_liz

Siostry podświadomości (1)

Wersja do czytania Następna część

"Wieczór. Jakiś klub. Maria miała występ. Niestety jej chórek zachorował, dziwnym trafem. W akcie rozpaczy De Luca zwróciła się o pomoc do Isabel i Liz. Mimo długich protestów a nawet gróźb, dziewczyny się zgodziły. W końcu to tylko jeden raz, jedna piosenka. Występ zaczął się idealnie. Wszyscy się zasłuchali. Nastolatki wydobyły z siebie piękne i odurzające dźwięki. Kolejno płynęły słowa piosenki. Chłopacy jak zauroczeni na nie patrzyli. Ale nagle coś ich zaniepokoiło. Isabel momentalnie pobladła i zdawała się słabnąć. Spojrzała na chłopaków, ale śpiewała dalej. Chłopacy sami nie wiedzieli co robić. Zaraz po Issy Liz tez się nieco zmieniła. Skuliła się nieco i gwałtownie pobladła jak ściana. Trzech nastolatków nie wiedziało absolutnie co się dzieje. Dziewczyny wyglądały na dość skwaszone i przestraszone, ale śpiewały dalej. Jakby tego jeszcze było mało, Maria naglę mocno się zwinęła w kłębek. Całe szczęście nie śpiewała w tym momencie, więc nikt nie usłyszał jej drżącego głosu. Dziewczyny z wielkim trudem i bólem zakończyły piosenkę. Zebrały mnóstwo oklasków i podziękowań. Uśmiechnęły się słabo i zeszły ze sceny. Ledwo trzymając się na nogach, podeszły do stolika chłopaków i osunęły się w ich ramiona. Chłopacy usadzili je na krzesłach i z niepokojem zaczęli wypytywać.

— Co się stało?

— Nie wiemy. – słabo odpowiedziały

— Co się z wami działo?

— Złapał nas ostry ból. – tłumaczyła Isabel – Ostry, przeszywający i rozrywający. Poczułyśmy się słabe. I było tak zimno. Przed oczami miałyśmy ogromne, jasne błyski i migające światła...

— I widziałyśmy coś. – powiedziała Liz

— Miałyście wizję?

— Tak. I to zbiorową. – powiedziała Maria

— A co widziałyście?

— W sumie nic. Tylko te straszne błyski. Czyjś krzyk. Okropny krzyk pełen bólu i cierpienia. I twarz...

— Twarz? Czyją?

— Małej dziewczynki. – odpowiedziały naraz – Nigdy wcześniej jej nie widziałyśmy. Ale ona cierpiała.
* * *
Następnego dnia wyczerpane i przerażone dziewczyny postanowiły odpocząć i zrelaksować się w bezpiecznym otoczeniu, w swoim gronie. Siedziały cały dzień u Issy w pokoju i rozmawiały. Ale nic nie wspominały o tym co zaszło. Mówiły jedynie o przyjemnych rzeczach, nawet plotkowały. Chłopacy obiecali, że po nie przyjdą i zabiorą do kina. Kiedy już wchodzili po schodach i kierowali się do pokoju Isabel Evans, usłyszeli krzyk. Trzy nastolatki siedziały w pokoju i nagle znów dopadła je ta wizja. Chłopacy pobiegli do nich. Zobaczyli trzy dziewczyny zwijające się z bólu na podłodze. Mieli już wpaść do środka, gdy nagle drzwi zatrzasnęły im się przed nosem. Usiłowali je otworzyć, ale ona jakby zostały zamurowane. Używali mocy na różne sposoby, ale i to nie pomagało. Przerażeni chłopacy nie wiedzieli co robić. Tymczasem dziewczyny zwijały się na podłodze pod wpływem ostrego bólu. Przeszywał on je na wylot. Liz była blada jak ściana i drżała z zimna. Zupełnie jakby ktoś ją zamknął w zamrażalniku lub pozostawił naga na biegunie. Kostniała z zimna i trzęsła się. W żyłach krew zastygała z zimna i przestawała krążyć. Usta jej posiniały, a palce grabiały i zaciskały się na dywanie. Z ust ulatniała się gęsta para, jak zima na dworze. Z płuc dobywał się krzyk, ale jakby zmrożony. Isabel trzymała się mocno za głowę, która jej wręcz pękała. Miała wrażenie, ze ktoś wali jej młotem w głowę. Słyszała nawet dźwięk tłuczonego mózgu. Ręce jej drżały i dziewczyna miała nawet wrażenie, że zaraz się one rozpłyną. Czuła w sobie ogromną lekkość, ale bardzo nieprzyjemną. Mdliło ją i czuła jakby wszystko wewnątrz niej się rozpływało. Zanikało bicie jej serca. Nie czuła płynącej krwi. Cała zdawała się prześwitywać. Nie miała siły aby nawet chwycić się kurczowo czegoś. Ostatnimi siłami krzyczała z bólu, który ją przebijał na wylot. Maria natomiast wyglądała jakby leżała na pustyni. Całe jej ciało pokrywał słony pot zawarty w miliardach drobnych kropelek, spływających po jej gładkiej skórze. Gęsta krew w żyłach rozrzedziła się i wrzała. Dziewczyna czuła wręcz ten ukrop, który wewnętrznie rozrywał jej żyły. Zwijała się z bólu. Wydawało jej się, ze ktoś nieustannie wylewa na nią wrzątek, który pali jej skórę. Krzyczała kuląc się i usiłując pokonać ów przenikliwy ból. Nagle trzy dziewczyny doznały olśnienia. Widziały ową małą dziewczynkę, która była przywiązana do drzewa. Dziewczynka wołała je do siebie i błagała o pomoc. Dziewczyny znów zawyły z bólu. Złapały się gwałtownie za ramiona. Każda ściskała swoje lewe ramię, jakby ktoś ranił im tam skórę. Z oczu pociekły łzy. Ponowny krzyk przeszył powietrze wokół. I nagle wszystko się uspokoiło. Drzwi do pokoju dziewczyn otworzyły się lekko i chłopacy natychmiast tam wpadli. Rzucili się w stronę dziewczyn i pomogli im wstać. Byli przerażeni widokiem udręczonych nastolatek. Te wciąż trzymały się z ramiona i nie chciały puścić. Drżały nadal z lekkim niepokojem. Issy nadal miała wrażenie, że się rozpuszcza w powietrzu. Maria ocierała gorący pot z rozpalonego ciała. Liz wciąż wydychała sinymi ustami lodowatą parę. Po długich namowach, dziewczyny zgodziły się puścić swoje ramiona. To co na nich zobaczyły, było dla nich szokiem. Każda z nich miała na lewym ramieniu tatuaż. Przedstawiał on dziwny znak. Dwa półkola zahaczone o siebie, a po środku okrąg. Tatuaże zdawały się lekko świecić jakimś światłem. Ale po chwili zgasły.
Cały wieczór dziewczyny spędziły u Liz. Chłopacy z żalem musieli pozostawić je same. Nastolatki w tym czasie siedziały jak na szpilkach i rozmawiały:

— Boże! – jęczała Maria

— To było okropne...- szepnęła Liz

— Ten ból. – dodała Issy – Przenikliwy ból.

— Ja jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. – rzekła De Luca -Ta mała dziewczynka nas potrzebowała i to jej ból odczuwałyśmy.

— Sugerujesz, że jeśli dziewczynka zginie to my też?

— I te tatuaże. Boże! Skąd one się wzięły?

— Nie wiem. – powiedziała Isabel – Ale musimy się trzymać razem.
Dziewczyny wstały z uśmiechem i podały sobie ręce. W momencie, gdy ścisnęły swe ciepłe i jasne dłonie, znów coś trzasnęło. Dziewczyny ponownie przeszył tępy i porażający ból. Skuliły się w kłębki i padły na podłogę. Ale mimo tak powalającego cierpienia nie puściły swych rąk. Jakby bały się, ze jeśli tylko się rozłączą, to już nigdy się nie znajdą. Znów widziały tę małą dziewczynkę. Tym razem wszystko działo się już wyraźniej. Widziały ulicę i granatowego mercedesa. Potem las, gęsty i mroczny. Słyszały krzyk tej dziewczynki i jej płacz. Wołała kogoś o pomoc. Potem dziewczyny widziały jak napastnik ucieka. Ich wzrok padł na dziewczynkę. Była przywiązana do drzewa grubym sznurem. Była zakneblowana i miała poranioną twarz. Płakała i ledwo łapała oddech. Porywacz uciekł, a mała nie wiedziała co robić. Wydawało się, ze krzyczy poprzez knebel, ale i tak nikt jej nie słyszał. Potem stało się coś, co jeszcze bardziej wstrząsnęło nastolatkami. Wydawało im się, ze dziewczynka je widzi i usiłuje je do siebie zawołać. I znów ogromna fala zimna zalała je. Potem nastąpiła fala gorąca i dziewczynami znów targnął jakiś impuls. Trzymając się wciąż za ręce i klęcząc na podłodze, krzyknęły z bólu. Poczuły dziwne pieczenie na ramieniu. Kiedy wizja minęła, otworzyły oczy i spojrzały na siebie. Potem wydawało im się, ze wciąż czują to dziwne mrowienie na ramionach. Oderwały od siebie wzrok i przeniosły go na swoje ramiona. To tatuaże tak je piekły. Dziewczyny się przestraszyły. Malunki zaczęły świecić i emanować niezwykłą energią. Pulsowały i jakby przyciągały je do siebie. Dziewczyny poczuły, że te tatuaże mają związek z dziewczynką. Podniosły się z podłogi i bez słowa chwyciły swoje kurtki. Zdecydowały się odnaleźć dziewczynkę i uwolnić ją. Wybiegły z domu i wsiadły do samochodu. Maria prowadziła. Dziewczyny nie zauważyły wracających chłopaków, którzy jednak zobaczyli je. Ale dziewczyny już odjechały.
* * *
Dziewczyny wjechały samochodem w gęstwinę ciemnego lasu. Stanęły obok wielkiej sosny. Tu ścieżka się urywała. Wyłączyły silnik i wysiały z samochodu. W ciemności nic nie widziały. Liz wyjęła z bagażnika latarki. Dziewczyny włączyły je i rozejrzały się dokoła. Nie miały pojęcia w która iść stronę. Stały tak bezwiednie i z rozpaczą. Kręciły się w miejscu i spoglądały to na siebie to na ścieżkę. Nie było żadnych śladów, więc kompletnie nie wiedziały jak mają postępować. Wpatrywały się w mrok lasu. Wydawało im się, ze ktoś je obserwuje, ale nikogo przecież w pobliżu nie było. Wyciszyły się, żeby chociaż usłyszeć może jęki dziewczynki. Ale jedynym co usłyszały była martwa cisza przeplatana ze złowrogim i przerażającym szumem drzewa. Las zdawał się żyć własnym życiem. I nastolatki odnosiły wrażenie, że jest do nich wrogo nastawiony. Rozejrzały się jeszcze raz. Nawet jasne, rażące światło rzucane przez halogenówki gubiło się pośród ciemnego poszycia. Pod stopami dziewczyny czuły dziwne drżenie ziemi. Z każdym ich najmniejszym krokiem trzaskała jakaś gałązka. Miały wrażenie, ze cos je osacza. Z przestrachem i niepewnością spojrzały na siebie. Każda pytała wzrokiem pozostałych co robić. Poczuły, ze może jednak źle zrobiły wybierając się tutaj samemu i to w nocy. Poczuły, że chyba potrzebują męskiego wsparcia. Ale przecież nawet nie zostawiły chłopakom karteczki, gdzie są i co robią. Isabel pomyślała, ze chyba przeceniła swoje siły. Ale wzięła się w garść. Wszystkie trzy się uspokoiły. W końcu miały dość stania w miejscu i dobijania się domysłami. Zdecydowały się, że pójdą na północ, czyli przed siebie. I wtedy ich tatuaże zaczęły świecić. Zrozumiały, że obrały dobra drogę. Szły ramię w ramię i dodawały sobie wzajemnie otuchy. Ścieżka się kończyła, a wysokie i ponure drzewa stawały im na drodze. Dziewczyny zręcznie je wymijały. W końcu zauważyły jak cos porusza się w ciemności. Skierowały się tam szybko. Przeczucie ich nie myliło. Naprzeciwko nich znajdował się wysoki cedr. Do niego przywiązana była mała dziewczynka. Miała może około ośmiu lat. Na widok dziewczyn ucieszyła się i usiłowała coś krzyczeć, ale knebel wciąż tkwił w jej buzi. Nastolatki szybko podbiegły do niej. Same się cieszyły z tego, ze ją znalazły. Wzięły się za rozwiązywanie węzłów sznura, który szczelnie obwiązywał małą dziewczynkę. Wszystko szło po ich myśli, gdy nagle...
Liz coś ścięło z nóg i powaliło ostro na ziemię. Maria obróciła się błyskawicznie w jej stronę i chciała jej pomóc wstać. Ale już po chwili sama leżała obok siostry. Isabel nawet nie zdążyła się obejrzeć, gdy tez jakaś siła przykuła ją do podłoża. Czuły jakby coś im odebrało jakiekolwiek siły i przytwierdzało je do ziemi. Z każda sekunda stawało się to co raz silniejsze. Dziewczyny usiłowały się podnieść, ale jedyne co mogły zrobić to lekko ruszyć ręką. I nic więcej. Nastolatki już całkowicie opadały z sił. Ledwo udało im się nieco podnieść głowy. Spojrzały na dziewczynkę, która wciąż była przywiązana. Teraz mała zdawała się być jeszcze bardziej przerażona. Łzy kapały powolutku z jej jasnych oczu. Nastolatki poczuły, że to już koniec. Przesyciła je pewność, że nie uratują ani dziewczynki ani same nie przeżyją tego. Wydawało im się, że już nigdy się nie oderwą od ziemi i nie będą miały na tyle sił aby to zrobić. I wtedy, gdy owa dziwna siła coraz bardziej je pogrążała...Trzask! Energia, która przypierała je do podłoża, zaczęła słabnąć. Powoli nastolatki podnosiły się. kiedy uniosły głowy, ujrzały trzech chłopaków, którzy stali przy nich. To byli Kyle, Max i Michael. Max stał kilka kroków od nich i za pomocą swoich ponadnaturalnych zdolności wywarzał pole ochronne. Nastolatki zdołały się podnieść o własnych siłach. Ale wciąż stały bezwiednie i obserwowały to wszystko. Michael, szybko pobiegł w stronę uciekającego napastnika. Użył nawet mocy, aby go powalić, ale niestety tamten jakby się rozpłynął w powietrzu. Po chwili oczekiwania w napięciu i zdenerwowaniu z gęstwiny mroku wyłoniła się czyjaś postać. To był na szczęście Michael. Na szczęście, a może niestety, bo był sam bez uciekiniera. Max zlikwidował zieloną, magnetyczną powłokę, osłaniająca ich wszystkich. Obrócił się i wraz z Michaelem podeszli do dziewczyn. Liz rzuciła się w ramiona Maxa. Ten mocno ją objął i przytulił do siebie. Dziewczyna bała się uwolnić z jego silnego i ciepłego uścisku. Michael podszedł do Marii i tez ją mocno pochwycił w swe ramiona. Dziewczyna wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. Kyle postąpił podobnie jak jego przyjaciele i objął Isabel, ukrywając ją w swych ramionach. Wszystkie trzy pary wymieniały gorące uściski, wielbiąc Boga, ze pozwolił im to przeżyć. Dziewczyny podziękowały chłopakom za to, że przybyli i zdołali to zrobić na czas. Przyrzekły im, ze nigdy więcej nie zrobią czegoś takiego bez nich lub bez wcześniejszego uprzedzenia. Oczywiście żadna z nich słownie nie wymówiła nic takiego, ale chłopacy doskonale wiedzieli co dziewczyny myślą. A one dobrze wiedziały co oni mówią w myślach. Tulili je mocno, ale mieli ochotę na nie nakrzyczeć. Nastolatki były im wdzięczne, ze jednak tego nie zrobili. Po chwili takich czułych podziękowań, dziewczyny oderwały się od chłopaków i wskazały na dziewczynkę. Kyle błyskawicznie wyciągnął ostry nóż i podszedł do małej. Ta otworzyła szeroko oczy z przerażeniem i zaczęła się wyrywać. Ale po chwili się uspokoiła, bo zrozumiała, ze Kyle ja uwalnia. Chłopak szybko przeciął więzy i mała była wolna. Najpierw patrzyła na nich nieufnie. Potem rzuciła się na szyję dziewczynom. Zupełnie jakby chłopacy nie wykazali się czymś szczególnym.
Młodzież wsiadła do samochodów i pojechała z powrotem do miasta. Pojechali do domu Evans' ów. Zasiedli wszyscy w salonie. Posadzili małą dziewczynkę na fotelu i okryli ją kocem. Mała ośmiolatka miała na sobie długa spódnicę w kratkę, białe rajstopki mocno przybrudzone ziemię, brązową koszulkę z haftowanym kołnierzem oraz czerwony sweterek z naszytymi postaciami królika Bugsa, kota Sylwestra, kanarka Tweetiego oraz kaczora Duffyego. Na nóżkach miała zabrudzone brązowe kozaczki z rozwiązanymi fioletowymi sznurówkami. Dziewczynka posiadała krótki, czerwony płaszczyk, obszyty czarnym futerkiem, a na głowie przekrzywiony berecik. Mała miała pogodną, owalną twarz. Na tle jasnej, alabastrowej cery wyróżniały się niesamowicie zielone oczy. Buzie ośmiolatki okalały krótko przycięte ciemne włosy. Wszyscy obsiedli małą dookoła i podali jej kubek z ciepłą herbatą. Na kanapie usiedli Liz i Max. Dziewczyna oparła się o chłopaka i z uśmiechem przyglądała dziewczynce. Na drugim fotelu naprzeciwko małej zasiał Michael, a na jego kolanach usadowiła się Maria. Isabel i Kyle siedzieli na pufach z boku. Mała powoli popijała herbatę. Potem odstawiła kubek ostrożnie na stół i powiedziała:

— Dziękuje bardzo, że panie mnie uratowały. Bardzo się bałam. Ten zły pan krzyczał na mnie. Ale panie przyszły i mi pomogły. Dziękuję.

— Nie ma sprawy kochana. – powiedziała czule De Luca

— Ile masz latek? – zapytała Parker

— Osiem...- powiedziała mała – I pół.

— A jak ci na imię? – spytała Isabel

— Lucy.

— Śliczne imię. – przyznał Kyle

— Lucy. A co się właściwie stało? – zapytał Max – Jak znalazłaś się z tym panem i dlaczego cię zabrał?

— Nie wiem. Czekałam na tatusia przed sklepem. Bo tatuś powiedział, ze nie mogę wejść z nim, bo kupuje dla mnie prezent. I wtedy zza rogu wyszedł ten pan. Nic nie powiedział, tylko złapał mnie za rączkę i pociągnął za sobą. Chciałam wołać tatusia, ale on mnie wsadził do samochodu i powiedział, że jeśli będę krzyczeć to zabije mojego tatusia. A potem jak jechaliśmy do lasu mówił jeszcze dziwne rzeczy. Ale ja tego za bardzo nie pamiętam. Pan mówił, że musi kogoś zwabić. A potem cos o li...likiwi...likwidacji. nie wiem o czym mówił. Ale bardzo się bałam. Bolało mnie, gdy tak mocno zawiązywał sznurek i zaczęłam płakać, a on zaczął krzyczeć.

— Już dobrze. – pocieszyła ją Isabel – Już dobrze.

— Lucy. – zaczął Michael – Znasz może numer do twojego domu. Chcemy powiadomić twojego tatę.

— 5558822. – powiedziała z pamięci mała
Wszyscy się zdziwili tak świetną pamięcią ośmiolatki. Isabel wzięła słuchawkę i wykręciła numer. Rozmawiała z jakimś mężczyzną i powiedziała, że odnaleźli jego córkę. Facet powiedział, że już jedzie. Dziewczynka tymczasem jeszcze raz uściskała dziewczyny, ale do chłopaków bała się zbliżyć i tylko się uśmiechała wstydliwie. Po chwili na podjeździe usłyszeli parkowany samochód.

Wszyscy zerwali się z miejsc. Chłopacy podeszli już do drzwi. Dziewczyny pozapinały mała Lucy i poprawiły jej beret. Po chwili dał się słyszeć nieco stłumiony dzwonek do drzwi. Zapanowała chwila ciszy. Zarówno Michael jak i Max wahali się czy otworzyć te drzwi. Bali się, że to jednak nie najlepszy pomysł. Ale pod ciężarem dziwnego i pytającego wzroku dziewczyn, przekręcili zamek i delikatnie pociągnęli za klamkę. Białe, świeżo odmalowane drzwi lekko skrzypnęły i uchyliły się. Do mieszkania wpadło zimne powietrze i przeszyło wszystkich na wylot. Ów podmuch nieprzyjemnego wiatru przyniósł dziwne uczucie dla nich wszystkich. Dziewczyny momentalnie się wyprostowały i mrużąc oczy spojrzały w stronę wyjścia. Drzwi ponownie skrzypnęły i otworzyły się szerzej. Do środka wszedł mężczyzna. Drzwi się zamknęły ze złowrogim trzaskiem. Cała szóstka przyjrzała się dokładnie przybyszowi od stóp do głów. Miał na sobie eleganckie, skórzane buty, czarne spodnie w kancik i długi, czarny płaszcz z flauszu. Wszyscy zamarli, widząc jego twarz. Dziewczyny miały wrażenie, że facet doskonale wiedział, że to właśnie one odnajdą dziewczynkę i że jest mu to na rękę. Mężczyzna zrobił krok w ich stronę i nieznacznie się uśmiechnął do dziewczynki. Mała Lucy podbiegła do niego z radością i rzuciła mu się na szyję. Mężczyzna mocno przytulił dziewczynkę i pogładził ją po głowie. Nastolatkom zrobiło się lżej na sercu i wypełniła je dziwna radość. Potem ośmiolatka chwyciła ojca za rękę i pomachała do dziewczyn. Mężczyzna spojrzał na nie dziwnym wzrokiem. Najpierw swoje niesamowicie zielone oczy utkwił w trzech dziewczynach i wydawało się, ze się lekko uśmiecha. Potem zerknął na Kyla, jakby chciał go rozszyfrować i przewiercić wzrokiem. Na końcu swe spojrzenie rzucił na chłopaków stojących obok drzwi, czyli Michaela i Maxa. Pochylił przed nimi głowę. Obrócił się i wyszedł. Na progu ponownie odwrócił twarz nieznacznie w ich stronę i powiedział jedynie:

— Dziękuję.
Wyszedł. Cała szóstka stała jak wryta. Sami nie wiedzieli co mają o tym myśleć. Zamknęli drzwi i stali w milczeniu. Chłopacy podeszli do dziewczyn i przyglądali im się dziwnie, jakby chcieli o cos zapytać. Nagle zauważyli, że dziwne, świecące tatuaże na ramionach nastolatek bledną. Dziewczyny tez to zauważyły. Już po chwili tatuaże całkowicie zniknęły. Nie pozostało po nich najmniejszego śladu. Skóra była czysta i delikatna, jakby nigdy nic. Kyle, który wciąż stał przy oknie, zawołał do siebie przyjaciół. Wskazał na mężczyznę, dziewczynkę i samochód. Wszyscy zauważyli cos niesamowitego. Tuż przy drzwiach czarnego samochodu dziewczynka dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Facet jeszcze raz zerknął na dom Evans' ów i wsiadł do samochodu. W tym samym momencie powietrze przeciął ostry świst a jasne światło oślepiło wszystkich. Krzyk..."
Isabel zbudziła się z krzykiem.
Liz zerwała się ze snu, cała zlana potem.
Maria momentalnie się ocknęła z przerażeniem.
c.d.n.



Wersja do czytania Następna część