Luthien

Król Zan i królowa Simbelmyne (19)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział 19 oczekiwanie i chwila wytchnienia cz1

Przez cały dzien Liz leżała w łóżku, ale nie nudziła się, bo ciągle ktoś dotrzymywał jej towarzystwa, nawet kiedy spała. Miała duże łóżko, w zasadzie łoże. Pokój był przestronny, pięknie umeblowany, chociaż Ziemianom wydawał się dziwny. Wielkie okno i drzwi na balkon, otwarte teraz na rozcierz, zajmowały prawie całą ścianę. Nie były ze szkła, ale z dziwnej substancji, twardej jak stal, ale gładkiej i błyszcącej. Światło przez nie wpadające nabierają pięknej kryształowej barwy. Liz przez długi czas przyglądała się tej grze świateł. Starała się nie myśleć o niczym. Przeszłość i przyszłość wyrzuciła choć na chwilę z umysłu. W pokoju była sama, bo Melaya, która miała teraz przy niej zmianę stała na balkonie.
"Żeby tak móc zawsze leżeć bezczynnie i o nic się nie martwić"-pomyślała Liz.
Była jeszcze słaba. Poprzedni tydzień był wyjątkowo wyczerpujący.
"Jutro będzie trzeba wstać. Nie mogę zapominać kim jestem, kim jest Max i jakie mam zadanie."
Zamknęła oczy. Wdychała zapach płynący z dworu z ogrodu. Świeży i tak odmienny od wszystkiego, co było na Ziemi.
"Nic dziwnego, że Mel tak kocha Antar"
Zasnęła snem spokojnym i głebokim. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Na Antarze czuła sie bezpieczna.

***
Stała na plaży. Miała na sobie długą błękitną suknię, a w ciemnych włosach wpięty biały kwiat. Słońce zachodziło. Niebo nabrało szkarłatnej barwy, a morze zalśniło jakby rozgrzane przez zachodzącego Anara, jak Antarianie nazywali słońce. Patrzyła na to ostatnie promienie Gwiazdy Nadziei. Jej nadzieja zgasła już dawno, ale tliła się jeszcze lekko na odległej planecie, gdzieś wiele miliardów kilometrów stąd.
Ta dziewczyna była tak do niej podobna, a tak inna. Długie ciemne włosy zakrywały twarz, ale zauważyła, że ona płacze. Żałowała.
Żałowała każdej straconej chwili.
"Dlaczego musimy tak cierpieć?"
Podniosła oczy ku niebu.
"Potrzebujemy cię. Potrzebujemy twojej pomocy. Sama nie dam rady. Antar cię potrzebuje"
Machnęła ręką nad piaskiem i pojawił się świecący znak(taki jak Is i Michael zrobili przed biblioteką).
Spojrzała na kamień, który trzymała w ręku.
"Potrzeba takich pięć."
Mały, dziwnie błyszczący, w kształcie kwiatu, jarzący się od środka światłem-światłem Gwiazdy Nadziei.
Zaśmiała się gorzko. Planeta Gwiazdy Nadziei. Ciekawe kto wymyślił tę nazwę.
Pięć kwiatów. Wyrocznia miała czasami dziwne zachcianki. Nie ufała jej. Nie potrafiła. Nie mogła. Chociaż nie wszystko, co zrobiła jej matka za radą wyroczni wyszło na złe. Gdyby nie wyrocznia juz dawno wygasłoby niewyczerpane źródło nadziei jakie nosiła w sercu jej przyjaciółka. Przyjaciółka z innej planety, innej galaktyki. Chociaż ta dziewczyna była królową. Znała ją od dawna, zanim się jeszcze urodziła. Były związane ze sobą.
"Ten kwiat jest tego przyczyną"-pomyślała patrząc na kamień. Biały Klejnot. Nawet nie wiedziała jaką ma moc. Ważna była nazwa. Tylko ten kamień nosił imię osoby, która tyle zmieniła w całej historii Układu. Wyjęła kwiat z włosów.
"Nie jestem taka jak ty. Nie potrafię walczyć z całym światem o uratowanie Układu. Dlaczego mnie zostawiłaś? Mogłaś ich pokonać!"-rzuciła kwiatek w fale.

—Żegnaj Simbelmyne, Żegnaj Lizzie.-powiedziała i wyciągnęła przed siebie rękę.

—Tak jak ty wzywałaś ich do domu...Niech ten znak będzie dla was drogowskazem do domu...albo chociaż dla ciebie. Ty jestes kluczem do wszystkiego. Ty i twój brat. Obyś go odnalazła...
Kwiat rzucony na fale podzielił się na pięć części, które ułorzyły się w kształt litery V i zalśniły srebrnym światłem.
Morze zgasło, słońce zniknęło, ale nadzieja w sercu dziewczyny odżyła. Na niebie pojawiły się gwiazdy.

***

Max rozmawiał dużo z Lahrekiem. W końcu Zan był jego przyjacielem.

—Czy z Liz już wszystko będzie dobrze?-spytał Max.

—Chyba tak, ale dziwi mnie jej reakcja na imię Sereny.

—Obiecała, że wyjaśni nam wszystko.

—Ale jutro, bo ty się nie zgodziłeś. I niby jestes tylko hybrydą Zana...

—O co ci chodzi?

—Jesteś do niego bardzo podobny. Opiekończy, obowiązkowy, odpowiedzialny. Dobro rodziny jest dla ciebie bardzo ważne. Zan, jeżeli wiedział, że jakieś spotkanie może być niebezpieczne, nie pozwałał jechać na nie siostrom.

—Siostrom?? Przecież miał tylko jedną siostrę.

—Mel była dla niego jak siostra. Bel tez powinna być, ale ona była tylko adoptowana. Ona była tylko oficjalnie jego "siostrą".

—Król i Królowa adoptowali dziecko?

—Tak. Znowu przez Zana.-zaśmiał się Lahrek.-Widzisz, kiedy on poznał Bel, powiedział matce coś, co było związane z przepowiednią wyroczni. Jeżeli starczy czasu i będziecie chcieli, to usłyszycie całą opowieść. Przepowiednia jeszcze się cała nie wypełniła. Dotyczyła osoby o imieniu Simbelmyne. Nie tylko Bel. Nikt nie zna jej prawdziwego imienia ani jej rodziców.

—Zan naprawdę ją kochał?

—Myślę, że tak, ale uważał, że dobro planety jest ważniejsze.

—Przecież to byłoby najlepsze rozwiązanie.

—Jasne, zobaczymy, co ty powiesz jak królowa zrobi ci dwugodzinny wykład.

—Chyba cię rozczaruję.

—Zobaczymy.

Tymczasem królowa dużo czasu przebywała z dziećmi i wnukami.

—To jest Maria, moja żona.-przedstawił Michael.

—Miło mi cię poznać. Z jakiej planety Układu pochodzisz.

—Z tej samej co mój mąż.-odparła Maria.

—Jesteś Antarianką?

—Nie

—Ale przecież Rath jest z Antaru.

—A kto powiedział, że jestem żoną Ratha?

—?

—Martin, Chris, Eric nie dokuczajcie dziewczynkom.-powiedziała, widząc jak chłopcy ganiaja Mel, El i Michell.

—One zaczęły, a Shella(tak nazywali Michell) nazwała mnie głupkiem.-bronił się Martin.

—Ale ty jesteś jej starszym bratem i powinnieneś się nią opiekować.

—Dobrze...

—Nie dobrze, tylko dajcie im spokój.

—To niech mnie nie wyzywa.

—Maria, myślę, że nie można z dziecmi tak ostro.-powiedziała królowa.

—Po pierwsze: to mój syn i ja decyduję czy będę ostra czy nie, po drugie:niech pani łaskawie przyjmie do wiadomości, że na Ziemi dzieciństwo trwa dwa razy krócej niż tu, po trzecie: jestem Ziemianką, Michael jest Ziemianinem, Max i Liz sa Ziemianinami, a dalej nie chce mi się wymieniać pozostałych 7 miliardów ludzi-wykład złej Marii.

—Ale mimo wszystko Mel, El i Eric to moje wnuczki i wnuk.

—A czy ja pani czegoś zabraniam?
Królowa odeszła kawałek i zaczęła rozmawiać z dziewczynkami.

—Wiecie, że jestem waszą babcią?

—trzecią???

—?

—babcia Nancy i babcia Diane.

—Ja jestem babcia Varda.

—A czyją jesteś mamą?

—Waszego taty.

—A babcia Diane?

—Wasz tata ma dwie mamy.

—a ja myślę, że trzy.-powiedziała Mel.

—Kto?

—babcia Diane, ty i Simbelmyne.
Królowa słysząc to imię zbladła.

—Tak samo jak mamy dwa domy.

—Wasz dom jest tutaj, na Antarze.

—Dom taty jest na Ziemi, dom Zana był na Antarze.

—Jesteś taka mała, a już tyle wiesz. Życie nie zawsze jest takie proste jak się dzieciom wydaje.

—Za to dorośli ciągle je sobie utrudniają.

—Czemu tak myślisz?

—Nie wiesz kim jest moja mama.-stwierdziła i pobiegła do ogrodu.
"A ja nie wiem, gdzie będzie mój dom"

Mel stała na balkonie przy pokoju Liz. Patrzyła się na ogród. Chociaż patrzyła to złe słowo. Jej wzrok powędrował daleko...daleko w czasie. Wspominała wszystkie chwile spędzone na Antarze. Królewska Piątka – tak ich nazywali. Właściwie powinni mówić o Królewskiej Szóstce. W końcu Khavar gościł na Antarze jeszcze częściej niz ona.
Przypominała sobie bale, treningi, wycieczki po Antarze. W promieniu 20 km od pałacu znała każdy kąt. Chciała, aby to wszystko wróciło. Chciała znowu byc tylko księżniczką należącą do Królewskiej Piątki...ale oni nie żyli.
"Khavar i Ava ich zabili...Ale ona żyje...tylko nie wiadomo gdzie...na Ziemi czy w Układzie?...Ktos musi wiedzieć...Może Anhar?...Ale też nie wiem, gdzie on jest...może Serena wie?...Serena...Tak podobna do ciebie. Zawsze rozbudzała w nas nadzieję. Byłaby dobrą królową...chwila...królowa...Liz jest teraz królową. Nawet nie wiem kim jest, z jakiej planety pochodzi, ale musi byc Antarianką. Jest za potężna. Jaka ja jestem głupia! Ona się z toba połączyła! Ona musi wiedziec gdzie jesteś! Albo przynajmniej może cię wyczuć! Jutro będzie dzień na dyskusje."
Melaya usłyszała śmiech dochodzący z ogrodu. Zdawało jej się, że cofnęła się w czasie, a w ogrodzie bawi się mała Serena. Zobaczyła pięcioletnią dziewczynkę tańczącą między kwiatami. Miała niebieska sukienkę. Przypomniała sobie słowa wyroczni:
"Każde błękitne dziewczątko zostanie w przyszłości wielką królową"-dlatego błękit to kolor królowej. Kolor z gwiazd. W przeszłości Antarianie wierzyli, że królowe pochodzą od bogów-gwiazd. Były to wyjątkowe kobiety-mądre, piękne, budzące szacunek, kochane przez cały lud.
Dziewczynka zaczęła śpiewać. Sama melodia bez słów.
"Serena też to śpiewała"
Dziewczynka zauważyła Melayę i pobiegła w jej stronę. Nie wiedziała jak wejść.

—Hey ciociu!

—Mel, uważaj na sukienkę.

—Prawda, że ładna? Znalazłam ją w pokoju Sereny. Pozwoliła mi założyć.

—Kto ci pozwolił?

—No Serena.

—Obudziła się?-zapytała głosem pełnym nadziei.

—Nie, ale juz niedługo się obudzi. Jak do ciebie wejść?

—Musisz pójść dookoła.

—E tam, wejdę tędy. Mogę się teleportować?

—Nie umiesz.

—Nauczę się.

—To nie jest takie łatwe Mel, twoja mama przez to jest bardzo słaba.

—To zejdź do mnie.

—Czemu nie bawisz się z rodzeństwem?

—Oni nie lubią Antaru. Chcą wrócić do domu.

—A ty lubisz Antar?

—Uwielbiam!-zawołała z zapałem.
Melaya przekonała wreszcie dziewczynkę, aby pobawiła się z rodzeństwem. Weszła do środka.
"Jaka ona podobna do Sereny, zawsze taka roześmiana. Ma w sobie coś. będę musiała dowiedzieć się czegoś o jej śnie. Na razie nie ma co się martwić. Teraz najwazniejsza jest Liz i Serena."
Liz spała jeszcze. Mel usłyszała pukanie do drzwi.

—proszę.
Weszła służąca, spojrzała na Liz i poprosiła Melayę na zewnątrz.

—O co chodzi?

—Królowa prosi Waszą Wysokość do pokoju księżniczki Sereny.

—Obudziła się???!!!

—Tak

—Zostań z Liz, a jak się obudzi nie mów jej o Serenie.

—Dobrze.

Melaya pobiegła do Sereny. Bardzo lubiła podopieczną Bel.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część