gosiek

Dziecko Szczęścia (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

***

Liz budzi nad ranem miłe łaskotanie po twarzy. Otwiera zaspane oczy i z uśmiechem mówi:

— Jak ja bym chciała abyś to był ty Max – pamiętała dobrze co się wczoraj stało, pamiętała dziecko które znalazła choć sama nie wiedziała co z nim jeszcze zrobi
Malec gaworzył sobie radośnie widząc budzącą się dziewczynę. Z jego dziwnej miny można było wyczytać uśmiech. Liz odwzajemniła to i pocałowała go w czoło.

— Jesteś taki słodki, już się w tobie zakochałam, mam nadzieje, że będziesz mógł ze mną zostać – bawiła się jego drobnymi rączkami
Spojrzała na zegarek, ósma. Czas już wstać i pojechać do sklepu, kupić mu coś do jedzenia. Miała czas gdyż CroshDown jest w te święta zamknięte. Zastanawiała się czy nie zadzwonić do Marii i powiedzieć jej o tym. Postanowiła, że zadzwoni jak wróci, mały robił się już głodny.
Nagle chłopiec zaczął bardzo płakać. Liz próbowała go uspokoić, ale nic nie dało, nawet jego ukochana zabawka. Wiedziała, że jest bardzo głodny, ale skąd miała wziąć dla niego mleko. W końcu cos zaświtało w jej główce. Wzięła telefon i wykręciła numer do sąsiadki, która miała małe dziecko.

— Dzień Dobry pani Ross, przepraszam, że tak wcześnie... – zaczęła

— Nic nie szkodzi Liz, Boby już od szóstej nie daje mi spać – zaśmiała się do słuchawki kobieta

— Czy mogłaby pani mi pożyczyć trochę mleka w proszku...? – spytała

— Tak, ale po co ci, przecież u was w domu nie ma dzieci ?? – odparła zdziwiona pani Ross

— Tak...ale... no przyjechała...ciocia Marii z małym dzieckiem...a ... Marii i jej mamy nie ma, więc przyszła tu, a poza tym zapomniała wziąć ze sklepu mleka i jakoś tak wyszło – opowiadała Liz jąkając się, musiała przecież jakoś okłamać ją

— Dobrze, przyjdź za chwilkę, od razu ci je zagrzeję – powiedziała kobieta

— Bardzo dziękuje... naprawdę bardzo – Liz odłożyła słuchawkę, ubrała malca, na siebie założyła kurtkę i wyszła
Dziewczyna szybkim krokiem przeszła przez ulicę i zapukała do drzwi niewielkiego domku. Otworzyła jej niezbyt stara kobieta z małym ok. 1,5 rocznym chłopcem na ręku. Podała jej butelkę z mlekiem i powiedziała:

— Proszę, tylko uważaj może być jeszcze gorące, a butelkę zatrzymaj sobie – uśmiechnęła się serdecznie i pożegnała
Liz spróbowała czy przypadkiem mleko nie jest za gorące, było akurat. Po drodze, od razu dała małemu jeść.
Po wejściu do domu położyła go do koszyka, a sama poszła się uczesać i umalować, cały czas mając go na oku.
Minęło kilka minut ona była gotowa, wzięła chłopca z koszykiem i wsadziła do samochodu. Zapięła dokładnie pasem.

— Trzeba sprawdzić ile twoja mama nam zostawiła, dzięki bogu mam jeszcze swoje oszczędności – powiedziała wsiadając z drugiej strony, a chłopiec uśmiechnął się pokazując dwa pierwsze ząbki
Pogrzebała pod poduszeczką w poszukiwaniu czegoś przypominającego pieniądze. Po chwili wyciągnęła gruby rulonik, a pierwszy banknot był 100$. Rozwinęła cały i spuściła w dół szczękę.

— Przecież tu jest z dwadzieścia tysięcy, wiem już, że ta kobieta mówiła prawdę – powiedziała do malca i pogłaskała po buzi – będziemy musieli kupić: fotelik, ubranka, jedzonko, pieluszki, smoczka, buteleczki, jakieś zabawki...hmm...na razie będziesz spał ze mną, póki moi rodzice nie przyjadą w ich łóżku, a potem zobaczymy czy kupimy łóżeczko, może mamy jakieś w piwnicy...właśnie ciekawe co oni zrobią...- gadała bez przerwy przez całą drogę do sklepu, specjalnego sklepu dla dzieci

Po przyjeździe do wielkiego, z wierzchu, kolorowego sklepu, Liz wzięła wózek z siedzeniem dla dzieci i wsadziła tam małego chłopca. W kieszeń schowała trochę pieniędzy, resztę zostawiła tak gdzie znalazła, i weszła z uśmiechem do środka.
W oddali słychać było już śmiech małych dzieci, co bardzo zaciekawiło malca, rozglądał się z ciekawością, patrzył na kolory w pomieszczeniu. Różne barwy, zazwyczaj rażące, przyciągały jego małe brązowe oczka jakby nigdy ich nie widział. Uśmiechał się i coś gaworzył.
Liz uśmiechała się razem z nim, też jej się tu podobało. Nigdy tu jeszcze nie była, bo nie mała po co.
Młoda kobieta, ubrana w spódnice w kratkę i taką samą marynarkę, podeszła do nich z uśmiechem i spytała:

— Dzień dobry pani, czy mogę w czymś pomóc??

— W zasadzie to tak, musi nam pani pomóc, nie wiem co mam mu kupić, nie znam się zbyt na tym – odpowiedziała Liz

— Dobrze, to od czego chce pani zacząć?? – spytała ponownie

— No wie pani, chyba od ubranek...- dziewczyna podrapała się bo skroni

— Dobrze, więc chodźmy do tamtego działu – i wskazała kierunek w którym się udali – i proszę mówić mi Jenny...- powiedziała w drodze
Liz wybierała i wybierała ubranka, a były one prześliczne. Od razu wybrała śliniaczek z małym kosmitą. Potem przeszli do poszczególnych działów. Dziewczyna wybierała mnóstwo rzeczy od smoczków, zabaweczek i misiów do pięknego fotelika, chodzika. Zastanawiała się nad wózkiem, myślała czy kupić spacerówkę czy jeszcze leżący, ale ostatecznie wybrała wózek przeznaczony na spacery.
Parker zapłaciła i zapakowała wszystko z trudem do samochodu. Z pomocą Jenny zainstalowała fotelik, aby wykorzystać go od razu. Wsadziła chłopca i pojechała do domu.

— Teraz kochanie, pojedziemy do domu i zadzwonimy do cioci Marii, zapytać się kiedy przyjedzie?? – maluch cały czas śmiał się i bawił nowymi zabawkami, których miał już mnóstwo – Polubisz ją zobaczysz, jest trochę roztrzepana, ale za to kochana
Liz wiedziała, że pokochała tego chłopca z całego serca. Dzięki niemu nie myślała już o Maxie i swój cały wolny czas poświęcała jemu. I choć miała go dopiero jedną noc i niecałe popołudnie nie mogła bez niego żyć.
Nagle melodyjka jej telefonu komórkowego zaczęła dzwonić. Spojrzała na mały ekranik – Isabel?:

— Słucham, co się stało Is?? – spytała trochę przestraszona

— Szczerze to nic, powiedzmy, że się stęskniłam za tobą...- zaczęła Evans

— Dobra, dobra, co jest??

— No dobra, naprawdę to nie mogę już tu wytrzymać, moi rodzice zamulają tutaj robiąc codziennie robią jakieś zebrania rodzinne, tu jest nudno jak podczas meczu z Michaelem, nie mam już siły....a poza tym tęsknię strasznie za Alexem, nie wiesz kiedy wróci -mówiła Is jednym tchem

— Nie, nie wiem, ale niedługo powinien – chwila ciszy – kiedy przyjeżdżasz?

— Eh, nie wiem, może zaraz będę, czekam już na taksówkę – nagle usłyszała głośne gadanie dziecka – Liz, gdzie ty jesteś, zapisałaś się do żłobka?? – spytała z ciekawością

— Nie...tzn... no można to tak nazwać, żłobek z jednym dzieckiem, a zresztą jak przyjedziesz wszystko ci opowiem, to długa historia

— Dobra, to ja będę za jakieś pół godzinki, papa – pożegnały się i Liz odłożyła telefon
Popatrzyła na chłopca i zamyśliła się chwilę:

— Pierwsza rzecz, trzeba cię jakoś nazwać, druga co na to Isabel, trzecia co na to reszta, czwarta co na to rodzice – powiedziała w myślach i popatrzyła z powrotem na drogę
Gdy dojechali, Liz przebrała chłopca i założyła świetnie jensowe spodnie dla małego skate'ra. Wyglądał w nich świetnie do tego miniaturował czerwona bluza i super. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu i dała małemu jakiś deserek do zjedzenia.
Nagle usłyszała dźwięk dzwoneczków przy wejściu do caffeterii. Była przecież pewna, że drzwi są zamknięte. Wyszła przez zaplecze, aby zobaczyć kto to.
Przy drzwiach stała Isabel z dwoma niewielkimi torbami w ręku. Na jej twarzy pojawił się skryty uśmiecha:

— No co ty Liz, nawet się nie przywitasz, nie widziałyśmy się całe dwa dni – spytała po chwili rzucając torby na jedno z krzeseł

— Oczywiście, że się przywitam – Liz podeszła do niej i się przytuliła

— Chyba tylko ja ci zostałam z mojej rodziny do kogo możesz się przytulić?? – powiedziała Is zadziornie

— Isabel, proszę przestań – mina Parker posmutniała

— Nie martw się – Evans poklepała ją po ramieniu, nagle z zza zaplecza zaczęły dobiegać krzyki dziecka – Liz, kto to??

— Choć, opowiem ci wszystko – poszły razem na zaplecze i Liz opowiedziała jej wszystko o dziecku które wczoraj znalazła
Na początku mina Isabel była pełna niedowierzania, potem smutku, a potem już uśmiechu gdy chłopiec zaczął się z nią bawić na kanapie.
Liz dała do przeczytania Is list. Dziewczyna wierzyła na początku, że kobieta mogła mieć kłopoty tylko z tym, że nie miała za co kupić narkotyków, ale gdy Parker udowodniła jej to za pomocą pieniędzy, które zostawiła, od razu jej przeszło.
Obydwie bawiły się z nim, aż zasnął podczas picia napoju dla dzieci. Liz położyła go na górze, otworzyła szeroko drzwi, aby na wszelki wypadek słyszeć małego i wróciła do Isabel.
Evans siedziała przy stole zamyślona. W ręku trzymała gorącą szklankę herbaty, a drugą podtrzymywała głowę. Coś ją dręczyło, strasznie.
Liz dotknęła jej ramienia.

~*BŁYSK*~
Noc.
Dwa światła samochodu rażą w oczy.
Huk, szkło rozpryskane na wszystkie strony,
Krew.
Czyjś pogrzeb.
Wszyscy jej przyjaciele stoją przed brązowym grobem.
Maria, Michael, Kyle, Valenty, Tess, Max, Isabel, ona płaczą
Płatki czerwonej róży opadają na zasypujący się grób.
~*BŁYSK*~

Liz otwiera szeroko oczy. Nabiera głęboko powietrze i patrzy przerażona na Isabel.

— Co się stało?? – spytała Isabel patrząc wystraszona na Liz

— Is, ktoś umrze – odpowiedziała siadając

— Więc ty też to widziałaś...to jest straszne...- dodała Is chowając twarz w dłonie – boję się – przytuliły się

— Nie bój się, zrobimy wszystko, aby nie pozwolić na to – powiedziała Liz i siadła obok


GDZIEŚ W BARDZO DALEKO WE WSZECHŚWIECIE

— Jak myślisz, czy ono wszystko zmieni?? – pytała jakaś kobieta

— Tak królowo, dzięki niemu oni będą razem, ona powróci do księcia....ona nas uratuje, a wszyscy będą tak jak mówiła Wyrocznia "z prawdziwym przeznaczeniem" – odpowiedział mężczyzna stojący obok i wpatrujący się w ekran na którym widać było brunetkę o pięknych brązowych oczach – tylko pamiętajcie to dziecko jest nie jej tylko księżniczki dodał po chwili


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część