Nota tłumacza: Wielkie sorry do wszystkich czytelników tego ficu, że tłumaczenie tej części tyle mi zajęło. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że koniec roku w pierwszej liceum to nie przelewki. Na pocieszenie, ta część jest maxymalnie długa. Enjoy. .d.
CZĘŚĆ 17
Liz wpatrywała się w swoją kolację. Nancy upiekła pieczeń z puree ziemniaczanym i groszkiem, coś czego Liz wyczekiwała każdego piątku, ale nie dzisiaj. I tak już miała za dużo do przełknięcia. Rozprawa między jej ojcem a wujkiem i ciotką w końcu się skończyła. Parkerowie mają pełną opiekę nad Chasity i Liz, ale powiedzieli im, że jeśli tylko będą chciały, mogą wrócić do matki. Chasity już się zdecydowała. Pojedzie...
Nie zrozumcie jej źle, Liz kochała swoją matkę, z całego serca, nawet po tym wszystkim co im zrobiła... tak po prostu zostawiła ich z ojcem pijakiem, ale była rozdarta między rozpoczęciem nowego życia a życiem takiego życia jakiego zawsze chciała, ale bez matki. Jej matka była wspaniałą kobietą, po swoim odejściu pozbierała swoje życie i zrealizowała marzenia, została prawniczką. Chciała nawet zapłacić za rehabilitację ojca, którą narzucił na niego sędzia...
...Jej ojciec. Kuliła się na sam dźwięk tego imienia. Jej ojciec, następna ważna dla niej osoba, ale nie mogła opiekować się nim przez całe życie. Obiecała sobie, że będzie żyła swoim życiem, tak jak będzie chciała. Rozmawiała z nim chwilę po rozprawie. Przeprosił ją za wszystko przez co przez niego przeszła, mając nadzieję, że kiedyś mu przebaczy. Wiedziała, że mu przebaczy, a potem pozwoli mu na stałe wrócić do jej życia... Ale jeszcze nie teraz. Nie dopóki całkowicie nie wyzdrowieje, a czekała go długa droga...
Liz? Nancy spytała po raz kolejny, w końcu zdobywając uwagę siostrzenicy. Nie smakuje ci?
Co? Liz spytała, spoglądając najpierw na swoje jedzenie, a potem na Nancy. Nie, nie, ciociu Nancy. Bardzo mi smakuje, ale, jakoś nie jestem głodna... Mogę zjeść później?
Nancy skinęła i wstała zabierając talerz Liz. Schowam do lodówki. Podgrzejesz sobie w mikrofali jak wróci ci apetyt.
Liz przytaknęła z wdzięcznością, potem spojrzała na siostrę na zmianę połykającą olbrzymie kęsy swojego jedzenia i potężne łyki mleka. W końcu skończyła jeść i wstawiła talerz do zlewu. Mogę zadzwonić do mamy? Chcę ustalić kiedy wyjeżdżamy. Spytała wuja i ciotkę.
Nancy spojrzała na Jeffa potem na Liz i w końcu na Chasity. Liz jeszcze się nie zdecydowała czy pojedzie. Nie sądzisz, że powinnaś zaczekać aż Liz podejmie decyzję? spytała.
Chasity przytaknęła. No wiem, ale, no tak tylko... na przyszłość? spytała, wpatrując się w nich. Strasznie chcę z nią porozmawiać...
Nancy uśmiechnęła się łagodnie i skinęła. To idź.
Jeff patrzył jak Chasity wybiega z kuchni, potem spojrzał na Liz, która wciąż wpatrywała się w miejsce, gdzie wcześniej stał jej talerz. Nikt cię nie naciska, Liz. Powiedział jej. Możesz namyślać się jak długo chcesz. Jeśli zdecydujesz się jechać, wspaniale, jeśli zdecydujesz się zostać, świetnie. Zastanawiaj się jak długo potrzebujesz. Jeśli pojedziesz i uznasz, że nie podoba ci się jak sprawy się układają, zawsze jesteś tu mile widziana, zawsze. Nie wahaj się prosić.
Nancy przytaknęła i uśmiechnęła się zgodnie.
Dziękuję. Liz powiedziała łagodnie i wstała od stołu. Pójdę dzisiaj do łóżka trochę wcześniej.
Skinęli i patrzeli jak idzie w dół korytarzem. O, ee, Liz. Nancy zawołała od zlewu. Liz odwróciła się do nich.
Twojego wujka i mnie jutro nie będzie, musimy być na pewnym spotkaniu. Powiedziała jej. Liz patrzyła na nich bez wyrazu. Także, wszystkie najlepszego.
Liz uśmiechnęła się do nich. Zapomniała, że ma jutro urodziny. Jej osiemnaste urodziny. Miała tyle na głowie, że nawet nie miała czasu o tym myśleć. Dziękuję. Powiedziała.
***
Alex, Max i Maria dalej przemierzali centrum handlowe. Dlaczego nie kupiliście jej prezentu wczoraj? spytała. To takie typowe.
Alex oplótł Maxa ramieniem. Jesteśmy facetami
spojrzał na Maxa czując jak wyrywa się z jego uścisku. Sorry, stary. W każdym razie, jesteśmy facetami, robimy wszystko na ostatnią minutę...
Zauważyłam. Wymamrotała Maria. Więc, macie jakiś konspekt?
A co ona lubi? Alex spytał.
Interesuje się fotografiką. Max odpowiedział. Może kupię jej aparat.
Sorry facet, ale już jej kupiłam. Maria powiedziała. I to całkiem niezły, ale mniejsza o to, prezent od ciebie powinien coś znaczyć. Przecież chcesz jej pokazać jak GŁĘBOKIE uczucia do niej żywisz, prawda? Nie kupuje się aparatu dziewczynie, którą się kocha.
No właśnie, stary, nawet ja to wiem. Alex powiedział. Może pluszowy miś?
Maria wgapiła się w niego, na co on wzruszył ramionami. No co, ja się w niej nie kocham.
Pokręciła tylko głową. To może powinienem kupić jej szczeniaczka? Max zasugerował, gdy przechodzili obok sklepiku zoologicznego.
Taa, i będzie mogła nazwać go Max! Alex powiedział, całkowicie się zgadzając. A ja zaopatrzę ją w piszczałki.
Maria znów pokręciła głową. I co ja mam z wami zrobić?
No co? Max spytał. Taki milutki szczeniak coś znaczy.
No tak, ale jeśli nie chcesz wydać grubo ponad tysiąc dolców na doga, to sugerowałabym wybranie czegoś innego. Maria powiedziała. Liz uwielbia dogi.
Max spojrzał w lewo i zauważył sklepik z biżuterią. Chodźcie. Powiedział ciągnąc Marię w stronę sklepu.
Liz nie lubi świecidełek. Maria powiedziała. Oh, to jest boskie! wykrzyknęła patrząc na parę rubinowych kolczyków. To jest coś co możesz mi kupić!
Taa, no, to sobie, ee, zapamiętam. Max powiedział, wciąż wędrując po sklepie oglądając biżuterię. W końcu znalazł złoty pierścionek z purpurowym kamieniem, chyba Ametystem, w środku, z dwoma małymi diamentami po bokach. Maria. Zawołał, przywołując ją gestem ręki. Myślisz, że się jej spodoba?
Cholera! Maria skomentowała. To jest po prostu piękne! Ale jakoś nie wyobrażam sobie Liz w pierścionkach...
Max westchnął i przeczesał włosy palcami.
Nie, nie. Alex powiedział podchodząc do nich. Liz nosi pierścionek, tyle, że na łańcuszku, jak wisiorek. Mówiła, że brat kupił go jej na piętnaste urodziny. Może mógłbyś kupić jej do niego łańcuszek.
Max pokręcił głową. Sam pierścionek ostro nadwyręża mój budżet... powiedział opierając łokcie o szklany blat. No i co ja mam zrobić?
Kupisz jej ten pierścionek, a ja dokupię ci złoty łańcuszek. Za który mi oddasz. Maria powiedziała szukając portfela. Myślę, że jakiś fajny złoty wężyk dobrze z nim będzie wyglądał.
Max wgapił się w Marię, niedowierzając. Naprawdę? powiedział.
Maria przytaknęła. Jasne, jasne. Chyba mogę trochę pomóc obiektowi zainteresowania mojej najlepszej przyj...
Jest mną zainteresowana? Max spytał nie dając jej dokończyć.
Maria spojrzała najpierw na Alexa, dopiero potem na Maxa. No, taa, chyba tak.
Powiedziała, że tak? Max spytał z nadzieją.
No, niezupełnie. Ale widzę to w jej oczach. Nie znam jej długo, ale dobrze wiem, że to ty sprawiasz, że rozświetlają jej się oczy..
Max uśmiechnął się na samą myśl. Potem wyjął portfel i przywołał ekspedientkę.
***
Liz odwinęła jasny papier, odsłaniając białe pudełko. Ostrożnie podniosła wieczko i wyjęła szklaną figurkę jednorożca. Uśmiechnęła się pogodnie, łzy napłynęły jej do kącików oczu. To ten jednorożec, którego pokazałam ci jak byłam mała... powiedziała łagodnie.
Cleo przytknęła i uśmiechnęła się do niej. Jej wzrok powędrował w stronę drzew gnących się w podmuchach wiatru. Pamiętałam jak mi go pokazałaś, przechodziłaś przez fazę marzeń i fantazji, gdzie każda żaba stawała się księciem, a ty byłaś księżniczką...
I każda dziewczyna miała jednorożca. Liz dodała zaśmiewając się. A przynajmniej ja...
Cleo też się śmiała, w przypływie wspomnień z lepszych dni. Ale potem wkroczyła niechciana rzeczywistość. Odwróciła się do córki spoglądającej na figurkę. Nie mogę wyrazić jak bardzo jestem ci wdzięczna, że się ze mną tu spotkałaś. Że dałaś mi szansę wytłumaczyć.
Każdy zasługuje na drugą szansę... Liz powiedziała. Ty mnie tego nauczyłaś.
Cleo uśmiechnęła się i założyła lok włosów za ucho Liz. Rzeczywiście. Powiedziała z uśmiechem. Więc... powiedziała niepewnie. Czy to znaczy, że dostanę druga szansę, żeby wszystko naprawić?
Liz spojrzała na matkę, zanim zwróciła wzrok z powrotem na figurkę, kciukiem głaszcząc boki jego zadnich nóg. Zwierzę stało dęba, w akcie niezależności, w każdym razie Liz tak to widziała. Czy naprawdę była gotowa wrócić do matki? Spróbować jeszcze raz?
Spojrzała na Cleo i uśmiechnęła się.
***
Liz śmiałą się zszokowana gapiąc się na zapełnione ludźmi Crashdown. Jakob przywiózł ją do domu po spotkaniu z matką, nie miała pojęcia, że to wszystko będzie czekało na nią za drzwiami. Liz patrzyła z rozbawieniem na wuja i ciotkę pozostających wśród tłumu, ich radość igrała na ich twarzach.
Spojrzała w górę na pokryty balonami sufit, zanim zauważyła zbliżających się Marię i Alexa z balonem w ręku.
Wszystkiego najlepszego, Liz. Alex powiedział. Nie mogła powstrzymać śmiechu, piszczał jak gumowa zabawka, oczywistym było, że wdychał hel.
Maria przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać własnego śmiechu. Wszystkiego najlepszego. Powiedziała podekscytowana oplatając przyjaciółkę ramionami. Jak to jest mieć osiemnaście lat?
Liz westchnęła i zastanowiła się chwilę. Świetnie. Powiedziała z uśmiechem. Po prostu świetnie.
Alex wciągnął więcej helu. To jeszcze nic. Powiedział piszczącym głosem. Czas na prezenty.
***
Max patrzył jak Liz otwiera kolejny prezent, tym razem od swojej siostry. Zauważył ten wyraz całkowitej radości na jej twarzy, gdy weszła do Crashdown i uśmiechnął się na myśl, że przyczynił się do jego pojawienia. Po raz kolejny sprawdził kieszeń kurtki i po raz kolejny westchnął, gdy upewnił się, że wciąż tam jest. Max nie chciał dać Liz prezentu od razu, chciał dać go jej osobiście. Ale nie chciał być tam, gdy go otworzyła. Bał się, że uzna że przedobrzył...
Ooooo! Liz powiedziała wyciągając szczeniaka z pudełka. Chas! Skąd wzięłaś kasę, żeby ją kupić? spytała, gdy podekscytowany piesek polizał ją w nos.
Nancy i Jeff się dorzucili. Chasity zadeklarowała. Wiedziałam jak strasznie lubisz dogi, więc...
Max spojrzał na Marię, która zaledwie wzruszyła ramionami z miną A-skąd-ja-miałam-wiedzieć.
Dziękuję wam. Liz powiedziała, przyciskając czarnego jak smoła szczeniaka z różową plamką na nosie, do piersi. Strasznie dziękuję!
Liz spojrzała w dół na stół. No, to już wszystkie prezenty. Powiedziała z westchnieniem. Dziękuję wam wszystkim, to najlepsze przyjęcie urodzinowe jakie kiedykolwiek miałam. Potem zaśmiała się słysząc głośnie szczeknięcie psa.
Max patrzył jak ludzie zaczynają się wkoło niej gromadzić, przytulając i życząc wszystkiego najlepszego. W końcu, gdy większość ludzi się rozeszła, Max podszedł do niej i wyciągnął prezent. Wszystkiego najlepszego, Liz. Powiedział z szerokim uśmiechem.
Oh, Max. Powiedziała, patrząc na pudełeczko. Naprawdę nie musiałeś...
Wiem. Powiedział. Ale chciałem. Pochylił się i pocałował ją w policzek, zatrzymując tam usta na chwilę, po czym szepnął. Nie otwieraj póki nie wyjdę...
Potem odsunął się i zobaczył tę iskrę w jej oczach, o której mówiła Maria, i nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Liz patrzyła za nim na długo po tym jak wyszedł z Crashdown, zanim do nie przywołał jej do rzeczywistości szczek i podrygiwanie jej nowego szczeniaczka. Uśmiechnęła się i zachichotała, podnosząc szczeniaka na wysokość twarzy. No i jak mam cię nazwać? Co?
No nie wiem, wyglądasz mi na Malorey. Powiedziała do psa idąc w stronę pokoju wypoczynkowego. A co powiesz na Chloe? A może Cole? No wiesz... Coal Black??
***
Max gapił się przez okno balkonowe Liz, wyciągała z szafy ubrania i chowała je do walizki, ale jego mózg tego nie rejestrował. Wszystko co widział, to prezent, który jej kupił. Przeniosła pierścionek od brata na palec wskazujący prawej ręki, zastępując go na szyi naszyjnikiem z pierścionkiem od niego... blisko serca. Max szczycił się tą myślą...
Max podniósł rękę i zastukał w okno. Uśmiechnął się widząc jak Liz odwraca głowę w jego stronę i spieszy żeby je otworzyć.
Więc. Powiedział wchodząc przez okno. Podobał ci się mój prezent?
Liz uśmiechnęła się promiennie i uścisnęła go. Tak! powiedziała podekscytowana. Strasznie ci dziękuje, jest piękny.
Max oparł ręce wygodnie na jej talii, gdy Liz odsunęła się by się do niego uśmiechnąć. Max spojrzał na chwilę przez jej ramię i zobaczył walizkę. Kolejną chwilę zajęło mu pojęcie tego, że ona pakuje... wszystko. Wziął ręce z jej boków i wepchnął je nerwowo w kieszenie.
Więc jedziesz? spytał, już znając odpowiedź.
Liz spojrzała przez ramię na walizkę. Ee, no, tak. Powiedziała z uśmiechem. Zdaje się, że wpadłam we własne sidła. Nie miałam zamiaru jechać, dopóki nie wyjechałam z tym „każdy zasługuje na drugą szansę”. Przewróciła na siebie oczami. Mama mi tak mówiła... Więc zdecydowałam, że dam jej druga szansę.
Max tylko skinął, podczas gdy Liz kontynuowała mówić. Nie mógł uwierzyć, że ona naprawdę wyjedzie... A gdyby wiedziała co do niej czuje, dalej chciałaby jechać?
No, ale z drugiej strony, to nawet dobrze. No wiesz, w końcu będę miała matkę, to znaczy zawsze ją miałam, ale teraz faktycznie z nią będę. Kiedy odeszła, co noc modliłam się, żeby Bóg mi ją zwrócił. A teraz jest tutaj. Liz kontynuowała schylając się i podnosząc psa. To jest Colie G. powiedziała, machając do niego jedną z łap psiaka. Zdrobnienie od Cole.
Max uśmiechnął się lekko, wyciągając rękę i drapiąc szczeniaka za uszami. Czyli naprawdę jedziesz? spytał.
Liz popatrzyła na niego chwilę, po czym skinęła lekko. No tak. Czemu niemiałabym jechać? nie mogła powstrzymać pytania.
Max wzruszył ramionami. A czemu nie chcesz zostać?
Tym razem to Liz wzruszyła ramionami puszczając Cole. Nic mnie tu nie trzyma. Powiedziała, od razu tego żałując, gdy spojrzała na twarz Maxa. Nie zrozum mnie źle, będę za wami wszystkimi tęsknić. Ty, Alex i Maria jesteście dla mnie jak najlepsi przyjaciele, i będę za wami tęsknić! Ale nie widziałam mamy tyle lat...
Przyjaciel. Był dla niej tylko przyjacielem. Mógłby przysiąc, że czuła tę... iskrę między nimi. Jak mogłaby nie? Przecież to oczywiste, że zostali dla siebie stworzeni. Max pokręcił głową. Nie powinnaś jechać. Powiedział zanim zdołał się powstrzymać.
Liz zaczęła znowu się pakować, ale jak tylko to powiedział, przestała i odwróciła się do niego. Dlaczego nie? spytała, mocno urażona. Skrzyżowała ramiona. Dlaczego nie powinnam jechać, co? No powiedz Max, dlaczego?
Max skrzywił się, gdy jej głos zaczynał się podnosić. Nie masz powodu, co? Liz spytała, naciskając. Pokręciła głową i znów zabrała się do pakowania.
A mam! powiedział. Liz odwróciła się by na niego spojrzeć wzrokiem czyżby?-no-to-mnie-oświeć. Ona cię nawet nie zna!
Miał rację, jej własna matka jej nie znała. Ale Liz nie miała zamiaru pozwolić, żeby to stanęło jej na drodze. W końcu miała matkę i nie zamierzała jej stracić. Ona chce mnie poznać, Max! powiedziała, głośniej niż przedtem.
A co ze mną, Liz? Spytał, rozkładając ręce.
Liz westchnęła i opadła na łóżko. No co z tobą, Max?
Chcę cię poznać. Powiedział, zdając sobie sprawę jak głupio to zabrzmiało, gdy uniosła tylko brwi. To znaczy, znam cię... Ale...
Po chwili jąkania Maxa, Liz westchnęła znowu. Co chcesz powiedzieć?
Max spojrzał jej w oczy. Musiał jej powiedzieć.
Kocham Cię.
No. Powiedział. Max westchnął wewnętrznie, czując jakby kamień spadł mu z serca. Ale zaraz wrócił na miejsce gdy zauważył jej minę. O-o.
Liz? powiedział, zaczynając się martwić. Powiedz coś?
Ale Liz dalej wpatrywała się w podłogę przed sobą. Wypowiedział je, trzy słowa, których bała się usłyszeć, ale jednocześnie nie mogła się doczekać. Wszystko szło tak cudownie, mieli tą genialną przyjaźń, i nie chciała tego zaprzepaścić... Nawet jeśli ona też go kochała...
Liz podniosła głowę by na niego spojrzeć. Ja... nie mogę mieć tego teraz na głowie. Powiedziała zanim wybiegła.
Pozostawiając zranionego Maxa na środku pokoju...
CDN