiedliwe, a co z moją siostrą?

— Nie lubię kopii.

— Co? Przecież to oni nie my...

— Jasne.

Roswell. Gabinet biologiczny, Liz robi doświadczenia, do środka wchodzi Kaly.

— O Liz. Nie wiedziałem, że tu jesteś. Przyjdę później.

— Mi nie przeszkadzasz.

— O... Jasne.

— Też masz doświadczenie?

— Nie, chciałem w spokoju poczytać.

— Spoważniałeś.

— Cóż... Trzeba sobie poszukać dziewczyny... To znaczy zajęcia.- Liz się uśmiechnęła.

— Jasne. Co czytasz?

— "Tajemniczą wyspę".

— Klasyka.

— Dzięki, jak ci się układa z Maxem?- Liz wyczuła jakby nutkę nadziei w jego głosie, ale może tylko jej się wydawało.

— Dobrze.

— Słyszałem, że mieliście problemy z hm... składzikiem.

— Tak. A jak tam twoje sprawy sercowe?

— Nic nowego, nadal jestem prawiczki... To znaczy nadal nie mam dziewczyny.- Liz po raz kolejny się uśmiechnęła.

— Na pewno jakąś sobie znajdziesz. Wystarczy się rozejrzeć.

— Może rzeczywiście. Muszę iść.

— Gdzie?

— Rozejrzeć się.

— Powodzenia.

— Będzie mi potrzebne.- uśmiechnęli się do siebie, Kaly wyszedł.

Ceali stanęła przed klasą astronomiczną, w jej głowie pojawiła się obraz jej ostatniej rozmowy z Isabel.

— Przez konsekwencje tych zwykłych rozmów Max cierpi. Nawet jeżeli nie interesuje cię Max, odpuść sobie.

— Ale... To nie tak...

— Nie ważne jak. Po prostu, odpuść sobie Maxa na pewien czas.
Tak bardzo bym chciała, aby to było takie proste...- pomyślała i weszła do klasy, tak jak myślała Max tam siedział.

— Jak tam karne odsiadywanie?- spytała Ceali.

— Z Liz byłoby prostsze.- stwierdził Max.

— Następnym razem hałasujcie z kimś innym, to wtedy...

— Jasne. Co u ciebie? Dawno cię nie widziałem.

— Cóż miałam sporo pracy i musiałam praktycznie całe dnie spędzać w domu.

— Przegrana sprawa.

— A jak tam u ciebie?

— W porządku, prócz tego że muszę robić jakieś durne plakaty.- Ceali podeszła do niego i wzięła kilka rysunków do ręki.

— Ładna kreska.- stwierdziła prawie wybuchając śmiechem.

— Oddaj to.

— No nie wiem.

— Oddaj.

— Mogłabym to wywiesić na twojej szafce.

— Jesteś okrutna.

— No dobra zostawię to tu i chyba ci pomogę, masz gumkę?

— Jasne.

— Zobaczmy co z tego da się zrobić.

Isabel siedziała w swoim pokoju i jadła pizzę, była gorąca więc poparzyła sobie język, mniej więcej w tym samym czasie, wszedł Alex.

— Hej.- przywitał się Alex.

— Hej.

— W porządku?

— Jasne, prócz poparzonego języka.

— A propos języka. Słyszałaś o Michaelu i Marii?

— Masz wspaniałe skojarzenia.

— To jak?

— Tak, słyszałam i jestem trochę... a nawet bardzo zdziwiona.

— No właśnie, zauważyłaś, że ostatnio związki kosmiczno- ludzkie w naszej grupie wiedzących o was są bardzo modne. Zostaliśmy tylko my dwoje.

— Rzeczywiście.

— No więc moglibyśmy sprawdzić, czy my to znaczy czy mielibyśmy wizje gdybyśmy no wiesz...

— Pocałowali się?

— Właśnie, mógłbym robić za twojego królika doświadczalnego.

— Wiesz, jesteś wspaniałym przyjacielem, ale to wykluczone.

— Jasne, od razu wiedziałem, ale musiałem spróbować.

Ceali spojrzała jeszcze raz na plakaty.

— Chyba są w porządku?- spytała Maxa.

— W porządku? To za mało powiedziane. Są wspaniałe, masz talent.

— Dzięki. Pójdę je zanieść Saligmanowi.

— Ja to zrobię.

— Z tego co pamiętam nie możesz wychodzić.

— Rzeczywiście.

— To ja idę.
Ceali wyszła z klasy i wpadła na Kaly'a. Plakaty się upadły.

— No pięknie, nie mógłbyś się rozglądać?

— Kiedy ja właśnie to robię.

— Wybacz może to i moja wina. Jestem ostatnio zdenerwowana.

— To ty to robiłaś?

— Tak.

— Wspaniałe. Gdzie z nimi idziesz?

— Do Seligmana.

— Pomogę ci.

— Dzięki.

— Jesteś nowa?

— Cóż jestem tu już dość długo, ale na początku roku szkolnego mnie jeszcze nie było.

— Skąd jesteś?

— Los Angeles, San Francisco. Różnie to bywało.

— A masz na imię...

— Ceali. Ceali Navis.

— Kaly Valenti.- przez chwilę próbowali podać sobie ręce.

— Chyba nic z tego nie będzie.

— Rzeczywiście.

— Co robisz dzisiaj wieczorem?

— Nie umówię się z tobą.

— Źle zacząłem.

— Może nie o to chodzi, lubię jak ktoś wali prosto z mostu. Po za tym znamy się zaledwie cztery minuty.

— To może... Może moglibyśmy się lepiej poznać?

— Może... Wszystko przed tobą. Tylko więcej odwagi.

— Jasne.

Liz wyszła ze szkoły, dzisiaj Max miał dłużej odsiadkę karną. Rozejrzała się dookoła siebie. Z samochodu wychylał się Tristin i przywoływał ją gestykulacyjnie.

— Cześć Tristin.

— Hej. Przyjechałem po ciebie.

— Nie musiałeś.

— Twoi rodzice mnie o to prosili.

— Oboje?

— Tak.

— Ojciec wie?

— O składziku? Tak.

— No to pięknie.

— To źle?

— Pomyślmy, dożywotni areszt domowy i obcięcie kieszonkowego nie maluje mi się zbyt kolorowo.

— Będę z tobą.

— Lepiej nie.

— Będę, postaram się ci pomóc.

— Tristin to naprawdę nie jest konieczne.

— Będę.

Nowy York.

— I jak tam duplikaty?- spytał Nicholas.

— Nic nie mają.- odpowiedział Alec.

— Mówiłem, więcej zaufania.

— A więc to wszystko mają ci z Roswell?

— Nie do końca. Zapominasz o Avie, to ona ma księgę.

— Nie wiem, czy mogę ci ufać. Może jednak Zan mnie okłamał. Może jednak coś mają?

— Jasne. Kilka desek i swoje ścieki.

Roswell.
Miejsce: Pokój Liz.
Czas: Po burzy( chyba wiadomo jakiej?)

— Nie wiem jak ci dziękować.- powiedziała Liz do Tristina.

— Ale ja wiem.- zbliżył się do niej, najwidoczniej chciał ją pocałować.

— Wybacz, ale...

— Jasne.

— Mimo wszystko dzięki.

— Nie ma za co.

— Jest. Bez ciebie miałabym przegrane życie.

— Mówiłem, że ci pomogę.

— Jesteś wspaniały.

— Wiem.

— I skromny.

— To ty to powiedziałaś.

Alex i Isabel wracali z kina.

— Alex podziwiam cię, spodziewałam się " Budowniczego Boba", a tu...

— Nigdy mi nie zapomnisz tej " Calineczki".

— Będę miała przynajmniej o czym opowiadać wnukom.- zatrzymali się.

— Isabel, ja... Ja nie chcę być twoim przyjacielem. Nie, źle to ująłem. Nie chcę być tylko twoim przyjacielem. Moje uczucia do ciebie są... Ja... Chcę ci powiedzieć, że traktuję cię jak kogoś więcej niż przyjaciela.

— Alex ja...

— Nie przerywaj mi, proszę. Chcę byś mnie zrozumiała, nie chodzi o to, że gardzę twoją przyjaźnią, ale jednak czuję do ciebie coś więcej.

— Skończyłeś?

— Nie. Właściwie to tak.

— Dziękuję ci za te słowa i zgadzam się z tobą. Czas zrobić krok do przodu.- Alex delikatnie pocałował Isabel i złapał ją za rękę.

— Dziękuję.

***

Lekcja astronomii. Mówi nauczyciel.

— Dzisiaj zajmiemy się rodzajami galaktyk i gwiazdami . No właśnie gwiazdami, jak się domyślam każdy z was na pewno chociaż raz w życiu widział gwiazdę, jedni dzięki specjalnym przyrządom inni spacerując.- Liz odwróciła się w stronę Maxa, patrzył na nią. Poczuła jak się czerwieni. Delikatnie dotknęła jego ręki i zamknęła oczy, na jej twarzy pojawił się uśmiech.

— Kilka tysięcy galaktyk za jednym razem to, to o czym Seligman może tylko pomarzyć.- pomyślała Liz, widząc przed swoimi oczami miliony obrazów. Galaktyki, gwiazdy, rozbicie… Liz poczuła jak mocniej bije jej serce. …mała dziewczynka uśmiechająca się do Maxa, pył unoszący się w powietrzu, zagłada tysiąca ludzi… Przed Liz stawały coraz okropniejsze rzeczy, których jeszcze nigdy nie widziała z jej twarzy znikł uśmiech.. …krew, czyjś śmiech i medalion, jej medalion. Liz przestała nad sobą panować, z jej ust wydobył się krzyk i z nadmiaru emocji spadła z krzesła.

— Panno Parker czy coś się stało?

— Ja… – Liz rozejrzała się w koło, była w klasie, wokół wszyscy się na nią patrzyli.- Źle się czuje, czy mogę wyjść?

— Oczywiście, najlepiej udaj się od razu do pielęgniarki.
Liz wyszła z klasy i udała się w stronę łazienki. Spojrzała w lustro, wyglądała okropnie. Przemyła twarz zimną wodą i usiadła obok jednego z kranów na podłodze.
Teraz to ja już nic nie rozumiem.- pomyślała Liz i spojrzała na swój medalion.

Koniec części dziesiątej



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część