Raechel

Princess of Roswell (29)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Tłumacz: Wiem, wiem, to karygodne. Ale nie moglam zalogowac sie do serwera! Wielkie sorry wszystkim ktorzy czekali.

CZĘŚĆ 29

Liz obudziła się, gdy jeep podskoczył na wyboju. Skrzywiła się próbując wyprostować na siedzeniu. Spojrzała w bok na prowadzącego samochód Maxa. Był przytomny, ledwie.

"Max, znajdź jakiś hotel." powiedziała. Spojrzał w jej stronę zanim zwrócił oczy z powrotem na drogę.

"Czemu? Coś nie tak?" spytał łapiąc ją za rękę.

"Ze mną tak, ale ty zasypiasz za kółkiem. Także, albo znajdziesz nam hotel, albo ja prowadzę, twoja rzecz." powiedziała rozciągając ręce nad głową.

"Chcę zostać na drodze." powiedział, wpatrzony w drogę.

"To zjedź na pobocze, ja poprowadzę." powiedziała. "Poza tym, ja wiem dokąd jedziemy, ty nie."

Max zerknął na zegarek. 4:30.

"Jeszcze kilka godzin." powiedział.

Liz westchnęła i odpięła pasy. Delikatnie wzięła na ręce Cole i położyła ją na tylnym siedzeniu. Potem pochyliła się i pocałowała Maxa w szyję. "Max, jesteś wykończony." powiedziała całując jego ucho. "Pozwól mi prowadzić."

Max jęknął przeciągle i zjechał z autostrady. Liz usiadła wygodnie na siedzeniu z uśmiechem satysfakcji na twarzy. "Thanks skarbie." powiedziała, gdy się zatrzymali. Zamienili się miejscami, a zanim znowu zapięła pas nachyliła się i pocałowała go. "Twoja kolej, idź spać."

"Nie jestem zmęczony." powiedział, ziewając.

Liz zaśmiała się i odpaliła samochód. "Jasne." powiedziała. Zerknęła w jego kierunku, siedział z głową opartą o oparcie i zamkniętymi oczami. Uśmiechnęła się lekko i wyjechała na drogę.

Już niedługo...

***

Max i Liz weszli do budynku. Liz wiedziała, że nie ważne ile by prosiła, kumpela nie pozwoliłaby jej zabrać Cole do pokoju, więc schowała ją do torby nie zamykając jej do końca, żeby miała czym oddychać. Podeszli do lady, za którą stała kobieta w czarnych włosach z czerwonymi pasemkami. Akurat podawała komuś klucz do pokoju.

"Dziękuję i życzę miłego pobytu." powiedziała. "Dzień dobry, czym mogę- Liz?"

Liz uśmiechnęła się. "Hey Serena." powiedziała ściskając koleżankę przez ladę.

"W końcu wyrwałaś się z Nowego Yorku, co?" Serena spytała.

Liz przytaknęła. "Teraz mieszkam w Roswell." powiedziała.

Serena przewróciła tylko oczami. "Ta, jasne." powiedziała ze śmiechem. "A co cię tu sprowadza?"

"Potrzebujemy pokój." powiedziała wskazując Maxa stojącego za nią.

Serena wyszczerzyła się. "Nie wiedziałam, że robiliście rezerwację."

Liz oparła się o blat. "No i widzisz, cały kłopot w tym-"

"Że nie macie rezerwacji." Skończyła za nią. "Cholera Liz, wiem że ci wiszę, ale wybrałaś fatalny czas na zbieranie długów." marudziła, przerzucając księgi. "Mam jeden pokój, wolny na najbliższe dwa tygodnie. Ale musicie go wysprzątać zanim wyjedziecie, jasne?"

Liz skinęła i wzięła klucz. "Dzięki Serena, wiedziałam że mogę ci ufać." powiedziała z uśmiechem.

"Dobra, dobra." powiedziała machając na nich ręką. "Liz!" zawołała. "Nie masz żadnych zwierząt, nie?"

Liz spojrzała na nią w udawanym szoku. "No wiesz! Nie ufasz mi?"

"Ani trochę, dlatego pytam." odkrzyknęła. Liz tylko pomachała jej i wsiadła do windy.

"Cholera."

***

Liz otworzyła drzwi do sypialni i weszła, a za nią Max, rozebrał się do boxerek i padł na łóżko. Uśmiechnęła się patrząc jak Cole wskakuje za nim na łóżko i kładzie mu głowę na piersi.

"Pójdę kupić coś do jedzenia. Zaraz wrócę." powiedziała odwracając się.

Max momentalnie usiadł. "Nieee." marudził wstając i idąc do niej. "Jedzenie potem, teraz spać." powiedział, prowadząc ją do łóżka.

"Max, naprawdę powinna-"

"Ćśśśś..." powiedział. Przypominał jej małego chłopca. "Teraz lu-lu." Max rozebrał ją dobielizny, wziął na ręce i wczołgał się do łóżka.

Położył się koło niej, obejmując ją w pasie opierał głowę na jej ramieniu i cieszył się jak dziecko. Liz zachichotała. "Jesteś całkiem słodki jak jesteś zmęczony." powiedziała mu.

"Ćśśśś!" powiedział z naciskiem. "Spać."

Liz ugryzła się w język, żeby się nie roześmiać. Poczuła jak całuje ją w ramię i ściska mocniej. Ręce położyła na jego rękach i bawiła się włoskami na jego przedramionach. Słuchała jak jego oddech się wyrównuje, na pewno już spał. Przetoczyła się na bok i patrzyła na jego śpiącą twarz.

"Postaram się być bardziej otwarta." wyszeptała. "Wiem, że cię krzywdzę nie prosząc o pomoc, nie mogę. Ranię cię udając, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest. Przepraszam. Wciąż nad tym pracuję." Liz pocałowała jego brodę zanim ułożyła pod nią głowę i zasnęła.

Kilka minut później Max otworzył oczy i spojrzał na nią. Uśmiechnął się do siebie, przytulił ją mocniej i poszedł spać.

***

Max obudził się i spojrzał na zegar. Była dziesiąta wieczorem, spali jakieś pięć godzin. Spojrzał w dół, Liz wciąż leżała przytulona do niego. Uwielbiał budzić się do takiego obrazka. Trzymając ją w ramionach, patrząc jak śpi i całując, tak chciał żyć, inaczej nie mógł. Liz za wiele dla niego znaczyła, by pozwolił komukolwiek ich rozdzielić. Zwłaszcza, że chciał z nią być już na zawsze...

Uśmiechnął się na samą myśl i usunął jej kosmki włosów z twarzy. Poruszyła się w jego ramionach, otworzyła oczy i uśmiechnęła do niego.

"Hey." powiedziała, przytulając bliżej. "Dzisiaj już chyba nie kupimy jedzenia, co?"

"Zawsze możemy gdzieś wyjść. Na pewno mają tu jakąś restaurację." zaoferował.

Liz pokręciła głową i rozciągnęła się. "I tak jestem jeszcze zmęczona." powiedziała i podparła głowę na łokciu. "Naprawdę to zrobiliśmy? Naprawdę uciekliśmy?"

Max przytaknął. "Chyba nie żałujesz?" spytał niepewnie.

"Niep." powiedziała. "Nie żałowałam za pierwszym razem, a już na pewno nie teraz. Jedyne czego żałuję, to że wpakowałam cię w kłopoty z mamą."

Wzruszył ramionami i splótł ręce za głową. "Nie twoja wina." to jedyne co powiedział.

"Jasne, że jest." Powiedziała mu. "Gdybym nie zadzwoniła, nie przyjechałby-"

"I czułbym się nędznie." powiedział. Max przetoczył się na bok i pogładził jej ramię. "Cieszę się, że zadzwoniłaś."

Liz westchnęła i położyła się wygodnie. "Ja to wszystko spiep-"

Max obrócił się i położył na niej, całując gorąco. Odsunął się i popatrzył na nią. "Niczego nie spieprzyłaś." powiedział, gładząc boki jej twarzy. "Dzięki tobie jest idealnie."

***

Liz oparła brodę o swoje przedramię leżące na piersi Maxa. Wpatrywali się sobie w oczy, ciesząc się swoją obecnością. Max uśmiechnął się do niej, gładząc palcami jej plecy. Liz odwzajemniła uśmiech i pocałowała jego klatę.

"Kocham cię." wyszeptała.

Mac nachylił się i pocałował jej czoło. "Ja ciebie też."

Liz położyła głowę na ręku i słuchała jego oddechu. Mimo że wiedziała, że nie wyjechali na długo, czuła się szczęśliwa, mogła być z nim sama. Wszelkie szczęśliwe myśli przegoniła myśl o jego rodzicach. Jeśli wtedy jej nie lubili, teraz na pewno jej nienawidzą, ale to nie było ważne. Wiedziała, że jak długo razem będą silni, tak długo poradzą sobie ze wszystkim.

Liz przekręciła głowę słysząc, że dzwoni jej komórka. Zerknęła na Maxa zanim po nią sięgnęła. "Maria." powiedziała patrząc na wyświetlacz.

"To komórki rozpoznają dzwoniącego?" spytał.

Ale Liz nie odpowiedziała. "Halo?"

"Liz, słońce! Gdzie ty do-"

"Nic nam nie jest." Liz powiedziała, nie dając jej dokończyć. "Przekaż to wszystkim, a my niedługo wrócimy."

"Ale-" zanim Maria mogła cokolwiek powiedzieć, Liz odłożyła słuchawkę.

Az skuliła się na myśl jak potraktowała przyjaciółkę, ale nie mogła się wygadać. Liz spojrzała na Maxa gdy objął dłonią jej policzek. "Wszystko będzie dobrze." powiedział jej.

Liz przytaknęła i wyszczerzyła zęby. "Twoi rodzice będą się pienić z wściekłości. A potem zabronią ci się ze mną spotykać." powiedziała, a uśmiech znikł jej z twarzy. "Jak mamy sobie z tym poradzić?"

"Noo," powiedział przewracając się na bok. "Moglibyśmy, ee... Moglibyśmy się pobrać...?"

Liz tylko się w niego wpatrzyła, z nie odczytywalnym wyrazem twarzy. "Liz?" spytał. "Powiedz coś."

Liz podniosła się trzymając prześcieradło blisko przy sobie. "Ja, mm, ja nie mogę mieć tego teraz na głowie.." powiedziała gramoląc się z łóżka.

"Liz, zaczekaj." powiedział ciągnąc ją za rękę z powrotem do łóżka. "Wiem, że to się wydaje radykalne, ale-"

"Nie, Max, nie możemy." powiedziała kręcąc głową. Miała szeroko otwarte oczy, Max widział, że była przerażona..

"Liz.." powiedział, chcąc żeby na niego spojrzała. "Nie chcesz za mnie wyjść?"

Pokręciła szybko głową. "Nie o to chodzi, Max. Tylko.." nie dokończyła, ale zaczęła znowu kręcić głową. "Po prostu nie możemy."

"Dlaczego nie?"

"Bo nie!" nalegała okręcając prześcieradło wokół siebie. Chciała wyjść, ale Max złapał za róg i pociągnął, ściągając ją na brzeg łóżka.

"Dlaczego nie?" spytał raz jeszcze. "Jeden dobry powód, dlaczego nie? Bo ja widzę tylko jeden możliwy: nie kochasz mnie i nie chcesz ze mną być."

Liz złapała go za ramiona. "Nie rozumiesz, kocham cię, i chcę być z tobą. Ale nie możemy się pobrać, Max." błagała żeby zrozumiał, oczy świeciły jej się od nie uronionych łez.

Max patrzył na nią przez chwilę, starała się nie rozpłakać. Objął dłońmi jej policzki. "Czego się boisz?" spytał ją, a samotna łza spłynęła jej po policzku.

"Nie chcę żebyś mnie żałował." powiedziała.

Max wpatrzył się w nią. "Żałować? Bycia z tobą?" spytał. "Liz, nie bądź niedorzeczna."

Liz znowu wstała, ściskając rękami prześcieradło. "Nie jestem niedorzeczna!" zadeklarowała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem ciasno obwinięta materiałem. "Jeśli teraz się pobierzemy, będziesz togo żałował, bo rodzice urządzą ci Hiroszimę i Nagasaki, i będziemy musieli zamieszkać razem, pewnie dużo wcześniej niż by ci to odpowiadało, i- O mój Boże.." powiedziała.

"Co?"

"Będę miała takie samo małżeństwo jak moi rodzice?" powiedziała zdając sobie sprawę z sytuacji. "Zmęczysz się mną i zaczniesz sypiać z innymi kobietami, co noc z inną. Zostaniesz alkoholikiem, a ja odejdę i zostawię nasze dzieci i one mnie na zawsze znienawidzą!"

"Liz." Max powiedział wstając i obwiązując sobie drugi koniec prześcieradła w pasie.

"I zmienię się w starą, zgorzkniałą babę z niczym poza garstką dobrych wspomnień zanim jeszcze zrujnowałam życie jedynej osobie na której mi zależało." kontynuowała.

"Liz." powtórzył. Miała szeroko otwarte oczy i patrzyła na wszystko poza nim.

"I umrę samotna. Zdechnę w jakimś ciasnej śmierdzącej klitce z dwudziestoma kotami. Umrę w dniu, w którym mieli mnie eksmitować, bo nie mogłam opłacić czynszu, i nikt nie znajdzie mnie aż do rana. A ksiądz powie: Wiodła nędzny żywot razem ze swoimi dwudziestoma kotami."

Max znowu objął jej policzki dłońmi i zmusił żeby na niego spojrzała. "Nic takiego się nie stanie." powiedział.

"Nie, ale-"

"Liz." powiedział. "Obiecuję ci, wcale tak nie będzie." Podszedł bliżej, na co ona nieznacznie się cofnęła. "Umrzemy razem. Będziemy patrzeć jak nasze dzieci dorastają, nasze piękne dzieci. Będziesz cudowną matką." Podszedł jeszcze bliżej gładząc jej twarz. "Będę w tobie tak beznadziejnie zakochany, że nie będę miał czasu nawet spojrzeć na inną kobietę. Nie zostanę alkoholikiem, i nic mnie nie obejdzie co rodzice pomyślą sobie o moim małżeństwie. Bo cię kocham, i tylko to się liczy."

Łzy popłynęły jej z oczu, gdy zrozumiała co powiedział. Wytarła je i tupnęła. "Cholerne niepewności." wymamrotała.

Max roześmiał się i pocałował jej mokre policzki. "Nie musimy się pobierać teraz, ale na przykład po ogólniaku. Wiedz jednak, Liz Parker, ożenię się z tobą. Myślałem o tym długo i tak chcę spędzić resztę życia. Z tobą." powiedział jej.

Liz uśmiechnęła się i oparła głowę o jego pierś. "Po ogólniaku, co?" spytała po chwili.

"Jeśli będziesz chciała." powiedział.

Pocałowała jego szyję. "Chyba podoba mi się ten pomysł." powiedziała.

Max uniósł jej brodę, żeby spojrzeć jej w oczy. "Jesteś pewna?" spytał ją.

Skinęła. "Jasne, a co?" spytała. "Teraz ty się wahasz?" śmiała się.

Max uśmiechnął się. "Z tobą? Nigdy."

Liz uśmiechnęła się słysząc to i objęła jego szyję. Max wziął ją na ręce, czując że prześcieradło opada mu z bioder, i położył ją na łóżku. "Chyba powinniśmy w końcu iść spać." powiedział, gładząc jej włosy do tyłu. Skinęła w odpowiedzi i przytuliła się, zamykając oczy.

"Wszystko będzie dobrze." powiedział całując czubek jej głowy...

***

Zatrzymali jeepa na przeciwko Crashdown. Samochód Evansów stał zaparkowany przed drzwiami, jakby wiedzieli, że zaraz przyjadą. Max zerknął na Liz, patrzała na niego. "No to siup." powiedziała, sięgając po klamkę.

"Liz, zaczekaj." powiedział, zanim zdążyła wyjść. Pogrzebał kieszeni i wyciągnął pierścionek z prostym brylantem. "Znalazłem jeden fajny sklepik jubilerski jak spałaś, i postanowiłem ci to teraz dać." powiedział, wsuwając go jej na palec. "Chcę żeby wiedzieli, że cokolwiek by nie powiedzieli, ja się nie poddam. Chyba że ty zrobisz to pierwsza..."

Liz uśmiechnęła się przez łzy i przytuliła go mocno. "Dziękuję, Max." powiedziała.

"To ja Tobie." powiedział, odsuwając się. Max wyszedł z jeepa, obszedł go i pomógł jej wysiąść. "Idziemy?" spytał wyciągając rękę. Liz znowu się uśmiechnęła i wzięła jego rękę.

Dwójka nastolatków trzymając się za ręce weszła do Crashdown. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego dla rodziców, gdyby nie połyskujący pierścionek na palcu dziewczyny...

CDN

jeszcze dwa.




Poprzednia część Wersja do czytania Następna część