ArchanGeL

Roswell - Reaktywacja (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Na szkolnym korytażu Max podszedł do Liz, która właśnie kończyła rozmowę ze swymi znajomymi. Dziewczyna zauważyła, że Evans jest spokojny jak nigdy przed tem, jakby nic się nie wydarzyło. Zauważyła, że Max chce zacząć żyć naprawde normalnie – jak człowiek.

— Hej Max. – Powiedziała Liz i objęła jego szyję, zbliżjąc swoje usta do jego.

— Cześć Księżniczko. – Odpowiedział Max i pocałował swoją ukochaną. – Wiesz Liz dzisiaj wieczorem wybieramy się na impreze z Michaelem... Myślałem, że może pójdziesz. _ Mówiąc to Max uśmiechnął się prosząco.

— Dobrze, ale będe miała Cie na oku mój przystojniaczku. – Liz była szczęśliwa. Max objął ją za pas i razem poszli w stronę klasy, w której mieli zajęcia. Tymczasem Michael prubował porozmawiać z Marią.

— Hej. – Powiedział niepewnie.

— Michael? – Zdziwiła się Maria.

— Mam pytanie... – Deluca wiedziała, że Michael chce ją o coś poprosić.

— No mó, mów słucham Cie – Czekałą z niecierpliwością.

— Dzisija wybieram się z Maxem na impreze... I może mogłabyś... – Nie zdążył dokoczyć.

— Tak! Michael pójdę z tobą! – Krzyknęła Maria, której radości nie można było nie zauważyć. Michael odetchnął z ulgą. Umuwili się o 18 przed Crashdown Cafe i rozeszli się w stronę swoich klas. Na lekcji Fizyki, na której znajdował się Max i Liz. Kosmita miał dziwne myśli związane ze swoją planetą jakby "deżawi". Wtedy uświadomił sobie, że widział już kiedyś galaktykę, którą pokazywał profesor.

— To jest "Arahgna". – Wyszeptał Max.

— Co moówiłeś Max? – Szepła Liz.

— Powiem Ci to poźniej, a nawet pokaże Ci coś czego nie zapomnisz. – Uśmiechnął się Evans. Po lekcjach para udałą się do Crashdown gdzie mieli spędzić razem resztę popołdnia. Max i Liz leżeli razem na łóżku patrząc w sufit i wspominająć przeszłość.

— Liz podaj mi ręke. – Powiedział Max. Liz bez wachania mu ją podała.

— Zamknij oczy. – Wtedy Liz zobaczyła galaktykę, którą pokazywał profesor fizyki. Dziewczyna znalazła się pośrodku układu słonecznego, ale nie tego, w którym mieszkamy tylko jakiegoś innego stokroć piękniejszego. Pasy asteroidów, kolorowych asteroidów i planety było ich ze 20, a z tego przynajmniej 5 zamieszkałych i 7 z pierścieniami, a 3 to były olbrzymy jeszcze większe od Jowisza, których powierzcheni spowijały zielone połacie roślin. I w końcu dziwna planeta bardzo tajemnicza. Na jej powierzchni rosły badzo dziwne rośliny, żadnych zwierząt i tylko jeden budynek. Wyglądał jak świątynia, a na jego szczycie w jakimś szklanym pomieszczeniu siedział człowiek, który trenował. Nagle ten ktoś powiedział:

— Mój Panie, oddaje Ci chołt i pragnę przekazać, że już niebawem przybęde na Ziemie by bronić Ciebie o raz twoich bliskich. Wtedy ten człowiek wypowiedział jakieś magiczne słowa, po których jego ciało pokryła zbroja i wtedy postać znikła zamieniając się w jaskrawo-niebieski promień. Liz się obudziła spokojna i bez pytań ponieważ ta wizja napełniona była pozytywną energia płnącą z tej planety i z serca Maxa jak i tajemniczej istoty-człowieka.

— Liz to był Christo. Jego Ojciec mój największy oddany zginął ratując moją Matkę. Uratował ją, ale nie uratował mnie, ale moja śmierć była nieunikniona. On tego nie zrozumiał, obwiniał się i pewnego dnia rzucił się na hordy skurów wyrzynając setki z nich. Zgniął z ręki Rethrusa najpotężniejszego żołnierza Kavara. Christo przysiągł swemu Ojcu, że pomści jego śmierć. Dlatego przybywa tu na Ziemie by dopełnic obietnicy danej przez jego Ojca mej Matce, że będzie chronił mnie tu na Ziemi i obietnice, którą złożył swemu Ojcu. C.D.N.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część