Anonim

Nowe, trudne życie

Wersja do czytania

Liz wchodzi do swojego pokoju, siada na łóżku i wyciąga pamiętnik z szuflady swojej komody. Zaczyna pisać:
"Tyle razy zastanawiałam się, co będzie się dziać, kiedy Max odleci. Co się stanie, jeśli nie będę mogła pomagać w rozwiązywaniu kosmicznych problemów lub, co w ogóle będę robić, czuć, jak się zachowywać? Teraz wiem. Wypełnia mnie pustka. Nie mogę się oswoić z myślą, że nie spotkam Maxa na biologii, korytarzu, czy w Crashdown. Mam wrażenie, że kiedy chodzę między stolikami nadal go widzę. Wiem, ze to nie prawda, bo go tu nie ma, jednak w niektórych momentach po prostu zapominam o rzeczywistości. Wiedziałam, ze kiedyś nastąpi moment jego odlotu, ale nie zdawałam sobie sprawy, ze to będzie aż tak trudne. Nie sądziłam, ze nie będę mogła normalnie myśleć. To zadziwiające jak bardzo zmieniło się moje życie po jednym, jedynym wydarzeniu. Wydarzeniu, które wstrząsnęło moim życiem i rozłupało je na drobne kawałki. Mam jeszcze Marie. Ona stara się być wesoła, pocieszać mnie, ale wiem, ze cierpi. Wiem także, ze oczekuje ode mnie pocieszenia, ale ja nie potrafię. Nie umiem wymówić głośno, że wszystko będzie dobrze, bo nie będzie. Nie na razie. Wiem, ze muszę się oswoić z myślą o odejściu, ale nie potrafię..." – Liz zamknęła pamiętnik z trzaskiem. Skierowała się w stronę balkonu. Tam po raz ostatni widziała Maxa. Na tym balkonie się zegnali.
"Muszę jakoś przez to przetrwać" – pomyślała i położyła się spać.

Kolejny ranek rozpoczął się jak każdy inny – słońce, lekki wiatr wpadający przez okno i myśl, ze Max podjedzie po nią swoim autem, a po chwili mocne słowa: "Stop! Tak nie będzie!" i długa droga do szkoły.

— Cześć Liz – Powiedziała Maria na widok przyjaciółki.

— Hej

— Jak tam?

— Zaczęłam znowu pisać w pamiętniku.

— Nie powinnaś tego robić. Będziesz się zadręczać.

— I tak będę, a tak to piszę tam, co myślę. Może, kiedy Max wróci razem go przeczytamy?
Maria przytuliła przyjaciółkę.

— Liz, on nie wróci od razu. Kiedyś tak, ale na pewno jeszcze nie teraz. Musisz oswoić się z tą myślą.

— Ale... To się stało tak nagle.

— Wiem. Musimy pamiętać o nich i wierzyć, ze pewnego dnia zaszczycą naszą planetę.

— Ty już to rozumiesz? Oswoiłaś się?

— Nie do końca, ale Michael nie zostawiłby mnie tak kompletnie samej. Przecież ja nawet nie mam rodziny. Moja mama nie chce mnie znać.

— Wiem. Przepraszam. Użalam się nad sobą, a to nie fair.

— Nie przejmuj się. Przejdzie Ci.

— Jasne.
Zadzwonił dzwonek. Obie przyjaciółki ruszyły w stronę klasy, ale po chwili dowiedziały się od innych uczniów, ze lekcji najprawdopodobniej nie będzie.

— Wiec ruszamy do domu? – Zapytała Maria?

— Ruszamy.
Szły ulicami o niczym nie mówiąc. Każda z nich myślała nad czymś innym. Liz myśli powiodły aż do Shona.

— Gdzie jest Shon? – Przerwała milczenie.

— Co?

— Gdzie twój kuzyn, Shon?

— A, on. Wyjechał. Ponoć znalazł nową pracę w SantaFe. A co?

— Tak pytam. Zniknął tak po prostu, bez słowa.

— To w jego stylu – zaśmiała się Maria.

— Co byś powiedziała, jeśli byśmy poszły do centrum handlowego na zakupy, a potem na duże lody?

— Czyli wielkie wydawanie pieniędzy i mnóstwo kalorii? Brzmi kusząco!

— Wiec o 15.00 przed centrum, ok.?

— Jasne.

— Pa! – Powiedziała Liz na pożegnanie.

— Pa!
Dziewczyny rozeszły się, a Liz po wejściu do pokoju wzięła swój pamiętnik.
"Już wiem, ze nie może tak być. Maria ma racje. Muszę przestać tak bardzo się zadręczać. Max wróci. Jeśli nie teraz to później, ale wróci. Od tej pory nie będę płakać tylko czekać, a przy tym przezywać każdy dzień równie pięknie jakby on tu był"
O 15.00 Liz stała pod centrum handlowy i czekała na Marię, która zjawiła się po kwadransie.

— Jak zwykle punktualnie, co? – Zażartowała Liz.

— A co Ty myślisz?! – Zaśmiała się Maria i razem weszły do hali. Zaczęły od penetrowania sklepów z kosmetykami. Maria kupiła błyszczyk do ust, a Liz cień do powiek.

— Gdzie teraz? – Zapytała Liz, kiedy wyszły z drogerii.

— Mi by się przydała nowa sukienka, a Ty jakiś tydzień temu wspominałaś coś o spodniach.

— No tak. Więc chodźmy. – I zwróciły się w stronę sklepów z ciuchami. Kiedy wyszły postanowiły, ze nie mogą już wydawać więcej pieniędzy, bo skończy im się cały budżet, ale nie mogło oprzeć się cudownym lodom – najlepszym w Roswell. Liz zamówiła truskawkowo-grejpfrutowo-czekoladowe, a Maria waniliowo-śmietankowo-toffi.

— I tak jestem głodna – Oświadczyła Liz.

— Co?! – Wybadłuzyła na nią oczy Maria. – Przecież ja jednej gałki zjeść nie mogę, bo są strasznie duże, a ty połknęłaś już trzy i nadal jesteś głodna?!

— Szczerze mówiąc... Tak.

— Ok., weź moją porcję.

— Nie, nie mogłabym.

— No, co ty? Ja i tak wszystkiego nie zjem – I Maria zwaliła 2 gałki na talerzyk Liz.

— Dzięki.

— Spoko.- Powiedziała Maria z pełnymi ustami.
Po zjedzeniu przyjaciółki udały si w stronę swoich domów. Rozstały się przy Crashdown Cafe.
Liz wchodząc do swojego pokoju czuła się, co najmniej dziwnie. Było jej niedobrze, a zarazem ciężko.

— Dobrze się czujesz? – Usłyszała głos swej matki za swoimi plecami.

— Nie najlepiej. To przez te zakupy. Za dużo chodzenia. I jeszcze te lody na koniec. Musze się zdrzemnąć.

— Liz, nie wyglądasz najlepiej. Pobladłaś, mimo iż ostatnio strasznie dużo jesz.
Na te słowa Liz pokiwała głową i weszła do swojego pokoju. Zasnęła od razu.

*** Błysk***
Liz woła do Maxa o pomoc. On jej odpowiada, wołając: "Nie rób tego!"
***Błysk***
Liz siedzi na łące. Ma w ręku kołyskę.
***Błysk***
Maria i ona mieszkają razem. Siedzą przy kominku i rozmawiają o Maxie i Michaelu.

Liz zerwała się z łóżka. Spojrzała na zegarek. Czy może być aż tak późno? Wedłóg wskazówek spała ok. 4 godzin, a miała wrażenie, ze były to zaledwie minuty. Zrobiło jej się niedobrze. Pobiegła do toalety. Po powrocie wzięła swój dziennik.
"Nie łamię obietnicy. Czekam i nie zadręczam się. Bynajmniej się staram. Teraz źle się czuję. Przed chwilą śnił mi się Max, ale to nie, dlatego. On wołał do mnie, żebym tego nie robiła. Ale czego? Czego mam nie robić? Potem widziałam jeszcze siebie z dzieckiem na łące. W tym śnie na moment pomyślałam, ze to moje dziecko. Może ten sen coś znaczył? Może Max chce mi coś przekazać? W naszym świecie dużo razy przekonaliśmy się, ze trzeba wierzyć w to, co się śni. Czy to możliwe, ze jestem w ciąży? Maria mówi, ze strasznie dużo jem, a mama, ze jestem blada, a mi jest niedobrze. TO nie może być prawda!"

Następnej nocy sen także się powtórzył z jedna zmianą: Kiedy Liz i Maria siedziały przy kominku do Liz podbiegł chłopiec i powiedział "mama".
"Nie wytrzymam tej niepewności" – pomyślała Liz. Ubrała się i ruszyła w stronę domu Marii.

— Hej Liz! Co cię do mnie sprowadza o 8 rano? – Zapytała zaspana Maria.

— Jestem w ciąży. – Oświadczyła Liz i natychmiast została wepchana do środka.

— Co ty gadasz? Zwariowałaś?

— Nie. Sama powiedziałaś, ze strasznie dużo jem. Mama twierdzi, ze pobladłam, a ja wciąż się źle czuję i mam mdłości.

— To jeszcze o niczym nie świadczy. Może na coś zachorowałaś?

— Chciałabym. – Odparła Liz

— Kupimy test.

— Ale... Tu mnie wszyscy znają. Wyda się. – Powiedziała niepewnie Liz.

— I tak się wyda, jak Ci brzuch urośnie.

— Zabawne.

Maria ubrała się i poszła wraz z Liz w stronę apteki. Właśnie do niej dochodziły.

— Maria, słuchaj, a nie mogłybyśmy pojechać do jakiegoś pobliskiego miasteczka?

— Jak chcesz, to możemy.

— Chce.

— Wiec, na co czekamy? – I ruszyły w stronę jetty Marii.


U Liz w domu jakieś 3 godziny później.

— I co? – Krzyknęła Maria.

— Nie wiem jeszcze.

— Jesteś tam już kwadrans!

— Już wychodzę.

— O Boże,.- Jęknęła Maria widząc twarz przyjaciółki. – Więc to prawda?

— Tak. – Odparła twardo Liz. – Maria, co ja teraz zrobię?

— Lizzy, nie wiem. – Maria przytuliła Liz. – Powinnaś się cieszyć. To przecież dziecko Maxa.

— Cieszę się i to bardzo, ale...

— No, co?

— Jakie ono będzie?

— Normalne!

— Wyjadę!

— Do kąt?

— Jeszcze nie wiem, ale wyjadę.

— To ja też.

— Nie.

— Co?

— Nie rezygnuj, ze swojego życia dla mnie. Masz jeszcze szkołę.

— Mówisz tak jakby ciebie to już nie dotyczyło.

— Bo nie dotyczy. Wyjeżdżam jutro. – Postanowiła Liz i mimo przekonywań przyjaciółki, że nie może jej zostawić wiedziała, ze to zrobi. – Tak postanowiła.


Wersja do czytania