Aga

Koniec Początku (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Isabel Evans jechała jeepem Maxa w stronę pustyni i tylko, dlatego pozwolił jej wziąć jego samochód, ponieważ szukała Michael'a. Podążała w kierunku jaskini, w której znajdowały się inkubatory trójki kosmitów. To było ostatnie miejsce gdzie mógł się ukryć. Musiała z nim porozmawiać. Nie może przecież winić się za ten wypadek. Nikt nie uwierzył, że Maria chciała się zabić. To nie w jej stylu. Nie miałaby serca zostawiać swojej mamy samej ani też przyjaciół, bo co oni by bez niej zrobili. Jak zawsze zaparkowała kilometr dalej. Nie pomyliła się, wchodząc do jaskini zauważyła skulonego pod ścianą Michael'a.

— Co ty tu robisz? – zapytał ochrypłym głosem.

— To ja pytam, co ty tutaj robisz od dwóch dni? – i dodała – Szukaliśmy cię.

— Po co? – nie miał kompletnie ochoty z kimkolwiek rozmawiać.

— Też pytanie!!! – parsknęła Isabel.

— Izzy, nie obraź się, ale wolałbym być sam. – Michael chciał spławić Isabel.

— A mnie to guzik obchodzi. Jesteś cholernym egoistą, wiesz? – powiedziała 'lekko podwyższonym głosem'.

— Dzięki od razu mi lepiej.

— Masz natychmiast się wziąć w garść. I ja cię nie proszę, ale ci każę! – krzyczała dziewczyna. – Michael wszyscy się o ciebie martwiliśmy, nie rozumiesz tego?! Maria cię teraz potrzebuje. Musisz być przy niej.

— No dobra i co dalej? – irytował się.

— Boże jeszcze nie rozumiesz?! Powiedz, że ją kochasz. Bo tak przecież jest nieprawdaż?

— Skąd wiesz? – zapytał zdziwiony.

— Oj Mickey, Mickey. To widać na odległość.

— Serio? – nadal niedowierzał.

— Serio, serio. Zrobiłeś straszne głupstwo, ale napraw to. Przeproś ją
i wyznaj to, co czujesz.

— Ale ona jest w śpiączce! Jak mnie usłyszy? – upierał się.

— Jak się dowiedziałeś? – zapytała zdumiona Isabel.

— W jakiś sposób Maxwell przesłał mi wizję. Nie mam pojęcia jak. – odpowiedział.

— Nic mi o tym nie mówił. Nieważne. Lekarze mówią, że Maria prawdopodobnie wszystko słyszy. – mówiła dalej.

— Lecz czy to coś da?

— Da Michael, da. Uwierz mi. – zapewniła go.


Ledwo Liz weszła do domu a zadzwonił telefon. Odebrała:

— Słucham?

— Cześć, Parker! Tu Billy Darden.

— Billy?! Niemożliwe! Co u ciebie słychać? – pytała Liz.

— U mnie wszystko w porządku, ale nie mogę dodzwonić się do Marii. Wyjechała gdzieś?

— Jakby Ci to powiedzieć. Maria miała wypadek. Leży w szpitalu w stanie śpiączki. – powiedziała.

— O Boże! Ale wyjdzie z tego prawda?

— Mamy taką nadzieje. Ale powiedz wracasz do Roswell?

— Tak. – potwierdził Billy.

— Już na stałe? – dopytywała się dalej.

— Jeszcze nie wiem. Na razie przyjechałem na miesiąc. Chciałem się spotkać z Marią.

— To znaczy, że już przyjechałeś?! Gdzie się zatrzymałeś?

— W hotelu. Słuchaj mógłbym z Tobą pójść do szpitala.

— Właśnie wróciłam. Wezmę prysznic i wracam o szóstej. Przyjdź do Crashdown i razem pójdziemy do Marii OK.?

— Jasne to do zobaczenia.

— Cześć – pożegnała się Liz
Bynajmniej Liz nie był dziś pisany spokój, bo kiedy odłożyła słuchawkę znowu zadzwonił telefon. Już trochę hm zła podbiegła, aby odebrać.

— Halo? – zapytała.

— Cześć Liz. Tu Max. Coś się stało?

— Nie nic. A w zasadzie to tak. Przyjechał były chłopak Marii. -powiedziała.

— Uuu. I co powiedziałaś mu? – pytał się Max.

— Tak. Jedzie razem ze mną do szpitala o szóstej. Będziesz?

— Będę. Lekarze mówią, że jest poprawa. – Sądzą, że niedługo się obudzi i wyzdrowieje.

— To wspaniała nowina. – i dodała – Max muszę już kończyć, zobaczymy się później, dobra?

— No to pa.

— Pa pa. – odpowiedziała.
Historia lubi się powtarzać. Odłożyła słuchawkę a telefon znowu zadzwonił. Postanowiła nie odbierać. Włączyła sekretarkę i poszła do łazienki. Jeszcze dwa miesiące temu, kiedy była jeszcze 'normalną' nastolatką aż tyle osób do niej nie dzwoniło. Po ty m jak Max ją uzdrowił wszystko się zmieniło. "już nigdy się w spokoju nie wykąpię!!" – pomyślała Liz, ale potem uśmiechnęła się.

#Cześć tu Liz Parker. Nie mogę teraz odebrać, ale po sygnale zostaw wiadomość i numer telefonu a na pewno oddzwonię! (Bip!!!): Hej Liz. Tu Alex. Mamy kłopoty. Valenti śledzi mnie i Isabel. Nie wiemy, dlaczego i co znowu od nas chce. Trzeba na niego coś poradzić. Pozdrawiam.#

Billy zjawił się punktualnie o umówionej godzinie. W czasie, kiedy jechali w stronę szpitala zadzwonił telefon Liz. Miała już dzisiaj serdecznie dość. Już jej w uszach dzwoniło. Ale grzecznie odebrała:

— Liz!!!! Tu Amy. Maria się obudziła!!!!! – krzykneła uradowana. Liz nawet nie zdążyła powiedzieć 'słucham?'.

— O Boże to cudownie. Właśnie jesteśmy w drodze!! – odpowiedziała. Zjechała na pobocze. Była zbyt szczęśliwa by prowadzić.

— Co jest? – zapytał, Billy, który kompletnie nic nie rozumiał.

— To cud! Maria się obudziła. Teraz już na pewno wyzdrowieje! – poinformowała dziewczyna.

— Widzisz tylko przyjechałem i już wszystko w porządku. – uśmiechnął się chłopak.

— Tak wszystko wraca do normy. – przytaknęła Liz


Zapaliła samochód i ruszyła do Marii. Chciała ją przytulić i kazać jej obiecać, że już nigdy nie będzie chorować. Przecież Maria była tak blisko śmierci. Mogła stracić najlepszą przyjaciółkę a raczej siostrę, bo Maria znaczyła dla niej bardzo wiele.
Tak, wydawało się, że to koniec ich problemów, ale nie spodziewali się, że przed szóstką przyjaciół jeszcze wiele wrażeń.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część