Graalion

Łaknienie (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Tess kroczyła pośród zachwyconych męskich spojrzeń. Jej spojrzenie prześlizgiwało się leniwie po mijanych twarzach. Nagle przystanęła.

— Ty – rzuciła mierząc wzrokiem chłopaka o sylwetce żołnierza, ze złotym kolczykiem w uchu.
Ten podniósł brwi zdziwiony, ale gdy jego spojrzenie spoczęło na wspaniale wyeksponowanych krągłościach, momentalnie skapitulował. Niemal słychać było ciche "pstryk", gdy część mózgu odpowiedzialna za myślenie wyłączyła się. Z zachwyconym uśmiechem podał jej rękę. Właśnie leciało "Get the Party Started" Pink. Zaczęli tańczyć naprzeciwko siebie w takt szybkiej melodii. Jego oczy błądziły po jej szalejącym ciele. Dostrzegła to. Na jej twarzy pojawił się triumfujący uśmiech. Gdyby nie gapił się akurat na jej biust, uśmiech ten zapewne wywołałby u niego ciarki. Było w nim coś nieludzkiego, pewne wyrachowanie i okrucieństwo. Jednak on tego nie zauważył, zresztą trwało to tylko sekundę. Gdy w końcu spojrzał na jej twarz dostrzegł tylko spojrzenie głębokich, niebieskich oczu. Zachęcające spojrzenie.

Liz padała z nóg. Gdy skończyła się kolejna piosenka ("All the Small Things" Blink 182), zwlokła się z parkietu i podeszła do baru. Zamówiła piwo. Barman spojrzał na nią sceptycznie i zażądał dowodu tożsamości. Przez chwilę patrzył na stojącą przed nim 22-letnią Mary Lou Johnson z powątpiewającą miną, ale w końcu wzruszył ramionami i nalał piwo do kubka. W duchu westchnęła z ulgą. Nie była w tym zbyt dobra. Maria potrafiła bez mrugnięcia okiem podać się nawet za 25-latkę, a gościowi gapiącemu się z uniesionymi brwiami na drobną blondyneczkę wyglądającą najwyżej na gimnazjum posyłała słynne miażdżące spojrzenie DeLuca. Pod jego wpływem facet wymiękał zupełnie i mamrocząc przeprosiny unosił ręce w geście kapitulacji. Liz chciałaby mieć czasami choć cząstkę jej pewności siebie. Z zadowoleniem pociągnęła duży łyk chłodnego płynu. Tego jej było trzeba. Podeszła do jakiegoś wolnego stolika. Przesiedzi tu z dwie czy trzy piosenki sącząc zimne piwko, a potem wraca na parkiet.

— Przepraszam – niski zmysłowy głos obiegł gdzieś znad jej pleców.
Obróciła się powoli jakimś cudem wiedząc już kogo zobaczy. Chłopak w czarnej skórzanej kurtce uśmiechał się nieśmiało. Wydawał się być lekko speszony. I do tego ta twarz zagubionego chłopca. Jednak patrząc w jego oczy miała wrażenie, że to tylko kamuflaż, że doskonale wie czego chce i ma w tym o wiele większe doświadczenie niż chce to pokazać.

— Chciałabyś może zatańczyć?
Poczuła przyjemny dreszcz. Nie chodziło o to co powiedział, ale jak to zrobił. Miała uczucie jakby jego głos przenikał ją całą, docierał do jej serca i duszy. I te oczy. Patrzyły na nią jakby była najbardziej wyjątkową osobą na świecie.

— Chętnie – usłyszała swój głos.
Całe zmęczenie wyparowało z jej ciała. Wpatrywała się w niego gdy prowadził ją na parkiet. Błyskające światła na zmianę pokazywały i ukrywały jego profil. W tym co się działo było coś dziwnego, coś ... nierealnego. Właśnie zaczynało się "Cowboys & Kisses" Anastacii. Kiedy ją objął poczuła się nagle niewyobrażalnie szczęśliwa. Jego skóra była przyjemnie chłodna, jakby w ogóle się nie pocił. Nie miała pojęcia dlaczego, ale gdy czuła przy sobie jego ciało kołyszące się łagodnie w rytm muzyki czuła się bezpieczna. Rozum krzyczał, iż to niedorzeczne, że przecież wcale nie znała tego chłopaka, ale jej serce mówiło co innego. Położyła głowę na jego ramieniu. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie.

— Strasznie tu gorąco, nie sądzisz? – Tess mruknęła uwodzicielsko do ucha partnera. – Zaczerpnęłabym świeżego powietrza.

— Jasne, co tylko zechcesz – chłopak patrzył na nią z pożądaniem.
W tej chwili rzeczywiście zgodziłby się na wszystko. Gdy ujęła go za rękę i zaczęła prowadzić w stronę wyjścia, mógł tylko myśleć o tym jakim był szczęściarzem. Przed oczami miał tylko tę drobną postać, w sukience która więcej pokazywała niż zakrywała. Gdy poczuł na twarzy chłodny podmuch, nieco otrzeźwiał. Cholera, nie powinien wychodzić nic nie mówiąc kumplom. Przyjechali jego samochodem. Jednak gdy Tess uśmiechnęła się do niego, zapomniał o swoich wątpliwościach.

— Powiedz mi coś – zamruczała ocierając się o niego i dotykając jego policzka. – Czy ten kształt, który czułam w twojej kieszeni to kluczyki czy komplement pod moim adresem?

— Ja ... – zająknął się czując, że brakuje mu tchu. Poczuł dreszcz rozkoszy gdy jej włosy przesunęły się po jego skórze. – Jestem tu samochodem.

— A więc jednak – zachichotała cichutko. Spojrzała mu głęboko w oczy. – Może gdzieś się przejedziemy?

— Gdzie? – rzucił.
Nie było to najmądrzejsze pytanie, ale jedyne jakie mu przyszło do głowy

— Och, nie wiem – wzruszyła ramionami. – Gdzieś, gdzie jest cicho i spokojnie. Gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Błękit jej oczu przyprawiał go o szaleństwo.

— Dobra – skinął szybko głową.
Nagrodą był jej uśmiech.

Na początek lekko musnął wargami jej usta. Objęła go mocniej pragnąc czegoś więcej. Nie kazał jej czekać. Pocałunek zaczął się delikatnością morskiej bryzy, by wybuchnąć z gwałtownością monsunu. Przytuleni do siebie w tańcu, zdawali się być odgrodzeni od całego świata. Byli tylko oni i muzyka. Kiedy jego język zaczął pieścić jej skórę, jęknęła. Zatopieni w sobie, nawet nie usłyszeli kiedy umilkła muzyka. Dopiero po chwili do ich świadomości przebił się ostry głos Eminema. Max rozejrzał się rozdrażniony.

— Chodź – pociągnął ją za sobą.
Wyszli spomiędzy skłębionej masy podskakujących postaci skandujących refren "The Real Slim Shady". Przeprowadził ją pomiędzy stolikami, w stronę zacienionego miejsca za jednym z filarów. Przez głowę przemknęła jej myśl, że chyba powinna zaprotestować, ale natychmiast ją przegnała. Gdy spojrzał na nią rozpalonym wzrokiem, poczuła jakby żar jego spojrzenia ogarniał całe jej ciało. Przyciągnęła jego głowę i obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. Possał lekko jej dolną wargę obejmując ją mocno, poczuła na plecach szorstką powierzchnię ściany. Jego usta ześlizgnęły się na jej szyję, całował napiętą skórę kreśląc językiem kółka i ósemki. Zagryzła wargi, by nie krzyczeć, kiedy zaczął pieścić jej ucho. Po chwili znowu zajął się jej szyją. Poczuła łzy pod powiekami. Było jej tak dobrze, że to aż bolało. Nie rozumiała tego co się z nią działo, ale z cała pewnością nie chciała, by się skończyło.

Maria rozejrzała się nieco zdezorientowana. Już od dłuższego czasu nie widziała Liz. Gdzie się ta dziewczyna podziewała. Chyba nie wróciła sama do domu, do tych swoich książek? Nie, Liz nie wyszłaby nie mówiąc jej o tym, była na to zbyt odpowiedzialna. Zresztą, z tego co Maria widziała wcześniej, jej przyjaciółka bardzo dobrze się tu bawiła. Może Alex coś wiedział. Widziała go przed chwilą jak tańczył z jakimś rudzielcem w beznadziejnej czarnej sukni ze srebrnymi wzorkami motyli. Trzeba nie mieć gustu, żeby założyć coś takiego. Nagle zauważyła jednego z tamtej czwórki, która wcześniej przyciągnęła ich uwagę. To był ten wysoki, "Jeżyk". Obejmował właśnie Kate Soggins. Maria prychnęła z pogardą. Kate może i miała niezłą urodę (a także biust Pameli Anderson), ale wystarczyła minuta rozmowy z nią by się zorientować, że nic poza tym. Ta dziewczyna nie dość, że była beznadziejnie głupia i nudna, to do tego miała okropny charakter. Ale widocznie temu chłopakowi wystarczało ładne opakowanie. Maria wzruszyła ramionami. Nie jej sprawa. Zresztą ten gość i tak nie był w jej typie. Odwróciła się by znaleźć Liz albo Alexa. Nie zauważyła, jak Michael i Kate wymykają się w stronę wyjścia.

Nie mógł oddychać. Ta myśl przeleciała przez jego głowę i znikła bez śladu. Bo cóż znaczyły takie drobiazgi jak tlen, kiedy całowała go taka dziewczyna. Z namiętnością oddawał pocałunek, taniec ich języków wykonywał gwałtowne crescendo. Kiedy wreszcie myślał, że pękną mu płuca, Tess cofnęła nagle głowę. Roześmiała się widząc jak z trudem chwyta oddech.

— Może przeniesiemy się do tyłu? – wydusił. – Tam jest znacznie więcej miejsca.

— Tak jest mi całkiem wygodnie – unosiła kpiąco brwi.
Rzeczywiście, wyglądało na to, że ta pozycja jej odpowiada, choć nie mógł się nadziwić jakim cudem. Siedziała na nim okrakiem, wciśnięta pomiędzy jego ciało a kierownicę. Gdy zaproponował, że chociaż rozłoży fotel, tylko zachichotała. Ponownie pochyliła się nad nim i lekko ugryzła go w ucho. Czuł jej sprężyste piersi na swoim torsie, jego dłonie zaczęły wędrówkę w górę jej ud. Zadrżał, gdy poczuł jej ruchliwy język na szyi. Przyciągnął ją jeszcze bliżej czując jak prąd przeszywa jego ciało. Początkowo nie zwrócił uwagi na ukłucie. Jednak ból przebił się przez falę pożądania zawiadamiając mózg, że dzieje się coś niedobrego.

— Hej, co jest?! – odsunął ją od siebie gwałtownie.
To co zobaczył przeraziło go. Usta dziewczyny były umazane krwią. Jego krwią. Spomiędzy szkarłatu, spod rubinowych warg wynurzały się dwa długie kły. Na jej twarzy rozkwitł drapieżny uśmiech.

— Jezu!!! – wrzasnął próbując się wyrwać, lecz Tess bez wysiłku przygwoździła jego ramiona do fotela.
Krzyknął jeszcze raz, krótko, urwanie, gdy wgryzała się w jego gardło. Potem ucichł. W pobliżu zresztą i tak nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część