Patka

Co wynika z przyjaźni (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Maria bardzo szybko wracała do zdrowia. Przyjaciele przychodzili do niej codziennie. Brzuszki Liz i Marii rosły... Wszystko było porządku. Po jakimś czasie Maria wyszła ze szpitala. Michael bardzo się z tego powodu cieszył. Blond łajza, czyli Tess, nie wchodziła w drogę Liz i Maxowi. Zaczęła się podkochiwać w kimś innym. Gdy u Marii zaczynał się dziewiąty miesiąc ciąży, u Liz – szósty. Pewnego pięknego, słonecznego popołudnia w domu Marii.

— Oh, jak się cieszę, że przyszłaś Liz! Dawno się nie widziałyśmy! – Powiedziała Maria.

— No jakoś tak wyszło. Jak się czujesz? – Odpowiedziała jej najlepsza przyjaciółka Liz.

— Wspaniale! Lada dzień mogę urodzić. Tylko mam problem. Jak je nazwać? Bo Michael nie wie!

— Hm... Bardzo podoba mi się imię Mickey. Co o tym sądzisz?

— Super! A drugie?

— Myślę że Reachel to śliczne imię. Sama chciałam tak nazwać swoje dziecko.

— Reachel i Mickey... Ślicznie! A jeśli będzie dwóch chłopców? Lub dwie dziewczynki?

— Hm... Poczekaj... Pomyślę. Jeszcze jeden chłopiec to Matthew, a dziewczynka Lucy!

— Piękne dzięki Liz. – Podziękowała Maria i nagle... – Auuu!! – Zawyła.

— Mario! Co ci jest?

— Myślę że się zaczęło! Proszę zawieź mnie do szpitala!

— Oczywiście! Chodź.
Maria i Liz jechały dość szybko, więc prędko były na miejscu. Liz zaprowadziła Marię do gabinetu. Chwilę potem zadzwoniła do Maxa z automatu, bo jego numer znała na pamięć.

— Halo?

— Max? Szybko zadzwoń po Michaela i powiedz że Maria rodzi! Zawiadom też Alexa i Izzy! Ja już jestem w szpitalu.

— Okey już dzwonie. A Izzy i Alex są u mnie. Pa.

— Pa.
Chwilę potem wszyscy byli na miejscu. Michael poleciał się spytać czy może być przy porodzie. Pozwolono mu, a reszta czekała w niecierpliwości. Liz wszystkim opowiadała co się stało u Marii w domu. W tej chwili Liz zrobiło się słabo. Ponieważ była oparta o ścianę, zaczęła się osuwać na ziemię. Była coraz niżej i niżej... Max to zauważył i chwycił ją w ramiona.

— Liz! Nic ci nie jest? Liz!

— Nie Max. Wszystko w porządku. – Odpowiedziała słabym głosem.

— Na pewno?

— Tak. Ale bardzo miło jak trzymasz mnie w ramionach. – Alex i Izzy się oddalili. – Dawno tego nie robiłeś.

— Masz rację. Przepraszam Liz. Nadal tak samo cię kocham, wiesz? – I namiętnie ją pocałował. Trwało to długo. Gdy skończyli Liz uśmiechnęła się:

— Mmmmmmm... – Zamruczała. – Ja cię bardzo kocham.
Ich miłosne wyznania przerwała pielęgniarka. Podeszła do nich ze słowami:

— Maria DeLuca powiedziała, żebym zawołała niejakich... – Tu otworzyła kartkę i zaczęła czytać. – Liz Parker, Maxa Evansa, Isabel Evans i Alexa Whi... Whi... – Nie umiała się wysłowić.

— Whitmana. – Podpowiedziała Liz.

— Tak właśnie. To o was chodzi?

— Tak. Max leć po Izzy i Alexa! Ja sobie tu usiądę.

— Poczekaj.
Po paru minutach do pokoju Marii weszły cztery znajome osoby. Maria trzymała na ręce jedno dziecko, Michael drugie. Michael miał łzy wzruszenia w oczach.

— Chłopie! Kompletnie się rozkleiłeś! Pierwszy raz widzę cię w takim stanie! – Zażartował Alex.

— Jakiej są płci?! – Nie wytrzymała Isabel.

— Dziewczynka i chłopczyk. Lucy i Mickey.

— Oh Maria! – Wybuchnęła płaczem Liz. – Bardzo się cieszę! – Nie płakała dlatego, że była smutna, ale ze wzruszenia. – Jakie one śliczne!

— Michael, nie dziwie się, że się rozkleiłeś, jak to powiedział Alex. – Rzekł Max. – Ja zrobiłbym to samo!

— Isabel... Nie płacz. – Powiedziała Liz do przyjaciółki.

— Sama płaczesz! – Odpowiedziała Izzy.
Wszyscy przyjaciele siedzieli u Marii dość długo. Po kilku dniach Maria wyszła ze szpitala. Gdy weszła do domu, powiedziała mamie:

— Mamo... To twoje wnuki! Lucy i Mickey.

— Oh, Mario. To cudownie... Ale kto jest ich ojcem?

— Mój przyjaciel Michael. Właściwie to już nie przyjaciel...

— Zaproś go dzisiaj do nas na kolację!

— No dobrze. Idę położyć dzieci spać.
W tym samym czasie w domu Michaela jest Max i rozmawiają o swojej przyszłości...

— Hej Michael... Jak ty właściwie wyobrażasz sobie swoją przyszłość? – Spytał Max.

— Wiesz, że się nad tym nie zastanawiałem? Nie wiem. Chciałbym założyć rodzinę...

— Dzieci już masz... – Stwierdził Max.

— No tak... Chciałbym ożenić się z Marią. Bardzo ją kocham.

— A ja bardzo kocham Liz. Ej chłopie mam pomysł! Może oświadczymy im się kiedyś w Crashdown jak będziemy w czwórkę...? Najpierw ty spytasz Marię, a potem ja Liz.

— Hmm... Dobry pomysł. I może wspólne wesele?

— Świetnie!
Nagle usłyszeli melodyjkę z komórki Michaela. Ten spojrzał na wyświetlacz i...

— Cześć kochanie.

— No cześć. Dzwoniłam do ciebie do domu, ale nikt nie odbierał. Mam nadzieję, że nikogo nie masz...

— Nie no coś ty. Jestem u Maxa. Max może to potwierdzić.

— Wierzę ci, wierzę.

— Jak się czujesz?

— W porządku.

— A dzieci?

— Też. Michael... Mam do ciebie prośbę. Wpadnij do mnie dziś wieczorem. Moja mama zaprasza na kolację. Chce poznać ojca moich dzieci.

— Oczywiście że wpadnę. O której?

— Coś koło siódmej. No dobra, wielkie dzięki. Kocham cię. Pa.

— Ja też cię kocham. Pa
Liz zostały jeszcze dwa miesiące do porodu. Czuła się dobrze. Bardzo cieszyła się, gdy dowiedziała się jaka plotka chodzi po szkole – że Tess Harding chodzi w Kyle'm Valentim. Wreszcie dadzą jej i Maxowi spokój. Tak sobie myślała o Maxie i wtem zadzwonił telefon. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać... A jeśli to coś ważnego, na pewno ta osoba nagra się na sekretarce... Po chwili usłyszała swój własny głos:

— Cześć tu Liz Parker. Na pewno nie ma mnie teraz w pokoju, albo nie odbieram telefonu, bo unikam rozmowy z kimś znajomym. Nagraj się po sygnale, a ja oddzwonię. Jeśli tego nie zrobię, mowa była o tobie... BIIIP!

— Cześć Liz. Mam nadzieję, że unikasz innej osoby a nie mnie...

— Cześć Max! Po prostu rozmarzyłam się, myśląc o tobie i nie chciało mi się ruszyć tyłka.

— I dla mnie to zrobiłaś?

— Właśnie! Bo cię kocham. Boże. Zdałam sobie sprawę, że moje życie strasznie się zmieniło przez ten dzień w centrum handlowym.

— Ale to chyba dobrze...?

— Bardzo dobrze... Spotkałam miłość swego życia... Będę miała dziecko! Wszystko świetnie się układa. FBI nie depcze nam po piętach, bo staracie się nie używać mocy. Wszystko jest cudowne!

— Ja też tak uważam. Może wylecimy dzisiaj do kina wieczorem?

— Oczywiście! Słyszałam że Michael idzie dziś wieczorem na kolację do Marii...

— No. Ciekaw jestem co jej mama na niego powie.

— Żeby tylko jej się spodobał! Ona go strasznie kocha!

— On ją również. Tak jak ja ciebie.

— I ja ciebie. Ugh... Najchętniej bym cię teraz pocałowała. Ale muszę poczekać do wieczora. To na razie Max!

— No papa.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część